Żużel. Po bandzie: Panie sędzio, sprowokował mnie! [FELIETON]

- W polskich ligach zacznie obowiązywać jeden regulamin, a w rozgrywkach międzynarodowych drugi. Znacząco różny. A więc regulamin będzie się zmieniał z piątku na sobotę - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber
mecz Falubaz - Włókniarz WP SportoweFakty / Foto Forysiak / Na zdjęciu: mecz Falubaz - Włókniarz
"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Tytułem wstępu - absolutnie nie podpisuję się pod twierdzeniem, że dzisiejszy speedway to bubel, a kiedyś to dopiero było - w tych szalonych, pięknych i romantycznych latach 90. Choć, owszem, właśnie tamte lata 90. były moim czasem. Gdy na żużel patrzyłem sercem, a nie obecnym chłodnym okiem. Gdy obgryzałem paznokcie i nie miałem wyników w d... użym poważaniu. Gdy byłem podjaranym dzieciakiem, a nie beznamiętnym pismakiem, który poznał świat, życie i ludzi z branży.

Dlatego zwykle podkreślam - lepiej do idoli nie podchodzić, bo się można rozczarować.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Dudek wspomina, jak wszedł w buty Golloba. Kołodziej mówi o odgryzaniu się Iversenowi

To normalne, że właśnie czasy dzieciństwa wspominamy z sentymentem. I że właśnie wtedy świat wydawał się wyjątkowy. Wyglądał piękniej. Choć w rzeczywistości mógł odbiegać jakością od współczesnego. Bo to dziś mamy przecież bardziej zbliżony poziom i żużlową bitkę w kontakcie. A wtedy? Owszem, wtedy też była walka, lecz w dwójkach - Gollob i Nielsen walczyli jakieś dwieście metrów przed kaleczącymi w oddali Boninem i kimś tam jeszcze. A mimo to właśnie wtedy było pięknie - gdy Gollob tego Nielsena ogrywał, bo czekaliśmy na podobne wiktorie przez całe lata 80. Tymczasem dziś to stały punkt programu, przeczołgać zagraniczną gwiazdę. W trakcie tego typu wyścigów możemy nawet wyjść po popcorn i nie mamy wrażenia, że coś epokowego nas w życiu ominęło. Zresztą, powtórki będą na nas czekały wszędzie - w telewizji, na facebooku, na twitterze, kumpel podeśle...

W nowym sezonie ligowym, jak zwykle, czeka nas trochę zmian. Tym razem dotyczących m.in. okrytej złą sławą procedury startowej. Mikroruchy, decyzją żużlowego areopagu, mają zostać wreszcie zignorowane. A poza tym ma być m.in. tak:

- Jeśli zawodnik z pola A sprowokuje rywala na polu B i ten wjedzie w taśmę, nie zostanie wykluczony. Za to ten z A otrzyma ostrzeżenie.

- Jeśli czołgista zmusi sędziego do przytrzymania taśmy i ktoś się w nią właduje, nie zostanie wykluczony. A dla czołgisty ostrzeżenie.

To tylko wycinek nowości, niemniej istotny, bo odwracający dotychczasowe wyobrażenie o zachowaniu się przy taśmie. Mocno zmieniający reguły gry. Wielu z Was przyjęło szykowane zmiany w sposób tradycyjny - że to pogrzeb żużla i że to koniec. Że można zgasić światło i iść na ryby.

Moje pierwsze wrażenie było natomiast takie, że to może ruch w dobrą stronę. Choć, rzecz jasna, przy wielu czyhających niebezpieczeństwach. Bo teraz też będą dzwonić do sędziego z pianą na ustach. Tyle że z piany będzie się wyłaniać inna gadka - "panie sędzio, sprowokował mnie!". Albo - "sprowokował mnie, ty ch... ju!" Bo przecież żużel to ekstremalny stres, bitwa na śmierć i życie oraz o spore pieniądze. Więc również działanie w afekcie.

Nie można zatem wykluczyć, że sędziowie będą zmuszeni do głębokiej analizy na gorąco - sprowokował go, czy nie. Czyli innymi słowy - ruszył się, czy nie. A dwie godzinki później podobnej analizy, przy pomocy techników z c+, dokona raz jeszcze pan Leszek. I wracamy do punktu wyjścia.

