Żużel. Po bandzie: Robicie dokładnie to samo, co Czugunow [FELIETON]

- Wy w tygodniu chodzicie do pracy, a w weekend, dla przyjemności, na żużel. Gleb natomiast odwrotnie. Pracuje głównie weekendami, natomiast w tygodniu próbuje sobie coś wykroić na pasję - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber
Gleb Czugunow WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Gleb Czugunow
"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Kolejne odwoływane mecze to zawsze problem dla branżowych mediów, bo przecież pisać trzeba. A tu nikt nikogo nie wsadził znów w płot. Za to Gleb Czugunow wyprowadził nas w pole. Dosłownie. Zaprosił na zajawkę nowego teledysku, przechadzając się po świeżych sadzonkach, na tle leżącej pod Wrocławiem majestatycznej góry o nazwie Ślęża. Znaczy - on nasz. Nie wszystkim jednak w smak, że deptał glebę uprawną, zamiast pracować przy sprzęcie. Bo to taki żużlowy stereotyp, że żużlowiec musi pracować przy sprzęcie. Zawsze i wszędzie. No, musiał dawno temu, a teraz robią to za niego tzw. członkowie teamu. Za co im w końcu płaci.

Było tylko kwestią czasu, jak kontestatorzy każą skupić się zawodnikowi na treningu bardziej specjalistycznym, a mniej mentalnym, że tak nazwiemy hobby będące odskocznią od świata żużla. A wszystko z jednego powodu - bo oto w pierwszym meczu sezonu chłopak uzbierał trzy punkty, a nie trzynaście. Przy większej skuteczności i komentarze byłyby znacznie bardziej pochlebne. Na zasadzie - nie dość, że taki utalentowany, to jeszcze jak wszechstronnie. A tak, sam Czugunow musiał zabrać głos i przekonać internet o swojej pracowitości. Co jest zadaniem dość karkołomnym, bo jednak najbardziej wiarygodnie bronią nas zawsze wyniki, nie słowa.

ZOBACZ WIDEO Leon Madsen i jazda parą. Jest za szybki dla kolegów, a może problem leży gdzie indziej?

Żyjemy w doprawdy trudnych czasach, w których nie pozwalają nam uchodzić za ludzi renesansu. A wspomnę tylko, że Wacław Kuchar, pierwszy triumfator Plebiscytu "Przeglądu Sportowego" na sportowca roku, z 1926 roku, był mistrzem kraju w piłce nożnej, łyżwiarstwie szybkim, hokeju na lodzie, a także, na dokładkę, w sześciu konkurencjach lekkoatletycznych. I nikt go nie opluwał w social mediach, że się rozdrabnia. Pewnie dlatego, że nie było social mediów i że nikt mu nie płacił kilka tysi za punkt. Zatem mógł zdyskontować swój talent na kilku polach wedle własnego widzimisię.

Natomiast Czugunow? Kibic żużlowy jest bezwzględny, a problem dzisiejszego świata polega na tym m.in., że w żużlowcach widzimy głównie sportowców, a przecież dla wielu z nich sport to w pierwszej kolejności zawód. Spójrzcie na takiego Pawła Miesiąca. No fajny chłopak, uwielbiamy jego fantazyjne ataki, jednak nie jeździ on tak efektownie dla tytułów, a bardziej dla pieniędzy. Bo przecież na eliminacje IMP czy też ZK nie lubi tracić... czasu. Taki jego wybór, takie jego prawo.

Gdyby Czugunow poszedł po meczu na ryby i napisał, że musi odreagować słabszy występ, albo jako ochotnik udał się ugasić jakiś pożar, wzorem Kuby Jamroga, z pewnością dostałby większe wsparcie od kibiców. Może nawet udzieliliby mu rozgrzeszenia. Ale że poszedł sobie pośpiewać na pole ziemniaków, to rozsierdził iluś komentatorów. Z których niektórzy o tym napisali, a niemal wszyscy o tym pomyśleli. Życie. A to fajny, inteligentny chłopak, z błyskiem w oku i dystansem do siebie.

Choć jedno, przyznaję, w całej tej układance średnio mi się zgadza. Otóż ciężko mi dostrzec młodzieńczą, niepohamowaną ambicję u chłopaka, który na własne życzenie rezygnuje z ostatniej szansy na tytuł IMŚJ. Na tytuł, za który wielu innych dałoby się poszatkować. A tak było przed rokiem. Na przestrzeni lat wiele żużlowych rozgrywek mocno zubożało, niemniej zostać globalnym championem, również wśród juniorów, pozostaje chyba czymś wyjątkowym. Gonili przecież za tym wszyscy najwięksi z Gollobem, Crumpem, Rickardssonem etc. Pamiętacie pierwsze takie złoto dla Polski? Protasa w 1996 roku? Przecież on oszalał wtedy w Olching ze szczęścia. A wcześniej, dzięki Tommy'emu Knudsenowi, dosprzętowił się u Antonia Nischlera. To był wtedy jego olimp.

A Gleb po prostu uznał, że jemu to do szczęścia niepotrzebne. Albo nie wiedział, co czyni, zmieniając obywatelstwo.

Nic to, artyści tak mają - niezbadane są ich życiowe decyzje. A oczekiwania fanów często bezkompromisowe. Nie zawsze potraficie dostrzec, że taki Czugunow robi dokładnie to samo, co Wy. Otóż Wy w tygodniu chodzicie do pracy, a w weekend, dla przyjemności, na żużel. Gleb natomiast odwrotnie. Pracuje głównie weekendami, natomiast w tygodniu próbuje sobie coś wykroić na pasję.

A więc nie podzielam tego typu rozliczania sportowców. No ale ja nie jestem kibolem, mnie naprawdę wszystko jedno, kto co zdobędzie. Choć, rzecz jasna, jednych lubię bardziej i im kibicuję. Jednak sukcesy tych, których lubię mniej, nie wywołują u mnie piany na ustach. Ani też skoków ciśnienia. Możecie wierzyć lub nie.

Tymczasem Tobiasz Musielak uznał, że warto wszystko rzucić i pojechać w Bieszczady. By dołączyć do watahy Wilków. Czyli w Toruniu muszą teraz bardziej liczyć na łut szczęścia. Kazimierz Górski słusznie nauczał, że jak się szczęście zaczyna powtarzać, to już nie jest to szczęście. Dodam tylko, że gdy się zaczyna powtarzać nieszczęście, to również nie dzieje się to przypadkiem. W żużlu takim nieszczęściem mogą być choćby wypadki. Gdy regularnie dotykają tę samą personę, bez wątpienia jest to czegoś oznaka, jakiegoś braku. Np. umiejętności technicznych. Albo wyciekającego oleju w głowie. Czy też braku w przygotowaniu fizycznym. To tak jak piłkarz częściej obija słupki i poprzeczki, a rzadziej trafia do bramki. Wtedy mówimy - ale miał pecha. Guzik prawda, pecha można mieć raz, góra dwa razy, a jemu czegoś zabrakło. W nogach bądź głowie.

No i cieszę się ogromnie, że Dominika Kuberę ominął tylko jeden mecz - w Gorzowie. A cieszyłbym się jeszcze bardziej, gdyby nie ominął żaden. Przypomnę, że jeszcze nie tak dawno, przy okazji zmiany barw klubowych, spisywanych naprędce wypożyczeń, modne było wrzucanie w umowę klauzuli zakazującej jazdy przeciw dotychczasowemu klubowi. Bo nam już nie pomoże, ale może przeszkodzić. A to taka paskudna przypadłość, pozbawiająca sport ducha, smaczków i atrakcji.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Wiemy kiedy może zakończyć się sprawa Maksyma Drabika! Poznaliśmy termin kluczowej rozprawy
Los kilka razy wystawił go na wielką próbę. Kiedyś jego kość była połamana w ośmiu miejscach

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×