Brian Crutcher urodził się 23 sierpnia 1934 w Poole. Swoje życie związał z żużlem, był złotym dzieckiem czarnego sportu w Poole Pirates. Jeździł w latach pięćdziesiątych, osiągając duże sukcesy i zostając wicemistrzem świata w 1954 roku. W 1956 roku wygrał prestiżowe zawody London Riders' Championship.
Konrad Mazur, WP SportoweFakty: Zaczął pan jeździć na żużlu w relatywnie w młodym wieku. 15 lat i pierwsze jazdy, które pokazały, że drzemie w panu spory talent.
Brian Crutcher, były angielski żużlowiec, indywidualny wicemistrz świata z 1954 roku: Jeszcze przed karierą kształciłem się na inżyniera, ale mając 14 lat zostawiłem to wszystko i przeniosłem się do motoryzacji. Pracowałem w takiej firmie, która sprzedawała motocykle i wspierała różne działalności, które miały z tym związek. Chociażby motocross. Byłem podekscytowany tą pracą i tworzącymi się możliwościami. Był tam jeden zawodnik, który robił na mnie duże wrażenie. Ponadto pracowałem też z jednym dżentelmenem, który był mechanikiem w klubie z Poole, nazywał się Fred Wright.
26 grudnia 1950 roku zabrał mnie na tor, abym spróbował. Miałem wtedy 16 lat. Pamiętam, że poskładał z różnych części motocykl. Wtedy było naprawdę wielu ludzi. Powiedziałem wtedy, że chcę być żużlowcem. Współpracowaliśmy z Fredem do 1953 roku. Chciałem go mieć przy sobie, ale on został w Poole. Ja odszedłem do Wembley. Nie był z tego powodu szczęśliwy. W Poole wiedzieli, że mimo mojego przywiązania do Poole, to moim przeznaczeniem jest jazda o najwyższe cele.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Intensywne przygotowania Fogo Unii. Junior się nie oszczędza
A jak pan wspomina swoje początki w Poole Pirates?
Zaczęło się oczywiście od treningów, a później byłem w parku maszyn podczas zawodów. Ściągałem całe błoto z tylnych kół motocykli bardziej doświadczonych żużlowców. Żużel podobał mi się bardziej niż grasstrack. Była opcja, żebym wylądował w Harringay Racers, ale zostałem w Poole. Poole bardzo mi się podobało. Szybki i przepiękny tor, na którym chciałeś się ścigać. Fred przedstawił mnie kapitanowi i liderowi drużyny, Kenowi Middleditchowi. Mój debiut nastąpił w 1951 roku, miałem być puszczany w drugiej części meczu, w takich biegach dla początkujących i niestety, ale nie mam z tego dnia dobrych wspomnień.
Miałem duże problemy z trzymaniem maszyny. Kierownica była dla mnie za szeroka. Ustawiliśmy motocykl na torze, ale w ogóle nie ruszyłem. W następnym meczu dojechałem na końcu stawki. Zbierałem doświadczenie. Potem jechaliśmy przeciwko Exeter Falcons w tzw. Festival of Britain. Wystrzeliłem ze startu i wygraliśmy z kolegą 5:1. To był mój pierwszy zwycięski bieg. Dobry występ pozwolił mi zostać stałym członkiem zespołu.
Co ciekawe pana ojciec też był żużlowcem.
Tak. On był pionierem żużla w Exeter, chciał się też zaangażować w żużel w Poole. Moja mama, Norah Hannam, była z nim nieślubnym związku, który nie przetrwał. Ojciec pracował w branży logistycznej. Widziałem go tylko raz w życiu. Dopiero później od mamy dowiedziałem się, że był żużlowcem, więc wszystko łączyło się w całość, miałem to po nim. W tamtych czasach bycie nieślubnym dzieckiem nie przynosiło chluby.
Żużel po drugiej wojnie światowej był dla ludzi czymś ciekawym, interesującym, świeżym produktem. Ludzie traktowali to jako wysokiej klasy widowisko. W Wielkiej Brytanii był boom gospodarczy. Było wielu świetnych zawodników w tamtym czasie. Kto był dla pana idolem w żużlowych początkach?
Kiedy jeździłem w Poole, był to Ken Middleditch czy Charlie Heyden, jedni z twórców żużla w Poole. Gdy przeszedłem do Wembley był jeszcze Tommy Price, mistrz świata i oczywiście Freddie Williams. Był Split Waterman, który dwa lata temu zmarł w wieku 96 lat. Ścigałem się z wieloma świetnymi żużlowcami. Bill Kitchen był znakomity, do tego Trevor Redmond. Tommy Price miał bardzo silny charakter. Dołączyłem do zespołu, a moim mechanikiem został Jim Charnock. Przyjście do Wembley było znakomitą decyzją. Jazda na meczach przy pięćdziesięciu tysiącach ludzi była świetną sprawą. Gdy odchodziłem z Lions, popełniłem wielki błąd, nie zabierając ze sobą Jima. Wielokrotnie czułem się pogubiony. Mieliśmy świetne relacje.
Był pan w tym sporcie naprawdę krótko, ale nawet to wystarczyło by pokazać się z dobrej strony na angielskich torach. W 1952 roku zakwalifikował się pan do finału IMŚ na Wembley. W raptem drugim sezonie jazdy, to nieprawdopodobne. W tym finale spisał się pan lepiej niż byli medaliści Split Waterman czy Graham Warren.
