Żużel. Andrzej Lebiediew musi poukładać chaos w głowie. Dalej marzy o PGE Ekstralidze i Grand Prix [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Andrzej Lebiediew
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Andrzej Lebiediew

- Chcę zostać najlepszym żużlowcem w historii Łotwy i dokonać wszystko to, czego nikt nigdy nie zrobił - mówi Andrzej Lebiediew, który każdej nocy śni o żużlu i nie żałuje żadnego momentu swojej kariery wiedząc, że wszystko zależy od niego.

Michał Gałęzewski, WP SportoweFakty: Jak wyglądają pana przygotowania do sezonu w tym wyjątkowym, covidowym czasie?

Andrzej Lebiediew, żużlowiec Cellfast Wilków Krosno: Wszystko się trochę zmieniło, wpłynęły na to sytuacja z koronawirusem oraz kontuzja, jakiej doznałem w trakcie sezonu. Wykluczyłem z moich przygotowań zapasy, ale i tak jest to intensywny, ciężki czas. Swoją pracę wykonuję w stu procentach. Będę gotowy.

Restrykcje na Łotwie są uciążliwe dla sportowców i reszty społeczeństwa?

Wydaje mi się, że sytuacja jest podobna do tej, jak w Polsce, a nawet restrykcje są jeszcze bardziej uciążliwe. Jeśli chodzi o sport, dla większości społeczeństwa sale treningowe są zamknięte. Wszyscy mają związane ręce i niektórzy by woleli, by każdy został w domu. Ja mogę oficjalnie trenować, podobnie jak wszyscy inni członkowie kadr narodowych w różnych dyscyplinach. Z kolegami na salę nie pójdę, na siłowniach jest pusto i musimy szukać motywacji oglądając filmiki z poprzednich sezonów, by przygotować się jak najlepiej i być skutecznym.

O ostatnim roku wiele osób na świecie chciałoby zapomnieć, pan chyba również, ze względów sportowych. Czy był to stracony sezon?

Można tak to nazwać, ale ja niczego nie żałuję. Jestem zdrowy, chodzę, mogę biegać i cieszyć się życiem, dalej uprawiając sport. Na pewno mnie spotkał pech, ale muszę o tym zapomnieć i nie ma co tego rozpamiętywać. Mamy zapisany gdzieś nas życiowy scenariusz, a mi w tak ciężkim roku przytrafiła się kontuzja. Nic z tym nie zrobię, czasu nie cofnę i patrzę do przodu.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Te wspomnienia są szczególne dla Macieja Janowskiego i Bartosza Zmarzlika

Czy zgodzi się pan z tym, że w ostatnich latach był za mocny na 1. ligę, ale w PGE Ekstralidze czegoś brakowało do rozwinięcia skrzydeł? Czy mocniejsza po zmianach regulaminowych eWinner 1. liga, to miejsce skrojone pod pana?

Nie patrzę na tę sytuację w aż takim stopniu, ale może rzeczywiście jest w tym trochę racji, że tak to wyglądało. Ja nie powiem, że eWinner 1. Liga jest dla mnie idealna i to mój poziom. Ja dalej jestem tym dzieciakiem, który zaczynał jeździć w lewo i marzył o najwyższych celach. Dopóki będę miał w oczach ten ogień, chcę to robić. Jak przydarzy mi się choć jedna noc, w której nie myślę o żużlu, to chyba będzie trzeba skończyć. Ja nadal mam marzenia, również związane z PGE Ekstraligą. Z wiekiem jestem coraz stabilniejszy oraz mądrzejszy w kontekście spraw sprzętowych i prowadzenia teamu. Już w tym sezonie chcę wzbudzić zainteresowanie z klubów ekstraligowych, by pokazać że się tam nadaję i wybierać w ofertach. Dalej marzę i uważam, że stać mnie na skuteczną jazdę w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce.

A jakie ma pan indywidualne cele?

Marzę o cyklu Grand Prix. Dopóki marzysz i pracujesz, jesteś zwycięzcą. Nie składam broni i cały czas wylewam z siebie siódme poty na siłowni, nie szczędząc ani grosza na żużel. Wyciągam ostatnie pieniądze od rodziny i wydaję wszystko na ten sport. Mam nadzieję, że kiedyś życie mi to odpłaci. Wiem, że stać mnie na skuteczną jazdę na najwyższym poziomie.

W realizacji celów zawsze pomaga szczęście. Pan go za bardzo nie miał, co pokazują sezony, w których nie dopuszczano Lokomotivu do PGE Ekstraligi czy w których zdarzały się panu kontuzje, gdy był pan w formie.

