Żużel. Jurica Pavlic nie chciał być popychadłem. "Nie mówiło się mi prawdy"

WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Jurica Pavlic
WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Jurica Pavlic

Jurica Pavlic postanowił zakończyć żużlową karierę. Jego ostatni sezon w Starcie Gniezno na pewno nie przebiegł tak, jakby sobie wymarzył. - Stwierdziłem, że nie chcę być już takim człowiekiem w klubie, który będzie popychadłem - przyznał.

Gnieźnieńscy kibice wiązali z Juricą Pavlicem duże nadzieje. Chorwat został kapitanem zespołu, trenerem młodzieży, a ponadto mówiono, że potrafi zadbać o atmosferę w drużynie jak nikt inny. Od początku minionego sezonu Pavlic nie spisywał się na torze tak, jak wszyscy by sobie życzyli. Ponadto jego współpraca z gnieźnieńskim klubem nie układała się wzorowo.

W końcu postanowił powiedzieć pas. Na początku sierpnia pożegnał się z gnieźnieńskimi działaczami i wrócił do Gorican. Wówczas nieoficjalnie mówiło się o tym, że kariera Pavlica dobiega końca, a jego pięcioletni kontrakt w Gnieźnie zostanie rozwiązany.

Ostatecznie pojechał w jeszcze jednym spotkaniu czerwono-czarnych. 24 sierpnia wystąpił w Daugavpils, choć wcale nie zamierzał się tam udać. Na Łotwie zdobył tylko cztery punkty i w dość kiepskim stylu pożegnał się ze Startem.

ZOBACZ WIDEO Unia miała skorzystać z przepisu U24, a będzie mieć ubytki, bo rynek się rozszalał

- Moje pożegnanie z kibicami na pewno nie tak miało wyglądać. Kiedy odchodziłem z klubu, to powiedziałem, że proszę już do mnie nie dzwonić, bo jak nie mówiło się mi prawdy i tak do mnie się podchodziło i - powiedzmy - wykorzystało, to stwierdziłem, że nie chcę być już takim człowiekiem w klubie, który będzie popychadłem - powiedział Chorwat.

Na Łotwie Pavlic wystąpił dlatego, że Frederik Jakobsen przeżył rodzinną tragedię. Duńczykowi zmarł ojciec i w związku z tym jego myśli były z dala od sportu. Do Daugavpils nie mógł dojechać też Oliver Berntzon.

- Nagle zrobiło się, co się zrobiło na Daugavpils. Frederik miał problemy osobiste i jest to bardzo zrozumiałe, ale dla mnie druga opcja nie była już na tyle zrozumiała, że zawodnicy nie mogli przyjechać na ten mecz. Nagle klub zadzwonił do mnie, żebym ja przyjechał - przypomniał obcokrajowiec Car Gwarant Kapi Meble Budex Startu Gniezno.

Pierwotnie absolutnie nie chciał udawać się w długą drogę. - Na początku w ogóle nie miałem takiego zamiaru, by tam pojechać, bo najdłuższa droga z Chorwacji do Daugavpils to aż 1900 kilometrów i to jeszcze po zawodach w Gorican (Grand Prix Challenge - dop. red.). Mieliśmy dużo sponsorów i chcieliśmy zrobić dużo różnych rzeczy w telewizji, by nagłośnić to wszystko w naszym kraju - zaznaczył.

Ostatecznie jednak zgodził się wyruszyć na Łotwę. - Powiedziałem jednak, że dla dobra klubu raz jeszcze pojadę. Tam znów było to samo, co było wcześniej - dużo obiecywania, a po zawodach coś innego. Tu już był koniec. Niestety, nie było okazji, by pożegnać się z kibicami z Gniezna, ale jak koronawirus się uspokoi, to na pewno wpadnę na trybuny do Gniezna i pożegnam się z fanami. Bardzo miło ich wspominam. Do teraz piszą i oznaczają mnie na Instagramie. Dziękuję wszystkim za miłe słowa. Fajne czasy spędziłem w Gnieźnie - podsumował.

Czytaj także:
> Żużel. Dwa lata temu był mistrzem świata w mini żużlu. Teraz chce jeździć w Polsce. "Regulamin skrojony pode mnie"

> Żużel. Hans Nielsen: Zmarzlik ma przy sobie wielkie wsparcie. Wierzę, że Madsen będzie IMŚ [WYWIAD] 

Źródło artykułu: