Żużel. Ostatni taki mistrz Polski rodem z Torunia. Jacek Krzyżaniak choć późno zaczął, to wiele osiągnął

Dodatkowy wyścig częstochowskiego finału Indywidualnych Mistrzostw Polski z 1997 roku wspomina się nierzadko. Jacek Krzyżaniak pokonał w nim Sławomira Drabika, zostając drugim mistrzem z Torunia. - Nie mogłem w to uwierzyć - mówi.

Tomasz Janiszewski
Tomasz Janiszewski
Od momentu powstania Klubu Sportowego Apator tylko dwukrotnie zawodnikom tego niezwykle zasłużonego klubu udało się stanąć na najwyższym stopniu podium Indywidualnych Mistrzostw Polski. W 1987 roku w dwudniowym finale w Toruniu zwyciężył Wojciech Żabiałowicz, z kolei dziesięć lat później w jednodniowym w Częstochowie najlepszy okazał się Jacek Krzyżaniak. Później wielu torunian próbowało, ale tego osiągnięcia już nie powtórzyło. Mistrz sprzed blisko 24 lat w rozmowie z WP SportoweFakty podkreśla, że tytuł zdobył poza domem, co zawsze ma dodatkową wartość. - Warto mówić, że udało mi się to na nieswoim torze, bo Wojciech wygrywał na swoim - mówi bohater materiału.

Miał być Zawisza, a był... żużel

Niedużo brakowało, by w przypadku Krzyżaniaka kariera żużlowa w ogóle nie nadeszła. W latach 1967-1976 zawodnikiem klubu z Grodu Kopernika był jego tata, Bogdan, więc żużel był obecny w jego życiu. Syn jednak długo "bronił się" przed motocyklem, uprawiając inne dyscypliny. Głównie piłkę nożną, którą trenował w miejscowym Pomorzaninie. - Grałem w piłkę i miałem przejść do Zawiszy Bydgoszcz. Były jednak zawody oldbojów, w których startował tata. Nie mogłem nie pójść na stadion zobaczyć - przyznaje.

Miał 18 lat. Okazało się, że żużlowy bakcyl został połknięty i od tego zaczęło się dla młodego sportowca nowe życie. - Patrzyłem i mówiłem sobie, kurczę, taki stary facet i daje sobie radę. W miarę jedzie, ba, dobrze jedzie. Właściwie wszystko zależy od niego. Żużel to sport drużynowy, ale też i pod pewnym względem indywidualny. W piłce dużo zależy od drużyny. Zobaczyłem to i zaświtało mi, żeby spróbować - opowiada.

Wiek nie pomagał przyszłemu świetnemu zawodnikowi przy naborze do klubu. - Zostałem odstawiony, bo uznano, że jestem za stary. Gdyby to było kilka lat prędzej... ale wtedy obok nas mieszkał Jan Ząbik i to on mnie przyjął, bo sąsiada nie wypadało nie. Rodzice nie byli za bardzo za tym. Mama wiedziała, czym grozi ten sport. Tata z kolei wiedział, że mam piłkę, że był hokej na trawie, łyżwiarstwo. Nie za bardzo był za tym, ale dostałem się do szkółki Janka i później się to dobrze ułożyło, bo mogłem też korzystać z rad Stanisława Miedzińskiego - wspomina.

Mistrzostwo na dziesięciolecie startów

Wkrótce zdał licencję, a debiut w I Lidze zaliczył, mając lat 20. To późno jak na żużlowe standardy, a jeśli wziąć pod uwagę, że później szybko stał się czołowym zawodnikiem w Polsce i wywalczył mnóstwo medali w wielu imprezach, musi to wszystko budzić szacunek. Co więcej, na dziesięciolecie kariery, udało mu się zdobyć w Pile srebrny medal Drużynowych Mistrzostw Świata z reprezentacją narodową oraz wywalczyć tytuł, o którym zawsze marzył i który był jego podstawowym celem indywidualnym.

- Gdy zaczynałem jeździć, podstawą było dla mnie indywidualne mistrzostwo Polski. To miałem w planie od samego początku i to się spełniło. Nie myślałem o mistrzostwach świata, ponieważ w tamtym czasie byliśmy jeszcze za kurtyną. Nawet nie wpadło mi to do głowy - mówi.

Finały krajowego czempionatu potrafią zaskakiwać i choć lata 90. to czas dominacji Tomasza Golloba, nie zabrakło wtedy takich edycji, w których bydgoszczanin nie wygrywał. Prestiż IMP nieustannie był duży, zainteresowanie kibiców i mediów także, więc triumfować i na podium przymierzyć m.in. słynną Czapkę Kadyrowa było marzeniem każdego żużlowca w kraju.

W 1997 w Częstochowie faworytem miejscowych był Sławomir Drabik, który bronił tytułu zdobytego w Warszawie rok wcześniej. Żywiołowo dopingująca miejscowa publiczność mocno liczyła na swojego idola i niewiele zabrakło, żeby to on cieszył się ze złota. W jednym z wyścigów pomylił okrążenia i zamiast wygrać, dojechał do mety drugi. Na koniec zebrał 13 punktów. Tyle samo miał również Krzyżaniak. Jadący w cyklu Grand Prix po swój pierwszy w życiu medal Gollob musiał z kolei zadowolić się trzecim miejscem, bo uzbierał 12 "oczek".

Kibice najlepsi, ale mimo to pofrunęły butelki

Wyścig dodatkowy o złoto przeszedł do legendy. Przede wszystkim z uwagi na okoliczności i działania gospodarzy, którzy robili, co mogli, by Drabik mógł obronić mistrzostwo. - O tyle to ciekawe, że po wylosowaniu pól startowych, wyjechała polewaczka. A tor przygotowuje się przed losowaniem tak, by szanse były równe. To było całkiem zrozumiałe. Wiadomo, Sławek Drabik był miejscowym, lokalnym matadorem. Chciał wygrać, a ludzie chcieli mu pomóc. Tam, pamiętam, że wtedy był Marek (Cieślak - red.) - relacjonuje.

Po starcie Krzyżaniak musiał walczyć z mocno namoczoną nawierzchnią i od razu wyniósł się pod bandę, gdzie było odsypane. Drabik także podążał tą drogą. Było blisko upadku obu, częstochowianin stracił i rywal mu odjechał. - Moim celem było to, żeby wygrać start i wysunąć się na zewnętrzną. Tam było sucho, bo przygotowane pod Drabika. Udało mi się być tam pierwszym i przyblokowałem go - opowiada torunianin, a po latach sam Drabik w wywiadzie dla portalu weszlo.com nie ukrywał, że liczył na "sprawiedliwsze" rozstrzygnięcie: - Sędzia mógł to powtórzyć. Pytanie, za kim był? - dumał zawodnik, który zdobył srebro.
Jacek Krzyżaniak klęczy pierwszy z prawej Jacek Krzyżaniak klęczy pierwszy z prawej
Zawodnik Apatora osiągnął przewagę nad liderem Włókniarza i przez cały wyścig jechał przy ogłuszających gwizdach. Rzucano w niego butelkami. - Tam była sytuacja, że krótko przed częstochowscy kibice zostali uznani za najlepszych w Polsce. A potem rzucali, choć na szczęście plastikowymi - relacjonuje z uśmiechem ówczesny mistrz, który dodaje, że gdy zmierzał do mety, myślał o tym, aby nic się złego nie wydarzyło. - W sporcie żużlowym, tak jak w każdym innym, na krótko przed metą zawsze coś się może stać. Podczas jazdy myślałem o tym, żeby tylko nic się nie stało i żeby wybierać jak najlepsze pola do jazdy. Aby wjeżdżać w miejsca przyczepne. Radość była dopiero za metą. Nie mogłem w to uwierzyć.

