Koronawirus. Kolejki karetek przed szpitalami. "Sytuacja jest coraz poważniejsza"

Newspix / Jakub Morkowski / EDYTOR.net / Zespoły ratowników medycznych czekają na przyjęcie swoich pacjentów
Newspix / Jakub Morkowski / EDYTOR.net / Zespoły ratowników medycznych czekają na przyjęcie swoich pacjentów

- Jeszcze możemy uniknąć najgorszego, ale to zależy tylko od nas samych - apeluje Bartosz Komsta, ratownik medyczny i dziennikarz żużlowy. Przez pandemię lada dzień może zabraknąć karetek do nagłych wypadków.

W tym artykule dowiesz się o:

- Coraz częściej jeździmy do osób z potwierdzonym COVID-19. W marcu i kwietniu były to na ogół tylko podejrzenia. Niestety coraz częściej realizujemy też zlecenia, do których nie jesteśmy powołani. Zdarza się, że odwiedzamy pacjenta, który ma tylko gorączkę. A taki objaw występuje przecież przy różnego rodzaju bólach czy zwykłym przeziębieniu. Nasze interwencje wynikają z tego, że lekarze nie przyjeżdżają do pacjentów na wizyty domowe. Oferują tylko teleporady, a w takich wypadkach należy osłuchać pacjenta, żeby cokolwiek stwierdzić - przypomina Komsta.

Zespoły ratownictwa medycznego, co do zasady, stworzono po to, aby reagowały na stany nagłe pacjentów. Wyjazdy np. do gorączki tylko opóźniają czas dotarcia do osób będących w poważniejszym stanie.

- Przed każdą wizytą musimy odpowiednio się zabezpieczyć, ubrać, co zajmuje sporo czasu i wydłuża interwencję. W tym czasie nie możemy jechać do nagłych przypadków. Co ciekawe, wezwanie pogotowia zaleca właśnie lekarz, z którym dany pacjent odbył rozmowę telefoniczną. To frustrujące. Są dni, kiedy w ogóle nie zjeżdżamy na bazę. Ubieramy się przed blokami i z marszu wchodzimy do kolejnych mieszkań. Wszyscy się boją objawów covidowych, ale niemal tylko my do nich jeździmy. Aby odciążyć zespoły ratownicze, lekarze powinni nadal realizować wizyty domowe. Wystarczy tylko odpowiednio się zabezpieczyć - tłumaczy ratownik medyczny.

ZOBACZ WIDEO: PKO Ekstraklasa. Marcin Animucki: Piłkarze, to najlepiej przebadana grupa społeczna w Polsce

Jeden wyjazd do objawów COVID-19 zajmuje ok. godzinę. I to tylko wtedy, kiedy nie trzeba zawozić pacjenta do szpitala. Najpierw dojazd, potem ubiór, wizyta, a potem dezynfekcja. Karetkę odkaża się na stacji dezynfekcyjnej. Nieraz czas się wydłuża przez kolejkę ambulansów oczekujących na odkażenie.

- Często jest tak, że gdy nie ma dostępnych karetek w danym regionie, dyspozytor wysyła ambulans z innej części miasta, co wydłuża interwencję. Istotniejszy jest jednak fakt, że coraz częściej kolejki karetek ustawiają się przed szpitalami. Zdarza się, że dojeżdżając do szpitala z pacjentem, na miejscu zastajemy trzy zespoły ratownicze oczekujące na przyjęcie swoich pacjentów. Tymczasem miejsc na SOR-ach nie ma wiele. W takich sytuacjach czekamy nawet po kilka godzin - zaznacza Komsta.

Ratownik medyczny opowiada historię, kiedy jeden z zespołów wiózł do szpitala pacjenta ze świeżym udarem mózgu. Czas był niezwykle istotny. Szpital, do którego przyjechał zespół ratowniczy, nie miał wolnych miejsc. Padło pytanie, gdzie mają jechać. Od dyspozytorki usłyszeli jednak, że w innych szpitalach też wszystkie miejsca są zajęte. Musieli czekać, narażając pacjenta nawet na śmierć. Przed pandemią takich sytuacji nie było.

Oczywiście nie wszystkie wezwania do pacjentów z którymś objawem zakażenia koronawirusem są błahe.

- Stan osób z COVID-19 jest różny. Był jednak przypadek, że nie mieliśmy wyników testu pacjenta, a mogliśmy być pewni, że to zakażenie koronawirusem. Mężczyzna manifestował wszystkie objawy, od kaszlu, duszności i gorączki aż po brak węchu i smaku. Miał 30-kilka lat. Kiedy czytam komentarze w sieci, że koronawirus nie istnieje albo dotyka tylko starsze osoby, to opadają mi ręce. Ja widziałem COVID-19. Na własne oczy - podkreśla Komsta.

Na początku wiosny było zdecydowanie mniej standardowych wezwań do zawałów, udarów czy zasłabnięć. Wtedy pandemia dopiero się zaczynała, a ludzie bali się szpitali i kontaktu z ratownikami. Obecnie część ludzi przeszła nad koronawirusem do porządku dziennego. Nie jest to właściwe podejście, ale plus jest taki, że pacjenci nie boją się już dzwonić, kiedy dolega im coś poważnego.

- W Polsce jest ok. 1600 karetek. Jedna przypada na 30 tys. ludzi. To za mało. A teraz dodatkowo tracimy czas w kolejkach, musimy dezynfekować sprzęt, co zajmuje sporo czasu. Na razie nie słyszałem o sytuacji, że karetki zabrakło i z tego powodu nie zrealizowano jakiegoś zlecenia. Jednak lada moment to może zacząć się dziać. Szczególnie, że część zespołów jest wyłączona ze względu na kwarantannę po zakażeniu któregoś z ratowników - nie ukrywa Komsta.

Polskiej służbie zdrowia może doskwierać nie tylko brak karetek. Dosłownie z dnia na dzień może brakować łóżek w szpitalach. Problem zresztą już występuje.

- Jedynym rozwiązaniem byłaby większa liczba szpitali, ale przecież to jest niewykonalne w krótkim czasie. Dlatego, w imieniu własnym i moich kolegów medyków, apeluję o stosowanie zaleceń sanitarnych. Noszenie maseczek, dezynfekcja rąk i bezpieczny dystans naprawdę mogą nas uchronić przez chorobą. Sytuacja staje się coraz poważniejsza. Możemy uniknąć najgorszego, ale to zależy tylko od nas samych - apeluje ratownik.

Niels Kristian Iversen zakażony koronawirusem >>
Złe wieści z Sankt Petersburga. Mateusz Ponitka z pozytywnym wynikiem testu >>

Źródło artykułu: