Żużel. Szpila tygodnia: Nie każdy może być Realem Madryt. KSM nie uzdrowi dyscypliny [KOMENTARZ]

WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Tai Woffinden (kask czerwony) i Jason Doyle
WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Tai Woffinden (kask czerwony) i Jason Doyle

Im bliżej finałowych rozstrzygnięć w lidze, tym głośniej o powrocie KSM. Beniaminek PGE Ekstraligi niemal co roku widzi w nim nadzieję na walkę o medale z najlepszymi. To utopia, a regulaminowy potworek nie zbawi dyscypliny.

Walka o miejsce w play-offach w eWinner 1. Lidze jest w tym roku niezwykle wyrównana. Niezależnie od tego, kto awansuje do czołowej czwórki, a następnie do PGE Ekstraligi, stanie przed trudnym zadaniem. Każdy z I-ligowców dysponuje obecnie takim składem, że po wywalczeniu promocji do najlepszej ligi świata będzie musiał mocno przebudować kadrę. W innym przypadku będzie głównym kandydatem do spadku w roku 2022.

Dlatego im bliżej finałowych rozstrzygnięć, tym głośniej o powrocie KSM. I-ligowcy widzą w nim nadzieję na zbudowanie konkurencyjnego składu, takiego dającego natychmiast szansę walki o medale w PGE Ekstralidze. Przypadki z ostatnich lat, beniaminków z Tarnowa i Rybnika, wskazują na to, że na wolnym rynku trudno im sięgnąć po ekstraligowe gwiazdy.

Zwolennicy KSM zapominają jednak, że jest też przypadek Motoru Lublin, który po awansie do PGE Ekstraligi potrafił przekonać do siebie Grigorija Łagutę, miał szczęście do niektórych transferów (Mikkel Michelsen), rozwinął młode talenty (Wiktor Lampart). Nie potrzebował zatem regulaminowego potworka, aby stać się solidnym zespołem.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Lindgren wbija szpilę Madsenowi. Rozmowa ze Świderskim? Bez komentarza

KSM nie zbawi polskiego żużla. Ani nie obniży kosztów, bo nawet jeśli niektóre gwiazdy będą wypychane z klubów ze względu na przekroczenie limitu, to stawki podniosą sobie zawodnicy średni, którzy ze względu na średnią na poziomie 5-6 punktów będą rozchwytywani przez wszystkie kluby. KSM nie wyrówna też poziomu, bo chociażby beniaminek, opierając skład na I-ligowych zawodnikach, będzie dysponować wysokim limitem.

Dla przykładu, ROW Rybnik w sezonie 2020 mógłby się pochwalić dość wysokim KSM-em, bo tacy zawodnicy jak Kacper Woryna, Andrzej Lebiediew czy Troy Batchelor brylowali rok wcześniej na I-ligowych torach i nawet po przeliczeniu, mieliby dość wysoki wskaźnik. Tymczasem tak zbudowana ekipa "Rekinów" wygrała przez całą ubiegłą kampanię tylko jeden mecz. O tym, że matematyczne wyliczenia nie przekładają się na punkty na torze najlepiej niech świadczy fakt, że przez wiele tygodni rybniczan przed rokiem ratował Robert Lambert, czyli żużlowiec, który po fatalnym sezonie 2019 miał jedną z niższych średnich w zespole.

Żużlowi prezesi zapominają, że nie każdy może być Realem Madryt czy FC Barceloną, albo też odnosząc do polskich realiów - Legią Warszawa. Beniaminkowie La Ligi czy Ekstraklasy od razu po awansie nie myślą o tytule mistrzowskim. Celują w utrzymanie, dopiero później i to przy pozytywnym obrocie wydarzeń - w europejskie puchary. W sporcie nie da się wykonać kilku kroków na raz.

Większym zbawieniem niż KSM wydaje się być powiększona PGE Ekstraliga. Siłą rzeczy w dole tabeli znajdzie się wtedy więcej ekip i szanse beniaminka na utrzymanie wzrosną. Przeciwnicy takiego rozwiązania też się znajdą, bo powtórzą argumenty, że wówczas będzie więcej spotkań "o nic". Tyle że to domena każdej dyscypliny. Nie da się stworzyć rywalizacji tak, by co kolejkę każdy mecz był "o coś". To utopia.

Łukasz Kuczera

Czytaj także:
Prezydent Leszna nie wytrzymał i uderzył w prezesa PGE Ekstraligi
Mistrz Polski znów ukarany. Nie było litości!

Źródło artykułu: