"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Igrzyska olimpijskie regularnie nam pokazują, jak niewiele dzieli w sporcie łzy wzruszenia od łez smutku. Na torze kajakowo-wioślarskim mogą to być, dla przykładu, dwie tysięczne sekundy, dzielące czwarte miejsce od podium. A na tatami niewiele więcej, bo przecież w Pekinie nasz judoka Robert Krawczyk dał się rzucić rywalowi równo z gwizdkiem. I zamiast awansować do finału, zamiast mieć gwarantowane srebro, został z niczym i gorzkimi żalami na resztę życia. Które, by nie zwariować, trzeba umieć z siebie wyrzucić. Przepracować temat i docenić inne walory ludzkiej egzystencji.
ZOBACZ WIDEO Czy Hampel i Lampart mieli pretensje do Kubery?
Żużel bywa podobnie przewrotny. Na miniony weekend w Lublinie Maciej Janowski udał się w roli współlidera cyklu, z nadziejami na coś pięknego. A opuścił Lubelszczyznę z piątym numerem rankingowym i dość marnymi widokami na powrót w okolice szczytu. Zmarzlik uzbierał przez weekend 38 punktów, Łaguta 34, a Janowski 6. To trochę tak, jakby go tam w ogóle nie było. Ale!
Ale skoro przez jeden weekend można tyle stracić, to i przez jeden weekend można sporo odrobić. Zwłaszcza przy tym trefnym systemie punktowania, który jednych potrafi ozłocić, a innych ogołocić. Wystarczy spojrzeć na Fredrika Lindgrena, który w generalce ma już 15 punktów więcej od tego, co podniósł z toru. To z pewnością rekordzista. Nawiasem mówiąc - ten Fredka niewinny ma tylko wyraz twarzy, bo uraz Vaculika w największym stopniu obciąża właśnie Szweda. Przedłużyć prostą, zabrać kogoś na koło - to były w Lublinie jego markowe akcje. Mam szacunek dla tych, którzy z narażeniem kości walczą o swoje marzenia, jednak taki Vaculik wolałby pewnie, by głównie narażali kości swoje, nie rywali. Dobrze zatem, że sędzia wykluczył Szweda za brutalny atak na Janowskiego. Brak reakcji arbitra byłby dla zawodników jasnym sygnałem, że aby doczekać się wykluczenia, trzeba się jednak obalić. A to z kolei powoduje patologię i wymuszanie, kładzenie się cwaniaków po muśnięciu bieżnikiem opony.
Wracając jednak do zysków i strat. Otóż do tej pory faktycznie przez jeden weekend można było sporo zbudować lub wiele zburzyć. Bo weekend oznaczał podwójne rundy. Tymczasem przed nami trzy pojedyncze rozdania - w Malilli, Togliatti i Vojens. Co ciekawe, w sobotę Janowski do ostatniej serii, mimo ledwie czterech oczek na koncie, miał realne szanse na awans do półfinałów. Realne, bo wszystko zależało od niego.
Wystarczyło bowiem, by wygrał swój ostatni wyścig i z siedmioma punktami wbił się w ósemkę. Jednym wyścigiem mógł się przedostać z miejsca piętnastego na ósme. Stało się to możliwe po wycofaniu Vaculika, ale też wynikało z faktu, że jest w tegorocznym cyklu kilku maruderów. Trudno stwierdzić, że tu każdy z każdym jest w stanie wygrać.
Grunt, że na szczycie zrobiła się nam piękna, sportowa rywalizacja o rzeczy największe - pomiędzy Zmarzlikiem i Łagutą. Piękna, bo zawodnicy nie szczędzą sobie kuksańców na torze, a uśmiechów i piątek na pudle. Wtedy, gdy trzeba - walczą, gdy warto ścisnąć sobie rękę - ściskają bez oporów. Mistrz Gollob rzekłby zapewne, że ta rywalizacja jest prawidłowa.
Rosjanin wyraźnie poczuł krew i w biegach finałowych stara się jechać o pełną pulę. Z podjęciem ryzyka, którego do tej pory unikał, uchodząc na torze za strażnika pilnującego porządku i dbającego o poczucie bezpieczeństwa. Gdy na pierwszym łuku finałowej odsłony dostał od Bartka z łokcia, zareagował po mistrzowsku. Odkręcił, dogonił i oddał. A później, na pudle, było już tylko sympatycznie. Poklepywania i dobre rozmowy, jak mawiają politycy. Tym bardziej, że rozentuzjazmowany Zmarzlik lubi na gorąco omawiać z rywalami, żywo przy tym gestykulując, każdy kolejny kluczowy manewr.
Choć z Wrocławia Łaguta wyjeżdżał jako współlider cyklu, a z Lublina jako wicelider, to, paradoksalnie, w Lublinie urósł bardziej. Bo w końcu to on wyrwał coś Zmarzlikowi. I upewnił sam siebie, że można. Wcześniej to Polak znęcał się nad rywalem i dobijał choćby na samej kresce.
Niech ta walka dalej tak wygląda. I niech wygra lepszy. O grupie pościgowej nie zapominając.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Jest ruch ze strony Nickiego Pedersena
- Stal dogadana ze swoim seniorem