Żużel. Po bandzie: Wściekły pies Zmarzlik i Niebieska Linia [FELIETON]

WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik
WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik

- Żużel toczy też inna choroba - dotknął go czy nie dotknął. Swego czasu jeden z zawodników - zły, że rywal nie został wykluczony - chwycił po wyścigu za słuchawkę i wykrzyczał coś arbitrowi - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

W tym artykule dowiesz się o:

"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Żużlowa Polska znów idzie na wojnę. Tzn. - sezon 2021 już za rogiem. Zbrojenia odbywają się na polu sprzętowym, fizycznym, mentalnym i finansowym. Taki Grzesiek Zengota jak widzę na facebooku, przekonał do współpracy już kilka tuzinów drobnych przedsiębiorców z Kujawsko-Pomorskiego, zaprzeczając pogłoskom o pandemicznej recesji w gospodarce. Jak tak dalej pójdzie, zostanie pierwszym żużlowcem zmuszonym zamontować na kevlarze migające ledy. Bo już nie idzie wszystkich mecenasów pomieścić.

To nie są, rzecz jasna, wielkie koncerny, bo niekoniecznie taka jest specyfika żużlowego światka. Ale, jak mawia znajomy, kitka łapka, będzie czapka. Tu jakiś autohandel, tu warsztat samochodowy, tam drobna firma transportowa. I można wjeżdżać w sezon. A nawet trzeba, bo tematy zastępcze już na wyczerpaniu. Choć kongresmen Grzyb stara się wychodzić naprzeciw medialnym oczekiwaniom i mniej więcej co drugi dzień występuje z jakąś odezwą do narodu.

ZOBACZ WIDEO Tomasz Bajerski gościem "Żużlowej Rozmowy". Obejrzyj cały odcinek!

Ostatnio odżył nawet temat dopingu technologicznego, ludzie przypominają, jak to na Stadionie Olimpijskim palił się do jazdy, par excellence, motocykl Grigorija Łaguty. Podobno nie takim kolorem, jak trzeba. A ja pamiętam, jak przed kilkoma laty na tym samym obiekcie zapalił się w trakcie wyścigu motocykl pod Maksymem Drabikiem i musiał on zeskakiwać z siodła, bo się robiło gorąco. Gdy natomiast wsiadł na drugi, wyraźnie brakowało już prędkości. Prezesowi Rusko miało to się nie spodobać, a gdy swoje niezadowolenie wyartykułował, w obronie syna wystąpił stanowczo, też rozpalony od emocji, Drabik senior:

- Tyś chyba nigdy nie miał jaj opalonych.

Tak głosi jedna ze stadionowych legend, bo przecież nad Olimpijskim unosi się ich cała chmura. Żaden inny obiekt żużlowy w kraju nie widział tak wiele. Spójrzcie tylko. Pierwszy na polskiej ziemi jednodniowy finał IMŚ (1970). Jak i ostatni polski w 1992 roku. Pierwszy na polskiej ziemi (1961), a drugi w ogóle finał DMŚ. Pierwszy w historii finał DPŚ (2001). Finał MŚP (1975). Pierwszy w historii turniej z cyklu Grand Prix (1995). Jedyny w polskim wydaniu turniej żużlowy w ramach The World Games (2017). Pierwszy w historii turniej Speedway of Nations (2018).

Tak wymieniam i sam nie mogę wyjść z podziwu, że to miejsce kompletne. Wyjątkowe. A można jeszcze wspomnieć choćby cztery litery mistrza Crumpa wystawione w kierunku kibiców spod wieży czy też nowatorskie układy taneczno-choreograficzne pani Krysi, prezentowane akurat po przeciwnej stronie, na trybunie VIP. Przed remontem prześmiewczo nazywałem ten obiekt Skansenem Olimpijskim, by mocniej zaakcentować potrzebę rewitalizacji, ale kto wie, czy rzeczywiście nie powinniśmy nadać temu miejscu statusu muzeum sportu żużlowego.

Wracając jednak do teraźniejszości - spokojnie, już za chwileczkę zacznie się dziać. Oficjalnie winniśmy poznać nowe regulacje dotyczące procedury startowej i kilka innych rzeczy. Ma też zacząć funkcjonować telemetria, zatem robotę stracą chronometrażyści ze stoperem w ręku. Zawsze to wpadło jakieś 50 zeta za niedzielę.
Wiecie, jak drzewiej bywało? W regulaminie z 1954 roku, który dostałem i o którym Wam wspominałem, brzmiało to tak:

"Zawodnik, który dotknie gumy, lub taśmy startowej, musi się cofnąć,
przy czym starter może dać sygnał rozpoczęcia biegu w trakcie cofania
się zawodnika. Niezależnie od tego, sędzia główny może wykluczyć z
danego biegu zawodnika, który dotknął gumy lub taśmy i przez to
opóźnił lub utrudnił start innych zawodników."

Takie gry wojenne, i psychologiczne, toczył wówczas sędzia z zawodnikami. I mógł się kierować przy tym sympatiami. Jak i antypatiami. Przy czym, dodajmy, przepis o możliwości wykluczenia za dotknięcie taśmy niemal zawsze był martwy. Ciekawie też wspomina dawne czasy Marek Cieślak:

- Gdy ja zdawałem licencję, to linie na starcie były jeszcze dwie. Jedna pod samą taśmą, a druga dwa metry wcześniej. I przy tej wcześniejszej się najpierw ustawialiśmy. Dopiero gdy kierownik startu opuścił ręce, podjeżdżaliśmy pod taśmę. A raczej podchodziliśmy, bo przy wciśniętych sprzęgłach odpychaliśmy się po prostu nogami. A w 1954 roku to pewnie startowano jeszcze z betonowych pól. Stąd tyle świec było na starcie, bo nawierzchnia się zmieniała. A gdy jeszcze polali, to w ogóle się działo i dupa była zbita.

A więc nadal będziemy się kłócić o żużel i narzekali, że wszyscy w tak pięknym i prostym sporcie szukają kwadratowych jaj. No, nie takim prostym. A już na pewno nie w obecnych czasach, gdy każdy mecz jest transmitowany i rozkładany na czynniki pierwsze przy pomocy tysięcy powtórek. Kiedyś natomiast pokazywano tylko wybrane mecze albo wcale. Więc gdy jakiś start wydał się komuś podejrzany, mógł tylko podzielić się swoim podejrzeniem z kolegą siedzącym obok.

- Coś tam się chyba zadziało na tym starcie, nie?
- Prawda? Też tak mi się wydawało.

I za chwilę nikt już o tym nie pamiętał. Za to dziś śledzimy na żywca wszystkie spotkania w kolejce. I komentatorzy najpierw się pasjonują wyścigiem, a dopiero później, "na rypleju", wynajdują ewentualne uchybienia, zmieniając często ogląd sytuacji. I na głos sugerują, by pan Leszek zajął się sprawą wieczorem. Więc się zajmuje.

Im więcej meczów w tv, tym więcej kontrowersji. Proste.

Zawsze też będziemy roztrząsać, czy puszczenie powtórki w czterech to skandal czy może słuszna koncepcja.

Poza tym żużel toczy też inna choroba - dotknął go czy nie dotknął. Swego czasu jeden z zawodników - zły, że rywal nie został wykluczony - chwycił po wyścigu za słuchawkę w parku maszyn i taki właśnie zarzut wykrzyczał arbitrowi:

- Panie sędzio, dotknął mnie!

A sędzia był już bliski tego, by zaproponować dotkniętemu przez życie zawodnikowi telefon na... Niebieską Linię.

I tych dylematów tak łatwo się nie pozbędziemy. Zawodnik nadal będzie musiał w ułamku sekundy podjąć decyzję, czy bardziej jest sportowcem, czy może aktorem i biznesmenem. A sędzia nadal będzie musiał podejmować decyzje na zasadzie wyboru mniejszego zła. I swoich odczuć. Połowa z dwustu tysięcy telewidzów go poprze, jednak druga połowa uzna za wroga publicznego numer jeden. A wybrani zdecydują się arbitra o tym poinformować, np. messengerem, nie zaczynając wiadomości od per Szanowny Panie. I na tym też polega piękno sportu…

Pamiętacie, co przed rokiem zrobił Bartosz Zmarzlik w inauguracyjnym, domowym spotkaniu Stali z Fogo Unią? Gdy koła nadstawił mu Pawlicki? Jak uciekł ze swoim przednim kołem i wytracił prędkość, by nie upaść, po czym dorwał rywala tuż przed kreską? Nie łudźmy się, że nagle większość podąży tą drogą, bo nie każdy nazywa się Zmarzlik i nie każdy potrafi być na torze tak wściekłym psem. Jednak zawsze możemy to nagranie wyciągnąć i w ramach lekcji wychowawczej przypomnieć postawę godną sportowca.

Może regularne wpajanie dobrych wzorców wejdzie komuś w krew. Mimo że nie zawsze się opłaca.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
- Kolejna różnica w regulaminach. "Parasol ochronny" nad zawodnikami do lat 24 w eWinner 1. lidze i 2. lidze
Celowanie bronią i morderstwo. Przerażające wspomnienia Marka Lorama

Źródło artykułu: