Nicki Pedersen po raz kolejny uciekł spod topora. Już kilka tygodni temu nad Duńczykiem wisiało widmo półrocznego zawieszenia, po tym jak zwyzywał on sędziego i próbował dostać się na wieżyczkę sędziowską podczas jednego ze spotkań ligowych w ojczyźnie. Apelacja Pedersena doprowadziła jednak do zawieszenia w czasie kary.
Sprawę Pedersena przed paroma dniami rozpatrzono ponownie. Duńska federacja (DMU) nałożyła na niego tym razem karę czterech miesięcy zawieszenia, ale złożenia odwołania do Duńskiej Konfederacji Sportu (DIF) przyniosło kolejny zwrot w sprawie.
Finalnie 44-latek może ciągle brać udział w zawodach żużlowych. To oznacza, że w niedzielę pomoże ZOOleszcz DPV Logistic GKM-owi Grudziądz w meczu z Eltrox Włókniarzem Częstochowa. Jego stawką jest utrzymanie w PGE Ekstralidze.
ZOBACZ WIDEO Czy Hampel i Lampart mieli pretensje do Kubery?
- Groziłaby mi kara finansowa, gdybym nie stawił się na niedzielnym meczu. Mój klub mógłby uznać, że naruszyłem z nimi umowę, a to z kolei doprowadziłoby do rozpoczęcia sporu prawnego - powiedział Pedersen w rozmowie z TV2.
Bez Pedersena grudziądzka drużyna w niedzielę byłaby skazana na pożarcie. Zawodnik ma tego świadomość. - Jestem jednym z najważniejszych żużlowców w zespole. To byłaby moja wina, gdyby GKM nie dał z siebie wszystkiego i przegrał - stwierdził trzykrotny mistrz świata.
- Działacze mogliby wtedy wskazać mnie palcem, że przeze mnie drużyna przegrała i spadła z ligi. Kto by wtedy za to zapłacił? - dodał Pedersen.
Duński żużlowiec w niedzielę wystąpi w Grudziądzu, ale nadal wisi nad nim widmo kary. Były mistrz świata obawia się, że będzie ona na tyle dotkliwa, że jego zawieszenie obejmie okres transferowy w PGE Ekstralidze. - Jeśli będę zawieszony w okresie od 1 do 15 listopada, gdy rynek transferowy w Polsce jest otwarty, to nie będę mógł podpisać umowy na sezon 2022 - skomentował sytuację Pedersen.
Czytaj także:
Tobiasz Musielak mówi o walce o wysokie cele
Boniek i Gollob wspierają odbudowę legendarnego klubu