[tag=17409]
Wojciech Lisiecki[/tag] to wychowanek Startu Gniezno. W 2020 w ogóle nie startował w rozgrywkach ligowych. W tym roku też nie związał się z żadnym klubem. Czy to oznacza, że już zakończył swoją przygodę z "czarnym sportem"?
- Twardy orzech do zgryzienia. Dwa ostatnie lata trochę pozmieniały w moim życiu. Źle wspominam Kraków. Żeby samemu jeździć na żużlu - bez sponsorów - to jest bardzo ciężko. Odpuściłem sobie temat. Nie mówię, że już nie wyjadę. Szkoda tego wszystkiego. Dużo wspaniałych ludzi się poznało i ciężko od tego odejść. Nie wiem, może za rok czy dwa sytuacja jakoś się zmieni i jeszcze się pokażę kibicom. Na razie skupiam się na pracy - podkreślił Lisiecki, który na życie zarabia w Niemczech.
Jeszcze w 2018 roku ścigał się w pierwszej lidze, gdzie bronił barw ekipy z Krakowa. Później ten zespół spadł na najniższy poziom rozgrywkowy. Problemów nie brakowało.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Thomsen mówi, czego nauczył go tata. To ważna lekcja w kontekście ligi polskiej
- Przyszedł spadek do drugiej ligi i niestety, było dużo obiecywania i mydlenia oczu. Mówili: przyjedź, przyjedź, będzie zapłacone i zajeżdżasz, a tam nie ma za co wrócić. Było naobiecywane, a można powiedzieć cały sezon i pół sezonu w I lidze przejechałem za darmo. Trochę tych meczów było, około 12-14. Dojazdy do samego Krakowa na mecz to było 800 kilometrów w jedną i drugą stronę, do tego opony i serwis, a z czego to? Nie było już sensu tego ciągnąć - dodał Lisiecki.
Ile krakowski klub nie wypłacił zawodnikowi? - W granicach 60 tysięcy złotych - wyjaśnił. - Byłem w kontakcie z chłopakami, m.in. ze Staszkiem Burzą, był też taki pan ze Śląska, który przyjeżdżał z Haertelem. Też bardzo dużo rozmawialiśmy, że on załatwi jakichś prawników... Nie ma jednak do kogo się odezwać. Można powiedzieć, że wszyscy ludzie przepadli i ślad po nich zaginął - przyznał, tłumacząc jednocześnie, że ta krakowska przygoda wzbudziła u niego niechęć do żużla.
Teraz już nawet się nie łudzi, że otrzyma zaległe pieniądze. - Jeszcze do sylwestra w 2019 roku łudziłem się, że jeszcze jest szansa, ale już to przyjąłem na klatę. Powiedziałem sobie, że nie ma sensu się łudzić - zdradził.
Od tej nieudanej przygody minęło już trochę czasu. Zawodnik nie ukrywa natomiast, że wciąż drzemie w nim głód rywalizacji. - Pościgałbym się, bo taka jazda samemu, to jakaś frajda jest, ale brakuje takiej rywalizacji, żeby stanąć w czterech pod taśmą i odjechać cztery okrążenia. Brakuje tego - podsumował.
Czytaj także:
> Start Gniezno zaprezentował sztab szkoleniowy. Krzysztof Jabłoński trenerem
> "Powinien być wzorem do naśladowania". Kevin Fajfer docenił kolegę z zespołu