Inne zagrożenie - otóż w polskich ligach zacznie obowiązywać jeden regulamin, a w rozgrywkach międzynarodowych drugi. Znacząco różny. Zatem regulamin będzie się zmieniał z piątku na sobotę. W piątek prowokator będzie kryminalistą, którego należy ukarać, a w sobotę bardziej chronionym świadkiem koronnym. I podobnie będzie z tymi, którzy taśmę zrywają - tylko na odwrót. Czy to problem i dla sędziów, i dla żużlowców? Którzy występują w cyrku, startując często dzień po dniu.

Zamysł jest zapewne taki, by karać pierwszego, który złamie procedurę. Poza tym, jak wiadomo, pod taśmą obowiązuje zasada - kto pierwszy, ten lepszy. Tym szybszym od wiatru jest często Tobiasz Musielak. Bo refleks, który dostał od matki natury, udoskonalał też ćwiczeniami u śp. dra Misiaka. Zapewne go uczyli , że to również element gry i kunsztu. Po czym się okazuje, że gówno prawda, bo gdy ruszysz zbyt szybko, to cię zatrzymają. Zresztą, podejmowanie ryzyka pod taśmą też winno być częścią zabawy. Nie sądzę, byśmy nagle uporali się z problemem, który od tylu sezonów nas prześladuje. Z tym problemem zostaniemy.

Z tą procedurą, z tymi przyruchami i nerwowymi tikami rzeczywiście doszliśmy do ściany. Znaczy – do taśmy. Ale coś Wam powiem - otóż to nie jest koniec żużla. W Polsce nie musimy jeszcze gasić światła, zatem nie tragizujcie. Wasze zainteresowanie tematem świadczy tylko o wielkiej popularności dyscypliny. Wielomilionowe i wieloletnie kontrakty z telewizją również. W Polsce biznes ma się dobrze.

O starty kłóciliśmy się przed rokiem i w nadchodzącym sezonie będziemy się kłócić nadal. Pewnie z podobnym natężeniem. Czy go sprowokował, który pierwszy sprowokował itd. itp. I będzie to trwało dopóty, dopóki schematu startowego nie wypożyczymy ze świata motocrossu czy też wyścigów konnych. Ustawiasz się w blokach, a gdy belka opada, ruszasz ile sił w nogach i mocy w silniku. Proste. No chyba że telemetria, nad którą podobno trwają prace, cokolwiek w tej delikatnej materii poprawi.

Może gdy nowości przedstawi Gollob, przyjmie to świat z większym zrozumieniem. Może.

Jako człowiek z wrodzonym genem ironii też lubię sobie z wielu przepisów podworować. Zresztą, mam chyba na tym polu pewne zasługi. Mianowicie przed kilku laty wziąłem w obronę, na łamach, gorzowskie maskotki, które wbrew przepisom spacerowały sobie po parku maszyn. A zdradziła je transmisja telewizyjna. Groziła im kara finansowa, miały dostać po kieszeni, lecz po medialnej interwencji skończyło się, zdaje się, pouczeniem i pogrożeniem palcem.

To, że dawno temu regulamin sportu żużlowego był kilkadziesiąt razy chudszy od dzisiejszego, nie jest niczym dyskredytującym obecne władze. Bo świat się po prostu zmienia. Nie było swego czasu transmisji telewizyjnych, marketingu, walki z dopingiem, dmuchanych band, deflektorów etc. A po fikcyjną wypłatę szło się do zaprzyjaźnionego zakładu pracy, zatem i regulaminów finansowych nikt nie musiał spisywać. Inna sprawa, że współczesne ograniczenia to zwykła fikcja. Niech każdy płaci tyle, ile chce. A później niech się tylko uwiarygodni i udowodni, że kontrakt został skonsumowany.

Te nowe, planowane przepisy też będzie trzeba sobie porządnie zwizualizować. A później pewnie przelać na papier, by zminimalizować element zaskoczenia. Choć zaskoczeni będziemy nie raz. I pewnie też zniesmaczeni.

No ale dajmy im szansę.

Znajomy przekazał mi ostatnio białego kruka - najprawdziwszy, pożółkły "regulamin motocyklowych wyścigów na żużlu 1954". Liczy sobie... ledwie 35 stron. To nic przy obecnych czterystu. Właśnie tak bardzo świat poszedł do przodu.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Canal+ weźmie PGE Ekstraligę na cztery lata? Kwota ma zrobić wielkie wrażenie
To dzięki niemu Motor był bliski złota w Polsce. Trener, który nie spał w nocy, bo chciał wygrywać

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×