"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Do zeszłego roku Betard Sparta pozostawała jedynym klubem PGE Ekstraligi, który w swoim składzie - pomijając zbłąkanego gościa niedzielnego - nie miał żadnego trzydziestolatka. Natomiast w tym sezonie, latem, będzie miał już na stanie aż trzech kierowców z trzema krzyżykami. Ale! Nie są to żadni schyłkowcy przed czterdziestką. Wręcz przeciwnie - to żużlowcy w optymalnym wieku na zdobywanie szczytów: Woffinden, Łaguta i Janowski. Ci trzej muszkieterowie mają się złożyć na złoty prezent dla Andrzeja Rusko z okazji jego okrągłych, 70. urodzin.
Tak, okolice trzydziestki to dla żużlowca idealny wiek, by ruszyć na podbój świata. Przy czym można już być wtedy, używając pięściarskiej nomenklatury, mniej lub bardziej wyboksowanym. A za najlepszy przykład niech posłuży tu wspomniany gość niedzielny - Chris Holder. On, jako trzydziestolatek, był już mocno naznaczony przez los. Podniósł się z wózka i wrócił na motocykl, lecz dla globalnych sukcesów był już, de facto, stracony. Zbyt wiele się wcześniej nacierpiał, by nie pozostawiło to śladu. Obrazowo mówiąc - im żużlowiec boleśniej doświadczony, tym bardziej kurczy się niewidzialna linka łącząca mózg z prawą dłonią, odpowiedzialną za operowanie manetką gazu. I to napięcie właśnie sprawia, że nie da się już odkręcać, nomen omen, do bólu.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Zmiany w Złotym Kasku budzą kontrowersje. Rafał Dobrucki komentuje
Gdy chodzi o Woffindena, trudno mu zarzucić, że fantazja i odwaga uleciały. Niemniej bardzo jestem ciekaw, czy stać go jeszcze na rzeczy największe. Bo swoje też wycierpiał. Jego ciało jest już dość mocno poklejone i pokancerowane, co wyszło nawet ostatnio podczas wielogodzinnej, rowerowej jazdy charytatywnej. Gdyby zsumować wszystkie złamania Taia, lista zawierałaby około dwudziestu pozycji: kręgosłup, nogi, ręce, obojczyki, żebra, palce... Mimo to możemy dziś sobie gdybać. Bo gdyby nie ten nieznośny Zmarzlik, to o powrocie na wierzchołek mówilibyśmy przecież w zeszłym roku.
A Maciej Janowski? To swego rodzaju fenomen w żużlowym świecie złamasów i połamańców. Latem stuknie mu trzydziestka, a kości bodaj nigdy nie zostały uszkodzone w wyniku żużlowej działalności. Raz ucierpiały więzadła kolanowe, innym razem więzozrost barkowo-obojczykowy, lecz układ kostny pozostał niewzruszony. Nie licząc, rzecz jasna, motocrossowej kraksy we Włoszech, gdy nie wytrzymał obojczyk. A więc niespełna trzydziestoletni Janowski istotnie pozostaje w świetnym stanie, który predysponuje go do walki o tytuł globalnego championa.
Skąd się bierze ta niemal czysta ortopedyczna kartoteka? Stąd m.in., że Janowski dużo widzi, do tego ma nosa i siódmy zmysł. Co jest faktem powszechnie znanym. Nie idzie w ogień, gdy dostrzega iskrę, której inni jeszcze nie widzą. Przykładów wiele, choć dla mnie wizytówką jest sytuacja z 2017 roku, gdy wrocławianie bili się z Fogo Unią o tytuł DMP. W finale finałów był taki wyścig, gdy na wyjściu z pierwszego łuku maszyna wyciągnęła Kuberę w kierunku bandy. Dominik jeszcze nie wiedział, że zaraz wyrżnie w dechy, a napędzający się po szerokiej Maciek już zamykał gaz, by ocalić gnaty swoje i rywala. Bo czuł pismo nosem. To jest właśnie jedna ze specjalności zakładu. A jednocześnie też przyczynek do okresowej krytyki zawodnika.
Bo z Janowskim jest trochę tak, jak było z falującą lewą nartą Małysza. Otóż gdy mistrz był w formie i fruwał daleko, wówczas lewa deska falowała w oczach sędziów pięknie i zasługiwał on na noty nawet maksymalne. Gdy jednak formę miał bardziej rzemieślniczą i lądował bliżej, wtedy narta falowała już w ocenie arbitrów nie tak ładnie. I noty wystawiali mu niższe. Analogicznie jest z Janowskim. Gdy jeździ z przodu i wygrywa turnieje Grand Prix, zachwycamy się, że jest na torze rozważny, inteligentny i wszystkowidzący. Gdy jednak jeździ z tyłu, jest już tylko pasywny i mało ambitny.
To zresztą w sporcie zupełnie normalne. Gdy Ronaldo, ten brazylijski, był już nieco przy kości, bliżej niż dalej końca kariery, pożalił się raz dziennikarzom: - Kiedy strzelam bramki, jestem dla was wielki. Kiedy nie strzelam, jestem już tylko gruby.
Szeroko otwarte oczy i otwarty umysł kapitana Betard Sparty to jedno. A druga sprawa - giętkie, wysportowane ciało i świetna koordynacja ruchowa. To talent do wielu innych dyscyplin i gier zespołowych, niemających nic wspólnego z trzymaniem kierownicy. Z piłką przy nodze potrafi czarować, a i pod koszem się odnajduje, zresztą trenował swego czasu w młodzieżowych grupach Śląska. Żużlowcy generalnie dzielą się na tych, co mają smykałkę do wielu aktywności oraz na takich, co zostali stworzeni wyłącznie do siedzenia na jakimś silniku i gazowaniu. Pamiętam, gdy jakiś czas temu nagrywano filmiki promujące stołeczną rundę Grand Prix. Na jednym Zmarzlik i Kołodziej odbijali piłeczkę pingpongową. No, jakby to ująć, nie przypominali ludzi, których rzucono na wymarzony odcinek. Nie byli w swoim żywiole. Za to w siodle potrafią nas swoimi akcjami zauroczyć. A i poza torem są ludźmi, którzy wzbudzają szacunek i pozytywne odczucia.
Kolejny atut Janowskiego? Głowa. To typ, którego raczej trudno zmusić do ekstremalnego wysiłku w czasie treningu. Lecz gdy odpalają jupitery i zaczyna się rywalizacja na całego, jego te światła ani nie oślepiają, ani nie paraliżują. Jego ta stawka nakręca. Sam mi swego czasu wspominał, że pełne trybuny go nie deprymują, lecz motywują. Jak mówił, stawka zawodów, rzecz jasna, nie jest mu obojętna i stres odczuwa podobnie jak wszyscy inni, lecz posiadł umiejętność radzenia sobie z nim. Nie dopuszcza do siebie myśli, że może nie dać rady, za to skupia się na tym, by od momentu startu każdą z procedur wykonać jak najlepiej.
Wrocławianin nie korzysta z pomocy psychologów, a po sezonie lubi się od żużla odkleić. Zapomnieć o nim. Mimo że żyje nim cała rodzina. Pierwszy zaczął się ślizgać po minitorach ziemi leszczyńskiej i wrocławskiej starszy brat, Wojtek. I radził sobie nieźle. Tymczasem Maciusiowi jeszcze wtedy nie pozwalano łamać maszyny. Bo za mały. Cholernie go to irytowało, gdy trener Chudzikowski kazał jeździć tylko w kółko i w kółko. Gdy jednak Wojtek zaliczył pierwszy boleśniejszy upadek, już wtedy zmniejszyła mu się ruchomość w prawym nadgarstku. Zaczął ryzykować mniej. Do złamań żadnych nie doszło, niemniej się poobijał i przestraszył. Z kolei drugi brat, Krzysztof, wolał jeździć z kolegami nad wodę.
Gdy glebę zaliczył mały Maciuś, usłyszał od taty słowa - "jeśli coś ci się nie podoba, powiedz tylko słowo". Nie był jednak łatwy do złamania. Wiedział już, że upadki są częścią gry. Zresztą, charakter u Janowskiego jest, przy czym najłatwiej go dostrzec w konfrontacji z takimi personami jak Nicki Pedersen. Przy rywalach, z którymi ma rachunki do wyrównania.
Kiedyś Maciej mówił mi tak: - Chyba każdy miał z nim twarde przeboje, bo to on ustalił granicę takiej jazdy. Dodajmy, ustalił ją w ten sposób, że tej granicy nie ma. Z Nickim trzeba jednak walczyć sprytnie i umiejętnie, bo nie jest to ktoś, kto zamknie oczy i pojedzie po samym płocie, raczej będzie próbował przymknąć gaz i przyciąć do krawężnika. Trzeba go troszkę znać i obserwować, a ja osobiście lubię przeciw niemu jeździć, bo emocje mamy pewne. Jeśli ktoś ma wobec mnie szacunek i szanuje moje kości, ja to odwzajemniam, ale potrafię też pojechać twardo, nie obawiam się tego i nie uciekam od tego. Często się spotykamy na różnych stadionach na całym świecie, więc jeśli nie dziś, to jutro będzie okazja do rewanżu.
W dobie pandemii to ostatnie już tylko mniej aktualne, niestety. Te liczne okazje do spotkań na torach całego świata. Zresztą, generalnie, cały świat to dziś pojęcie mocno umowne.
Gdy wielu sądziło, że po Małyszu zrobi się pustka, wystrzelił z progu Stoch. A z czasem zaczęli też doskakiwać inni, jak choćby pracuś Kubacki. Gdy natomiast mocarstwowe plany względem speedwaya przestał mieć Gollob, nastał Zmarzlik. Czy jadący okrężną drogą Janowski również mu zacznie, wzorem Kubackiego, na poważnie skakać do gardła? Czy zawodnik, który trzykrotnie kończył elitarny cykl tuż za podium, może się niebawem okazać światową jedynką? Wiek wydaje się optymalny, a i świadomość w dążeniu po swoje jakby większa niż do tej pory.
Zawsze twierdziłem, że aby zostać mistrzem świata, trzeba być, w pewnym sensie, torowym chamem. No ale występują też często odstępstwa od reguł. Choćby w osobie mentora Janowskiego - czterokrotnie pozłacanego Grega Hancocka. A zatem?
Jeśli się powiedzie, będziemy piać z zachwytu, że to dzięki rozwadze, mądrości i inteligencji. A jeśli nie, uznamy, że zabrakło tego czegoś. Tego pierwiastka szaleństwa.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Po bandzie: Najman zatrudnia też dziennikarzy [FELIETON]
- Piotr Protasiewicz: Moje marzenie się nie zmieniło [WYWIAD]