Czy ja wiem? Raczej nie mam czego żałować. Teraz mogę się tylko zastanawiać nad tym co zrobiłem wcześniej i jakie błędy popełniłem. Nie żałuję jednak żadnego epizodu mojej kariery. To wszystko było konsekwencją moich decyzji i mam nadzieję, że w końcu będzie happy end i jeszcze będzie o mnie głośno. Z takim myśleniem żyję, bo nikt za mnie nie popełniał błędów. To ja w pewnych sytuacjach byłem nieskuteczny i nie utrzymałem się w PGE Ekstralidze. Szukam czego brakowało w sobie i najważniejsze dla mnie jest to, że ja tam byłem i mam nadzieję, że będę teraz tak mądry, by wyciągnąć wnioski, poprawić czego brakowało. Nadal czuję potencjał i muszę go uwolnić.

Mówi pan o swoich błędach. Co z obecnym doświadczeniem życiowym powiedziałby pan 20-letniemu sobie? Jaka rada mogłaby zmienić pana osiągnięcia?

Wiele osób mi to mówiło jak byłem młody i tak naprawdę patrząc na poprzednie sezony, to jeszcze jest mój problem - sam sobie powtarzam: Andrzej, podchodź chłodniej do tego wszystkiego. To nie jest całość twojego życia, baw się i czerp z tego pozytywy. Za dużo kombinuję, za dużo chcę. Wydaje mi się, że nie jest to aż tak zła cecha, jednak muszę poukładać chaos w swojej głowie. Gdy wchodzi się na najwyższy poziom, chce się być od razu mistrzem świata. Ja z wiekiem staję się coraz spokojniejszy i podchodzę do tego inaczej. Muszę złapać ten australijski luz, a nie narzucać na siebie typową dla osób ze wschodu presję. Podsumowując - wciąż szukam australijskiego luzu.

Mogę zaryzykować tezę, że gdy nie idzie szuka pan problemu w sobie, nie w sprzęcie?

Cały czas szukam problemów przede wszystkim tylko w sobie i chyba to widać po tym wywiadzie.

Czyli krzyków na mechaników po zaspanym starcie u pana nie uświadczymy?

Może są tacy zawodnicy, którzy tak robią, ja mentalnie nie dorosłem do takiego poziomu. Nie uważam, że jestem super żużlowcem, który wszystko potrafi, a jak coś zawiedzie, to musi to być sprzęt. Ja w moim życiu idę tak, że ciągle szukam błędów w sobie i w swoich określonych ruchach. Dopiero w momencie, w którym szczerze uderzę pięścią w stół po tym, jak uważam że postąpiłem bezbłędnie, mogę szukać rezerw w sprzęcie.

Przeszedł pan do Wilków Krosno - klubu, który zdaje się iść podobną do pana drogą. Po pierwsze cieszenie się żużlem, a wyniki same przyjdą.

Trafiłem w dobre miejsce i bardzo szybko dogadałem się z tym klubem. Nie chciałem grać na giełdzie transferowej i biegać po prezesach. Wilki były pierwszym klubem, który do mnie zadzwonił i zaprosił na rozmowę. Nie ruszyłem w "trip" po Polsce, a pojechałem ze spokojną głową do domu i zacząłem przygotowywać się do sezonu jako wilk. Obserwowałem, jak pracowano w Krośnie przez ostatnie lata i klub jest bardzo profesjonalny. Działa tam młody, perspektywiczny zarząd, który w kilka lat zrobił dla sportu w tym mieście bardzo dużo. Oni idą w dobrym kierunku i podoba mi się ich wizja.

To gdzie widzi pan siebie za pięć lat?

Widzę siebie walczącego w cyklu Grand Prix o mistrzostwo świata. Nie chcę iść tutaj czyjąś drogą, tylko swoją. Już po części spełniłem swoje największe marzenia, bo chcę zostać najlepszym żużlowcem w historii Łotwy i dokonać wszystko to, czego nikt nigdy nie zrobił. Nikt z Łotwy wcześniej nie zdobył medalu mistrzostw Europy, a ja zostałem mistrzem - to jeden z moich odhaczonych punkcików, chcę realizować kolejne i zapisać się w historii swojego miasta, kraju i zrobić to też sam dla siebie, by nie było mi wstyd opowiadać o swojej karierze, gdy będę starszy.

Węgry, Włochy, Słowacja miały stałego uczestnika Grand Prix. Czyli czas na Łotwę?

Dokładnie - czemu nie? Chcę być pierwszym stałym uczestnikiem Grand Prix z Łotwy.

Zobacz także:
Foto quiz. Sprawdź, czy dopasujesz wszystkich zawodników do ich aktualnych drużyn
Bartosz Zmarzlik podobny do Nickiego Pedersena. "Wykorzysta najmniejszą okazję, by wygrać"

Komentarze (0)