Gdy chcesz przekonać żużlowego sceptyka do tej dyscypliny sportu, włącz mu nagranie, na którym Joe Screen w tylko dla siebie znany sposób przedziera się na czoło stawki. Tam jest wszystko - dramaturgia związana z rangą spotkania dla drużyny Anglika, szalejący tłum widzów, nieprawdopodobnie widowiskowa jazda zawodników i happy-end dla tych, którzy tego najmocniej pożądali.
O szarży Joe Screena napisano już wiele. Z pozoru banalny manewr, ale jakże wielki w swej prostocie, wykonany z niewiarygodną gracją. Gdy pytamy Mariana Maślankę, który Joe Screena zna od wielu lat, czy to najlepsza żużlowa akcja wszechczasów, pada szybka odpowiedź: - Zdecydowanie.
W skrócie: Włókniarz Częstochowa w ostatnim biegu meczu ze Stalą Gorzów w 1995 roku potrzebował przynajmniej remisu, aby utrzymać jednopunktowe prowadzenie w spotkaniu, które ważyło na pozostaniu w lidze częstochowian. Para gorzowska przez trzy i pół okrążenia prowadziła podwójnie, a za jej plecami to od krawężnika, to po szerokiej atakował Screen. Gdy zauważył, że ani jeden, ani drugi sposób nie daje efektu, wjechał pomiędzy rywali. Ot tak, po prostu.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Bjerre wspomina mecz o utrzymanie. Zdradził, co powiedział Pedersenowi
- Ta akcja uratowała nam byt w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale proszę pamiętać, że Joe jest też współautorem Drużynowego Mistrza Polski w 1996 roku - przypomina były prezes częstochowskiego klubu.
Tłum kibiców Włókniarza zwariował na punkcie Joe Screena. Anglik zyskał przydomek "Maszyna", bo niczym zaprogramowany robot kolekcjonował zwycięstwa. Wtedy, gdy przemknął obok Śwista i Hamilla, na dobre zaczął pisać swoją legendę w tym klubie. Nawet teraz, gdy Włókniarz dla zabawy pyta fanów na Facebooku, jaką parę wystawiliby w decydującym 15. biegu przy stanie remisowym w meczu, najczęściej padająca odpowiedź to Joe Screen i Sławomir Drabik.
- Mnie z Joe Screenem łączą same najwspanialsze wspomnienia, jakie mam w swojej karierze żużlowego działacza. Joe przyszedł do nas razem z Markiem Loramem. To były młode, wygłodniałe angielskie wilki. Oni nie byli zawodnikami, tylko wojownikami - wspomina z sentymentem Marian Maślanka. - Ani jeden, ani drugi nie grzeszyli dobrymi startami, ale za to co wyprawiali na dystansie to się nie mieściło w głowie. Oglądać ich w akcji to było coś wspaniałego - kontynuuje.
Joe Screen, świętujący w sobotę 49. urodziny, trafił do Polski w 1992 roku do Włókniarza. W naszym kraju ścigał się też dla klubów z Tarnowa, Rzeszowa, Bydgoszczy, Gorzowa, Piły i Ostrowa, ale to w Częstochowie zbudował sobie nieśmiertelny pomnik.
- Znakomity gość i przy okazji serdeczne życzenia dla solenizanta. Jeszcze raz wielkie podziękowania za wspaniałą jazdę, wspaniałe widowiska, dla mnie niezapomniane do końca życia, jakie tworzył we Włókniarzu Częstochowa - mówi Maślanka, który zaprosił Screena do Częstochowy w 2008 roku na Złomrex Cup.
Wówczas wszyscy obecni na stadionie przy Olsztyńskiej odbyli sentymentalną podróż. Na telebimie wyświetlono słynną akcję Anglika, a kibice reagowali tak, jakby to się działo na żywo. Gdy Screen wcisnął się między Śwista a Hamilla, trybuny eksplodowały z radości, dokładnie tak jak w 1995 roku.
- Nie mógł uwierzyć, że w ogóle został zaproszony - wspomina Maślanka reakcję głównego bohatera. - Dla niego zaskoczeniem było to, że wszyscy o nim tak ciepło pamiętamy. Obejrzał z nami tę akcję, był bardzo wzruszony. Dla niego ta chwila też stanowi bardzo ważny element w jego karierze żużlowej - przekonuje.
Zdradza też ciekawostki na temat współpracy z Anglikiem. - Co ważne, gość jeździł przez cały sezon na jednej i tej samej Jawie. Wszyscy z konkurencji zaglądali i podglądali, co on takiego ma, a on po prostu był tak niebywale utalentowany, że na tym motocyklu wyprawiał cuda. Potrafił też świetnie pracować z młodymi. Mogą o tym opowiedzieć Sebastian Ułamek i Rafał Osumek w szczególności. Wyprowadzał ich na punktowane pozycje, robili wynik i później już samodzielnie dojrzewali jako zawodnicy - opowiada Maślanka.
Joe Screen został legendą Włókniarza, natomiast indywidualnie po największy sukces sięgnął w 1993, kiedy to celebrował zdobycie mistrzostwa świata juniorów. Nie brakowało opinii, że swojego talentu nie wykorzystał w pełni na własne życzenie.
- Poza torem był skromny, skryty, ale bezpośredni. Mówiło się, że lubił rozrywkowy tryb życia, ale bez przesady. Oczywiście lubił kilka piwek wypić, ale szybko to spalał, a pomagała w tym ta adrenalina na torze. Gdy przystępował do zawodów, to nigdy nie było z tym problemów - daje sobie uciąć głowę Maślanka i przypomina sytuację z 1996 roku, kiedy to Włókniarz walczył o drużynowe złoto. - Nawet na finale w rewanżowym meczu w Toruniu został przebadany alkomatem, ale nic ono nie wykazało - wyjaśnia.
Co zatem stanęło na przeszkodzie, że Screen nie zrobił międzynarodowej kariery na takim poziomie, do którego był predysponowany? Marian Maślanka nie ma wątpliwości, że to przez podejście samego zainteresowanego. On był wychowany na starej angielskiej szkole, gdzie rywalizacja miała sprawiać przede wszystkim radość, zaś po niej można było wspólnie usiąść do stołu i napić się piwa, podyskutować z kibicami. Nie chodziło o pijaństwo, tylko o dobre spędzenie czasu.
- Gdy ruszyło Grand Prix, to na początku spisywał się dobrze, ale widać było, że jego sposób podejścia do tego sportu nie pasował do wszechobecnej profesjonalizacji. Joe podchodził na luzie, najważniejsza była radość i zabawa tym sportem. Wraz z przyjściem GP przyszła presja i myślę, że dla Joe to nie było dobre. Dlatego nigdy nie został mistrzem świata, a predyspozycje ku temu miał - nie ma wątpliwości Marian Maślanka.
Dziś Joe Screen prowadzi spokojne życie. Z jego mediów społecznościowych dowiadujemy się, że jest dumny ze swojej córki i uwielbia spędzać czas ze swoimi psami. Od żużla się absolutnie nie odciął. Co jakiś czas wrzuca posty związane z tą dyscypliną i nierzadko wraca w nich do chwil spędzonych we Włókniarzu.
Czytaj również:
-> Byli odcięci od świata. Otwierają się. Poziom zaszczepienia społeczeństwa zdumiewa
-> Menedżer Motoru: Drabik? W Kuberę też niewielu nam wierzyło. Łaguta to dla nas zagadka