W mieście tak duży sukces wychowanka był i jest do dziś powodem do dumy. - Dużo osób mi gratulowało i się cieszyło. W końcu Toruń jest miastem sportu, a przede wszystkim sportu żużlowego - uważa urodzony w 1968 roku były czołowy zawodnik Ekstraligi.

Fascynacja żużlem trwa cały czas

Dla Krzyżaniaka osiągnięcie z Częstochowy było drugim podium w karierze w IMP. W 1994 we Wrocławiu przegrał tylko z Gollobem, a na przełomie wieków dorzucił jeszcze trzy brązowe medale (1999, 2000, 2002), choć już wtedy był zawodnikiem WTS-u Wrocław. Do dziś pozostaje więc drugim i zarazem ostatnim indywidualnym mistrzem kraju seniorów z toruńskiego Apatora.

Po odejściu z Torunia do Wrocławia (temu wydarzeniu towarzyszyły perturbacje między obydwoma klubami, które zakończyły się sporem w sądzie), ścigał się jeszcze dla ekip z Bydgoszczy i Grudziądza. To tam zanotował dwa najcięższe upadki, które odcisnęły na nim duże piętno. W 2003 w Zielonej Górze skończyło się na licznych złamaniach, a w 2007 w Grudziądzu kilkutygodniową śpiączką i stłuczeniem mózgu.

Torunianin wrócił do zdrowia, niedługo potem karierę postanowił zakończyć, ale z żużlem jak był, tak jest i uważa, że długo będzie. Cały czas obecny jest blisko tego sportu. Z przerwami piastował już funkcję komisarza toru m.in. podczas spotkań PGE Ekstraligi. Przez dwa lata (2014-2015) trenował młodzież w macierzystym klubie, ponadto swego czasu doradzał Wiktorowi Kułakowowi. Na stadionach spotykany jest regularnie.

- Muszę mieć to chyba w genach. Tata uprawiał ten sport, ja też. Chcę być przy tym. Żużel bardzo mnie interesuje, fascynuje. Zawodnicy stoją pod taśmą, rywalizują, coś się dzieje. Sport żużlowy jest bardzo fajny, środowisko jest zamknięte, hermetyczne. Mamy tutaj swoje powiedzenia, których ktoś z zewnątrz nie zrozumie. Żużel to super sprawa - opowiada.

Aktualnie Jacek Krzyżaniak ma odpowiednie licencje, by piastować funkcję komisarza toru w polskiej lidze. Pracuje w firmie "Prosiaczek" u Bogdana Sawarskiego, który był jego sponsorem za czasów jazdy na żużlu. Od ponad dwóch lat jest też Radnym Miasta Torunia wybranym z listy Prezydenta Michała Zaleskiego.

Jacek Krzyżaniak jako zawodnik Apatora Toruń:

Zawody Medale
Drużynowe Mistrzostwa Świata srebro 1997
Drużynowe Mistrzostwa Polski złoto 1990, srebro 1995-1996, brąz 1991-1994
Indywidualne Mistrzostwa Polski złoto 1997, srebro 1994
Mistrzostwa Polski Par Klubowych srebro 1997, brąz 1991-1993, 1995-1996
Młodzieżowe Drużynowe Mistrzostwa Polski srebro 1989, brąz 1988
Drużynowy Puchar Polski wygrana 1993, 1996-1998
Złoty Kask 3. w 1994

CZYTAJ WIĘCEJ: Ile trwały najdłuższe zawody w Polsce? Był mecz, który rozgrywano dwa dni Zmarł Kamil Pulczyński. Za grzeczny na żużlowca. Był ofiarą systemu, a w połączeniu z bratem byłby zawodnikiem idealnym ZOBACZ WIDEO Matej Zagar gościem "Żużlowej Rozmowy". Obejrzyj cały odcinek!



KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>
Czy pamiętasz Jacka Krzyżaniaka z żużlowych torów?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×