To było decydujące o mistrzostwie Polski spotkanie. W 2004 roku nie obowiązywał znany nam obecnie system play-offów, ale rozgrywki ułożyły się tak, że od starcia w Tarnowie zależało kto stanie na najwyższym stopniu podium DMP. W szranki o tytuł najlepszej drużyny w kraju stanęły Unia Tarnów, ówczesny beniaminek Ekstraligi, i Atlas Wrocław, obecna Betard Sparta.
Za faworytów uważano gospodarzy z Tony Rickardssonen i Tomaszem Gollobem w składzie. Ich akcje skoczyły w górę, gdy okazało się, że ekipy ze stolicy Dolnego Śląska nie wspomoże Greg Hancock. Tymczasem jadąca w piątkę (za Sławomira Drabika stosowano zastępstwo zawodnika) drużyna Marka Cieślaka dzielnie stawiała czoła Unii. Fantastycznie spisywał się junior Robert Miśkowiak (15+1), jednak Atlasowi zabrakło amunicji na biegi nominowane. Unia wygrała 49:40 i została mistrzem Polski.
Obserwatorzy i wrocławianie nie mieli wątpliwości, że z Amerykaninem w składzie tytuł pojechałby na Dolny Śląsk. Trudno było uciec od podejrzeń, że nieobecność Hancocka wcale nie była dziełem przypadku, a problemy z lotem to jedynie wymówka.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Patryk Dudek: ciężko będzie bić się o pierwsze miejsce. Najważniejsze utrzymanie
"Wiem, że Greg był kuszony przez pewnych ludzi, by faktycznie w Tarnowie się nie pojawić. Myślę jednak, że jest zbyt poważną firmą, aby na takie coś przystać. Tak uważam i chcę uważać. Po prostu w to nie wierzę. Bo jeśli Greg zdradził, to znaczy, że świat się kończy. Trzymam się jednak wersji, że był to splot pechowych okoliczności i po prostu tak wyszło" - napisał po latach w swojej biografii "Pół wieku na czarno" Marek Cieślak. Dodał, że spodziewał się, że mogą wystąpić kłopoty, ponieważ Greg Hancock do Tarnowa leciał z mistrzostw USA.
Kibice z Wrocławia oraz klub nie byli dla Hancocka wyrozumiali. Po tamtej nieobecności to był koniec Amerykanina w Atlasie, a przecież nieprzerwanie związany był z tym klubem od 1998 roku. Wydawało się, że na dobre w nim zakotwiczył. Przez wszystkie siedem sezonów wywiązywał się z roli lidera, za każdym razem osiągając średnią powyżej 2 punktów na bieg. Powoli stawał się ikoną wrocławskiego klubu, był ulubieńcem publiczności i ich idolem, aż do tamtego pamiętnego wrześniowego popołudnia.
Hancock z Atlasem Wrocław przeżywał w większości piękne chwile. W 1998 roku walnie przyczynił się do awansu zespołu do najwyższej klasy rozgrywkowej, której wrocławianie od tamtej chwili nie opuścili. Już w następnym sezonie, jako beniaminek, klub z Wrocławia został wicemistrzem Polski. Tu też nie zabrakło jednak kontrowersji z udziałem amerykańskiego żużlowca, bo dzień przed decydującym meczem o mistrzostwo z pilską Polonią doznał kontuzji na Wyspach Brytyjskich. Choć Hancock z tego powodu pauzował przez kilka tygodni, niektórzy kibice z Wrocławia nie uwierzyli w oficjalną wersję.
Tym niemniej Atlas Wrocław z Gregiem Hancockiem w składzie zdobył cztery medale Drużynowych Mistrzostw Polski - trzy srebrne (1999, 2001, 2004) i jeden brązowy (2002).
Jako zawodnik Amerykanin do wrocławskiego klubu już nigdy nie wrócił. Został w nim skreślony, ale przecież czas leczy rany. Najwyraźniej ta z 2004 roku zdążyła się zabliźnić, bo we Wrocławiu znów jest miejsce dla Grega Hancocka. W piątek ogłoszono, że został on konsultantem ds. szkolenia i sportu (zobacz szczegóły ->>). Celem Sparty jest mistrzostwo Polski, stąd drużynę wzmocniono Artiomem Łagutą. Być może rady i uwagi czterokrotnego mistrza świata okażą się na tyle cenne, że pomogą Sparcie sięgnąć po złoto. Ze strony Hancocka byłaby to jakaś rekompensata za wydarzenia z przeszłości.
Czytaj również:
-> Widziano w nim następcę Hansa Nielsena