Tegoroczna batalia w Grand Prix, a szczególnie w ostatnich turniejach sprowadza się do rywalizacji o zwycięstwo pomiędzy Bartoszem Zmarzlikiem i Artiomem Łagutą. Obaj korzystają z silników najlepszego obecnie tunera na świecie, Ryszarda Kowalskiego. Inni zawodnicy jeżdżą też przecież na silnikach przygotowywanych pod Toruniem, a nie są tak szybcy. Na czym zatem polega przewaga Rosjanina i Polaka?
- Ryszard Kowalski zawsze powtarza, że i tak na końcu kierowca na motocyklu z jego silnikiem musi wykonać swoją pracę. Obaj zawodnicy są z najwyższej półki. Oczywiście są jeszcze kwestie regulacji sprzętu. Obecnie panuje duża dyskrecja jeśli chodzi o setup. Nawet wydłużenie motocykla robi dużą różnicę. Dzisiaj korekta o jeden ząb w zębatce jest ogromną różnicą. Trzeba reagować na wszystkie czynniki. Spadek temperatury, zmieniająca się wilgotność powietrza. Chodzi o to, żeby te zmiany wyprzedzać. Kiedy team spóźni się z korektą, zawodnik gubi de facto dwa wyścigi - wyjaśnia Jacek Frątczak.
Były menedżer, a obecnie ceniony ekspert żużlowcy zwraca uwagę na ustawienia dyszy, które we współczesnym żużlu mają ogromne znaczenie. - Chodzi o to, że zawodnik będący w formie, który doskonale zna swój sprzęt, dokonuje właściwych korekt w odpowiednim czasie. Oczywiście, nie każdemu to się udaje, nawet mistrzom świata. Ta dwójka dominatorów w tym sezonie popełnia jak najmniej błędów. To jest właśnie przewaga technologiczna Zmarzlika i Łaguty nad resztą stawki. Oni reagują lepiej niż inni na zmieniające się warunki. To nie jest przypadek, bo to dzieje się praktycznie od początku sezonu. Zmarzlik miał przez połowę zawodów turbulencje w Malilii, ale poukładał to wszystko i wygrał finał - przypomina nasz rozmówca.
Jacek Frątczak jest przekonany, że rywalizacja o złoty medal rozstrzygnie się dopiero drugiego dnia w Toruniu podczas 23 wyścigu sobotnich zawodów. - Pójdę o zakład, że dopiero finał sobotniego turnieju na Motoarenie będzie decydował o tytule mistrza świata. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, bo zarówno Zmarzlik jak i Łaguta świetnie czują się na torze w Toruniu - dodaje.
O sukcesie jednego czy drugiego żużlowca mogą decydować niuanse, jak ten w finale Grand Prix w Vojens, gdzie minimalny błąd na starcie pozbawił szans na zwycięstwo Bartosza Zmarzlika. - Tylne koło jego motocykla zaczęło delikatnie tańczyć w prawo i lewo, a to powoduje stratę około pół metra. Był w tym momencie na przegranej pozycji, bo mając takiego startowca po prawej ręce, jadąc jeszcze z pierwszego pola, nie był w stanie nic zrobić. Artiom Łaguta, jak wystartuje perfekcyjnie jedzie prosto centralnie do wejścia i jest wtedy niedościgniony. Na takim poziomie rywalizacji nawet minimalny błąd ma kolosalne znaczenie - podkreśla Frątczaka.
Naszego rozmówcę cieszy fakt, że powoli inni zawodnicy mogą nawiązywać walkę ze Zmarzlikiem i Łagutą. Ma w tym momencie na myśli Emila Sajfutdinowa czy Taia Woffindena, finalistów z Vojens. - Widać, że coś z ich sprzętem zaczyna się dziać. Jest prędkość. Są godnymi rywalami dla tych dwóch tuzów. Myślę bowiem, że na dłuższą metę walka dwóch zawodników na świecie zrobiłaby się nudna. Pewnie chcielibyśmy, aby większa liczba żużlowców bija się o te najwyższe cele - mówi Frątczak.
Emil Sajfutdinow pokazał, że nie tylko na silnikach Ryszarda Kowalskiego można walczyć o zwycięstwa w Grand Prix. - Rozmawiałem z najlepszym tunerem i zwracał on uwagę, że dla niego ważna jest także konkurencja w Grand Prix. Dlatego reglamentuje choćby liczbę silników, które przygotowuje dla takiej, a nie większej grupy zawodników. Emil Sajfutdinow robi obecnie silniki u innych tunerów i widzimy efekty tej pracy. Walczy o brązowy medal i wcale aż tak bardzo nie odstaje od tej dwójki - kończy Jacek Frątczak.
Zobacz także:
Władysław Komarnicki mówi, kto będzie górą w Toruniu
Przerażająca kraksa w Grand Prix