Żużel. Gdyby żył, to właśnie kończyłby 44 lata. Komarnicki wspomina człowieka, który uratował Stal Gorzów

W Gorzowie mówią, że bez niego nie byłoby PGE Ekstraligi, transferów Tomasza Golloba, Rune Holty i Nickiego Pedersena, a także Stali, która w sezonie 2021 ma walczyć o medale. Mowa o Mateju Ferjanie. Gdyby Słoweniec żył, to dziś kończyłby 44 lata.

W bogatej i barwnej historii Stali Matej Ferjan zajmuje miejsce szczególne. Z całą pewnością pod względem sportowym daleko byłoby do największych gwiazd, które zdobywały punkty dla klubu z Gorzowa. Słoweniec w 2007 roku został bohaterem tamtejszego środowiska. Kibice i działacze pamiętają o nim do dziś.

Gorzowianie ścigali się wtedy w pierwszej lidze i walczyli o awans do Ekstraligi z Klubem Motorowym Ostrów. W fazie play-off obowiązywał wtedy inny system. Wygrywała drużyna, która jako pierwsza zapisała na swoim koncie dwie wygrane. Pierwsze starcie na swoją korzyść rozstrzygnęli ostrowianie. Później w Gorzowie lepsza była Stal. O wszystkim decydowało zatem trzecie starcie, do którego doszło 30 września na stadionie im. Edwarda Jancarza.

- Nagle stało się coś, co sprawiło, że cały mój świat się zawalił. Matej Ferjan poinformował nas, że otrzymał korupcyjną propozycję - wspomina były prezes klubu z Gorzowa Władysław Komarnicki.

- Moim zastępcą w klubie był wtedy Maciej Mularski. Mądry i świetnie wykształcony człowiek, który był niewiele starszy od niektórych zawodników. To dzięki temu była pomiędzy nimi chemia. Matej zgłosił się wtedy właśnie do niego. Dopiero później przyszli do mnie. Jeśli mnie pamięć nie myli, to propozycja opiewała na 25 tysięcy euro. Na tamte czasy to były ogromne pieniądze. Nasz zawodnik miał się dwa razy przewrócić, żeby rywale wygrali i wywalczyli awans. Z tej propozycji Ferjan nie skorzystał. My uznaliśmy, że nie ma żartów i zgłosiliśmy sprawę na policję - podkreśla Komarnicki.

Ferjan wystartował w spotkaniu z KM-em Ostrów, zdobył 10 punktów, został bohaterem i na zawsze zapisał się w historii Stali Gorzów. - Tak naprawdę to on nas uratował. Tamten czas był bardzo trudny. Pamiętam, że sam byłem już naprawdę zmęczony pracą w klubie. Kończyły mi się siły witalne. Złożył jasną deklarację. Awans albo moje odejście. Kiedy go wywalczyliśmy i palili moją marynarkę, to od razu poszedłem do Mateja. Dziękowałem mu ze łzami w oczach - wspomina Komarnicki.

- Do końca moich dni będę jego dłużnikiem. Myślę, że to samo czują wszyscy kibice Stali Gorzów, którzy wiedzą, że gdyby nie Ferjan, to Stal długo błąkałaby się po niższych ligach. Dzięki niemu zwyciężył sport. Wróciliśmy do Ekstraligi. Najpierw przyszedł Tomasz Gollob i Rune Holta, a później Nicki Pedersen. Następnie były medale, a teraz klub znowu celuje wysoko. To wszystko sprawia, że Ferjan zasługuje na naszą pamięć. Jesteśmy mu to winni - podkreśla Komarnicki.

W nagrodę Ferjan dostał od Stali propozycję przedłużenia kontraktu. Skorzystał z niej i rok później pojawił się na torach Ekstraligi. Furory jednak tam nie zrobił. Z klubu odchodził jednak jako bohater.

22 maja 2011 roku środowisko żużlowe obiegła informacja o jego śmierci. Ciało Ferjana znaleziono w samochodzie w Gorzowie Wielkopolskim. Przyczyną śmierci była niewydolność oddechowo-krążeniowa, spowodowana przedawkowaniem środka odurzającego. Później Prokurator Rejonowy w Gorzowie Wielkopolskim umorzył postępowanie karne w tej sprawie. W trakcie śledztwa jednoznacznie wykluczono, aby osoby trzecie miały związek ze zgonem żużlowca.

Zobacz także:
Co z powiększeniem PGE Ekstraligi?
Oświetlenie w Krośnie coraz bliżej

ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: "giętki Duzers" - żużlowa nauka jazdy

Źródło artykułu: