Wojciech Koerber, WP SportoweFakty: W zeszłym roku RM Solar Falubaz uchylił sobie furtkę do play-offów w dużej mierze dzięki temu, takie moje spostrzeżenie, że zbiegł się szczyt formy Vaculika i Protasiewicza. Stąd m.in. remis we Wrocławiu czy wygrana pod Jasną Górą, gdzie jednak paskudnie się pan poturbował, po czym bohatersko wrócił na motocykl, by postawić pieczęć na zwycięstwie. To ten karambol wyhamował pana w końcówce sezonu?
Piotr Protasiewicz, zawodnik Falubazu Zielona Góra: Generalnie poprzedni sezon zacząłem dobrze i równo. Do ósmej czy dziesiątej kolejki miałem średnią 2,000. Czułem się dobrze, sprzętowo mi wszystko pasowało, a swoje wniosła też nowa osoba w teamie, czyli Przemek Zarzycki, ksywa "Mrówka". W klubie działał już wcześniej, również z Grześkiem Walaskiem, z "Zengim", ale nasze drogi zeszły się dopiero przed rokiem. I w najbliższym sezonie również będzie członkiem teamu. A co mnie wyhamowało? Przyszła kumulacja upadków, bo w meczu z Lesznem też leżałem i pojawiły się problemy z lędźwiami. Końcówkę sezonu odjechałem na zastrzykach, ale nie należę do ludzi, którzy płaczą. Trzeba było zacisnąć zęby i jechać. Generalnie coś siadło, choć zespołowo sezon był dobry. Uzupełnialiśmy się, a swoje punkty dorzucali młodzieżowcy. Własny tor nie pasował mi może idealnie i nie mogłem pokazać całej gamy umiejętności, jednak był powtarzalny, więc akceptowałem to. Drużyna wygrywała, a ja potrafiłem się odnaleźć i też przywozić dobre punkty. Dopiero na koniec z tego monolitu uciekło powietrze.
A jak się zachowuje ciało i głowa podczas przygotowań do sezonu numer 31? Świeżość i ekscytacja? Radość i podniecenie?
A tak. Dużo zdrowia i wyrzeczeń kosztowało mnie wyprowadzenie organizmu na prostą, ale mam świetną fizjoterapeutkę. Dzięki temu dużo teraz trenuję, wykonując też sporo ćwiczeń, od których miałem w ostatnim czasie przerwę. I, o dziwo, dobrze się z tym czuję. Zatem jeśli chodzi o ciało - duży plus. Przy czym fizyczność to tylko jedna składowa formy, dlatego nie zaniedbuję innych aspektów - zajęć z moją psycholog i współpracy z tunerem.
I spod czyjego dłuta będą wychodzić silniki dla Piotra Protasiewicza na nowy sezon?
Decyzja jest taka, że będę korzystał wyłącznie z usług pana Rysia Kowalskiego, od którego zakupiłem już część nowego sprzętu na końcówkę poprzednich rozgrywek. Wyglądało to przyzwoicie, natomiast nieco inaczej działał pozostały sprzęt, stąd popełniliśmy z teamem pewne błędy. Najważniejsze, że jest chęć współpracy ze strony RK Racing, zresztą nasza kooperacja trwa już 17 czy 18 lat. Zawsze grałem w otwarte karty, nie kombinowałem, gdy korzystałem też z innych usług, nie oszukiwałem i być może dlatego jestem traktowany poważnie. Mam więc taką fantazję, że współpraca z panem Kowalskim wypali i wiele sobie po niej obiecuję.
ZOBACZ WIDEO Matej Zagar gościem "Żużlowej Rozmowy". Obejrzyj cały odcinek!
A wspomniana pani psycholog, Justyna Macur? Trochę godzin w życiu przegadaliście.
Justyna to członek mojego teamu od dziesięciu lat, nie od roku. Pomaga mi, wiernie kibicuje i żyje moim sportem. Wzlotami i upadkami. Dużo potrafi dostrzec na podstawie jednego mojego wywiadu, rozszyfrować na podstawie mowy ciała i pomóc. Ufam jej, interesuje się moim prywatnym życiem, bo to naczynia połączone i prowadzi już też mojego syna. Nie w tak dużym stopniu, choć ich współpraca zapewne się jeszcze zacieśni.
Chyba właśnie otworzyła gabinet we Wrocławiu?
Jest w trakcie uruchamiania. Zamieszka pod Wrocławiem i od marca będzie przyjmowała w tym mieście. Ale dla mnie to nie problem. W sezonie, gdy wszystko idzie zgodnie z planem, potrzebuję jednej, dwóch wizyt w miesiącu. Gorzej, gdy coś się przytnie.
Dla żużlowca pokonać trasę Zielona Góra - Wrocław to jak dla normalnego człowieka wsiąść w auto i pojechać na zakupy do najbliższej Biedronki. Inna skala odległości.
Można to tak określić.
Pan, jak rozumiem, po zakończeniu kariery też będzie się starał pozostać aktywny sportowo?
Ja nawet inaczej nie mogę. Kiedy odpuszczam ciału, cierpię. Muszę być w ruchu, bo mam swoje kontuzje i przypadłości. A sport lubię. Nie, ja kocham sport. Dlatego w gazie rekreacyjnym chciałbym pozostać jak najdłużej.
Niektórzy twierdzą, że zawodnicy po 45. roku życia to nie najlepsza reklama PGE Ekstraligi...
Każdy ma prawo do swojego osądu, ale na szczęście nikt nie może mi jazdy zabronić. Jeśli utrzymam się na odpowiednim poziomie, a jakiś klub mnie zechce, to nadal będę czerpał przyjemność z jeżdżenia.
I nie wyklucza pan w przyszłości przenosin do innego klubu lub też na inny poziom rozgrywek?
Kiedyś powiedziałem, że chciałbym zakończyć jazdę w Zielonej Górze. Owszem, miałem w swojej historii momenty, gdy broniłem innych barw i uważam, że miało to sens. W innym wypadku nie jeździłbym zapewne na tym poziomie i tak długo. Dlatego nie odcinam się od tego, co było odskocznią i trampoliną do - jak zwał, tak zwał - kariery. Chciałem jednak wrócić i po 12 latach nieobecności stałem się częścią składanki, która znów ten klub wyciągnęła w rankingach. Kilka medali DMP wywalczyliśmy, ze złotem włącznie. Nie mam już jednak dwudziestu lat i jeśli nie będę pasował do polityki, lub sportowo, zrozumiem to. Z bólem, ale zrozumiem. Chciałbym odejść jako zawodnik najwyższej klasy rozgrywkowej, ale nigdy nie mów nigdy. Wszystko jest możliwe. Zresztą, w obecnej pierwszej lidze naprawdę trzeba ścisnąć tyłek, żeby swoje punkty wyszarpać. To nie tak, że wygrywa się tam jedną ręką.
To co trzyma pana przy żużlu? Miłość przez zasiedzenie?
30 lat to robię i 30 lat kocham. Poza tym, nie czarujmy się, to także praca. Pół roku poświęcam na przygotowania, by w sezonie grało jak najbardziej. I mam to szczęście, że małżonka wszystko akceptuje, daje wolną rękę w startach. Nie ingeruje, lecz wspiera. A spokój w domu jest bardzo ważny, żeby człowiek nie musiał o to ściganie walczyć. Zimą, w pewnych momentach, trening jest katorżniczy, bo jakiś kierat i reżim trzeba sobie narzucić, ale gdy później uda się czasem wygrać, dać trochę radości sobie i kibicom, to mam napęd do dalszej roboty. Jeśli czuję się potrzebny, to potrafię się zmobilizować i poświęcić.
Dwa lata temu powiedział mi pan, że ma jedno marzenie - stanąć na podium chociaż pojedynczego turnieju Grand Prix. To aktualne?
Nic się nie zmieniło. Nie mówię o tym, by przekłamywać rzeczywistość czy ją nadmiernie lukrować. Po prostu lubię łamać zasady i stereotypy. Miło byłoby w wieku 46 lat przełamać coś, co wydaje się niemożliwe.
Czyli rozumiem, że w eliminacjach światowych do Grand Prix 2022 zamierza pan startować bez względu na to, gdzie rzuci los?
Dokładnie tak. Mam świadomość, że droga do Grand Prix Challenge w Żarnovicy łatwa nie jest, ale spróbuję ją pokonać. Na Słowacji tor jest fajny i daje możliwość ścigania.
A co pan powie o Złotym Kasku dla wybranych? Selekcjoner Dobrucki to pański kolega, może trzeba go przywołać do porządku?
Nie jest to sportowy system i sprawiedliwy. Nie rozumiem, dlaczego w finale mają jechać nominowani czy protegowani, a nie ci, którzy to sobie wywalczą. Zbyt dużo tu ułatwień dla wybrańców. Nie wiem też, czy kiedykolwiek byłem gdzieś w podobny sposób upychany. Nic to, muszę to zaakceptować. No chyba że uda się pojechać w zielonogórskim finale jako gospodarz. A jak nie, to… dupa blada.
A propos kolegów z toru. Łączy pana przyjaźń z jakimś zawodnikiem?
To za duże słowo. Przyjaciół mam kilku poza torem. Nie jest to liczne grono, jednak oddane, zaufane i na całe życie. Natomiast na pewno mam w świecie żużla kilku bardzo dobrych kolegów.
Na przykład?
Rafała właśnie, z którym razem zaczynaliśmy.
A po zawodach razem wcinaliście giętą, popijając oranżadą, bo inne panowały wtedy zwyczaje żywieniowe. Ktoś jeszcze?
Pozmieniało się w naszych relacjach z Tomkiem Gollobem.
Podobnie jak w jego relacjach z Markiem Cieślakiem. Panowie znów zaczęli rozmawiać po siedmiu latach ciszy. I znów jest sztama.
Dziś tak jakoś na spokojnie podchodzę już do pewnych spraw. Bardzo dobry kontakt mam też z Adrianem Miedzińskim, sporo czasu spędzaliśmy wspólnie choćby podróżując do Szwecji. A poza tym z naszymi chłopakami - Patrykiem Dudkiem czy młodzieżowcami. Solą w ich oku nie jestem, potrafimy znaleźć wspólny język.
O IMP nawet nie pytam. Rozumiem, że dopóki pan startuje, dopóty i na tym polu będzie szukał spełnienia.
Oczywiście. Jeśli poziom sportowy będzie odpowiedni, to się piszę. Na finał MPPK również. Ja naprawdę mam przyjemność ze zdobywania w Polsce medali.
Dlaczego liga duńska będzie pana drugą obok polskiej?
Nie było w planie zagranicznej, ale przekonało mnie podejście ludzi z Outrup i ich plan. Czułem, że im bardzo zależy. Po rozmowach z przyjacielem - szefem firmy Pentel (Markiem Stachowiczem - WoK) i tunerem uznaliśmy, że warto. Bo tamtejsze mecze odbywają się w środy, a logistyka jest bardzo ważna. Wyjazd do Szwecji to, de facto, trzy dni, do Danii jeden. Jest czas, by się zregenerować po niedzielnym meczu w Polsce, i by się solidnie przygotować do kolejnego.
A brata, Grzegorza, przygotowuje pan do nowego życia po życiu? Wiecznie nie będzie mechanikował przy pańskich motorkach.
Grzegorz jest myślącym człowiekiem i wie, że jesteśmy bliżej niż dalej. Z pewnością jakąś rezerwę sobie szykuje, ale na lodzie go nie zostawię. Na razie zarabia dobre pieniądze i ma świadomość, że w żużlu planować na lata nie można.
A co planują dzieci? Córka, Olivia, osiągnie w tym roku pełnoletniość i z tego, co wiem, też ma przyjemność, po tacie, ze zdobywania medali mistrzostw Polski. W tańcu towarzyskim.
W tym roku zamierza postawić ze swoim partnerem na jeden styl - latynoamerykański. Bo do tej pory zajmowali się dwoma. W żadnym nie byli genialni, ale oba mieli dobre. Zdecydowali się jednak na latino. To ciężka praca, ale daje dzieciom fan.
Piotr junior również pójdzie przez życie tanecznym krokiem?
Z motorsportem i kartingiem nie skończył, bo w zeszłym roku ścigał się w najwyższej kategorii senior, sięgając po brąz mistrzostw Polski. Dzięki temu, że kolega wziął go pod skrzydła do swojego teamu DD MotorSport Skrzynie Biegów Zając. A co będzie dalej? Porozmawiamy pewnie za miesiąc, półtora. Jeśli chodzi o starty w najwyższej serii we Włoszech, ja jestem w stanie mu fundnąć pojedynczy start, ale nie cały sezon. Więc Piotrek też tańczy, mimo że pandemia nieco przyblokowała tę branżę.
A Pan jest tylko tańczący z motocyklami?
Nie no, potańczyć lubię, ale nie tańce towarzyskie i najlepiej po dwustu gramach... Wtedy lepiej idzie.
Co chciałby pan robić po karierze?
Mamy swój ośrodek wypoczynkowy (Białe Brenno - WoK) nad jeziorem i staramy się go rozwijać. Taki jest plan, żeby dzięki temu zagwarantować sobie jakąś przyszłość.
A żużel?
Pojawiają się różne zapytania, tylko nie wiem, czy moja wizja pracy kogoś przekona. Trzeba by się zaangażować na poważnie. Na dziś się ścigam.
Również z marzeniami. To życzę ich spełnienia!
***
PePetki, czyli ciekawostki o jubilacie. Opracowane na podstawie wywiadu autorstwa Wojciecha Koerbera, który został opublikowany na portalu PoBandzie 31 stycznia 2019 roku.
Zero tatuaży
W żużlowej branży niezwykle modne są tatuaże. Jednak nie w każdym boksie. Protasiewicz nie ma na swoim ciele ani jednego. - Na pewno jestem trochę starszy od moich kolegów, którzy ścigają się w malowaniu ciała. Mnie to absolutnie nie przeszkadza i nie razi, ale też nie mam takiej potrzeby, by samemu się w ten sposób upiększać. Nie wiem, czy bym chciał coś, czego później nie można się pozbyć, gdy już się znudzi. A więc u facetów tatuaże mogą być, natomiast nie przepadam za nimi u kobiet - podkreśla.
Tatuaże… Na żaden nie zdecydował się też George Clooney. Jak głosi legenda, swego czasu zapytano aktora, dlaczego. Odpowiedział: "A czy jest sens oklejać ferrari?" PePe może odpowiadać podobnie - znany jest z tego, że nosi na brzuchu kaloryfer nie sezonowo, a przez okrągły rok, podczas gdy większość jego rówieśników - termofor. Też służy do grzania, tylko trochę inaczej wygląda...
Alergik pokarmowy
PePe odziedziczył dobre geny, dlatego nie musi się żywić paszą z plastikowych pudełek i codziennie rano nie znajduje na wycieraczce reklamówki z cateringiem dietetycznym na cały dzień. Na to, co je, musi jednak uważać. - Jestem alergikiem pokarmowym. Są pewne produkty, których muszę unikać. Na przykład mlekopodobne i na bazie jajek. A te są choćby w panierce na kotlecie. Do tego niektóre przyprawy. To, czego nie mogę, nie jest tuczące, ale smaczne.
Podium Grand Prix - biała plama
Protasiewicz trzykrotnie startował w finałowych wyścigach Grand Prix. Każdorazowo mijał jednak metę na czwartym miejscu.
Zobacz także:
- Gdy Dworakowski kupił mu silnik, pomyślał: Matko Święta, co to jest?! Adam Shields wspomina karierę [WYWIAD]
- Zmarł Kamil Pulczyński. Za grzeczny na żużlowca. Był ofiarą systemu, a w połączeniu z bratem byłby zawodnikiem idealnym