W wieku 18 lat dostałem się do finału światowego. Kwalifikacje składały się z różnych zawodów, a ja z 24 punktami dałem radę. Wrażenia, które mi towarzyszyły były niesamowite. Z jednej strony nerwy, a z drugiej wielka ekscytacja. 90 albo 92 tysiące ludzi na trybunach. Zacząłem od trzeciego miejsca. Nie miałem wiele przerwy i jechałem już w następnym biegu. Spotkaliśmy się z Jeffem Loydem, który był najstarszy w tym finale, a ja najmłodszy i wygrałem z nim! Był lepszy ze startu, ale wcisnąłem mu się przy krawężniku. Wygrałem z dobrym czasem. W następnym biegu nie dałem rady, ale jechał wtedy Jackie Young, nieprawdopodobny zawodnik, on wtedy był najlepszy. W czwartym biegu upadłem. Sześć punktów? Nie czuję żadnego zawodu. Było w porządku. Potraktowałem to jako lekcję.
Z panem Poole Pirates rosło w siłę. Był pan gwiazdą tej drużyny. Zdecydował się pan na odejście. Dlaczego?
W tamtym czasie stawałem się też młodym biznesmenem. Działaliśmy z moim wujkiem i kupowaliśmy pierwsze samochody. Niektórzy moi znajomi pracowali po siedem dni. Po tym finale i muszę to przyznać, stałem się popularny w kręgach Poole. Miałem fantastyczny sezon 1952. Dzieci ze szkoły mnie poznawały na ulicach. Byłem trochę jak lokalny bohater. Urodziłem się kilka mil od toru.
Chciałem przy podpisaniu kontraktu dostać 500 funtów na zakup nowego samochodu, który byłby mi przydatny do przewozu motocykla. Szef klubu powiedział mi, że jeżeli ja to dostanę, to reszta też sobie tego zażyczy i zrujnuje klub. Odpowiedziałem, że to ja przyciągam ludzi na trybuny. Nie zgodził się na to, a ja zostałem sprzedany do Wembley za 2500 funtów. Dostałem pieniądze i kupiłem nie jeden, a dwa samochody (śmiech).
Wembley Lions. Klub-ikona lat przedwojennych i powojennych. Jak pan wspomina starty w tym klubie? Ścigał się pan tam do 1956 roku.
Odchodząc z Poole zdawałem sobie sprawę, że nie będę miał aż tak daleko. Byłem bardzo młody, a na zawody początkowo woził mnie mój wujek. Freddie Williams i Trevor Redmond to byli moi najlepsi kompani. Ścigaliśmy się razem też w Afryce. Początek jazdy dla Lions był dla mnie lekko szokujący. Na mecze przychodziło 40-50 tysięcy ludzi. W Poole wielu ludzi oglądało żużel, ale to nie to samo.
Dwa lata od debiutanckiego finału mistrzostw świata miał pan swój dzień. Przegrał pan tylko z Ronniem Moorem.
Wtedy Ronnie Moore wygrywał z wielką łatwością. Wiedziałem, że jest naprawdę dobry. Naturalny talent do jazdy na żużlu. Zwyczajny facet, który potrafił naprawdę wiele. Dobrze zacząłem ten finał, ale nie czułem się do końca pewnie. Mieliśmy bieg z Ronniem oraz Jackiem Youngiem. Zrobiliśmy świetny żużel. Miał wewnętrzne pole i dzięki temu uciekł ze startu, a ja choć dobrze wyszedłem, to nie mogłem go zamknąć. Olle Nygren był bardzo dobry, co pokazał w biegu ze mną. Źle wystartowałem, miałem szansę go minąć, ale nie wykorzystałem tego. Przyjechałem za nim. Spotkaliśmy się w barażu, ale ja byłem bardziej zmotywowany i z łatwością go pokonałem. Miałem raptem 20 lat, a już byłem wicemistrzem świata.
To powinien być pana dzień. Nigdy nie został pan mistrzem świata.
W mojej opinii Jack Young był najlepszym żużlowcem. Świetny, wyluzowany chłopak. Jeździł z taką pewnością, opanowaniem ale i doskonałą techniką. Naturalny talent, który mi bardzo imponował.
Miał pan bardzo specyficzny pseudonim, tj. "Nipper". Jak to się stało?
Od kiedy zaczynałem jazdę, to nie należałem do zbyt wysokich. Moja twarz i szeroki uśmiech się do tego przyczyniła (śmiech). Wołali na mnie Nipper, tj. chłopiec albo dzieciak. Początkowo nie traktowali mnie do końca poważnie. On da radę sobie na torze? Wygrywając pierwsze biegi udowodniłem, że mogę być ważną częścią zespołu. Co oni wtedy gadali! Przecież to dzieciak, ten chłopak ma chociaż 11-lat? (śmiech).
Kolejna życiowa szansa była przed panem w roku 1955. Wtedy miał pan bardzo dobre zawody, ale o braku medalu, czy tytułu zaważyło jedno zero.
Może nie wygrywałem zawodów od początku, ale zbierałem punkty. Zdecydował bieg, w którym jechaliśmy z Ericem Williamsem, Barrym Briggsem. Wszyscy walczyliśmy jak równy z równym na wejściu w pierwszy łuk. Jednak ''Briggo'' został lekko kopnięty przez Williamsa i wjechał we mnie, co wytrąciło mnie z równowagi i upadłem. Sędzia wykluczył mnie z powtórki. Wielu uważało, że niesprawiedliwie. Wróciłem do parku maszyn i liczyłem punkty, czy mam jeszcze szanse. Później stoczyliśmy świetny bój z Peterem Cravenem. Ścigałem go przez cały bieg i w końcu dopadłem. Craven został mistrzem świata, gdybym miał trzy punkty zamiast zera, mielibyśmy bieg dodatkowy między sobą. Wszyscy mieli z nim kłopot, by go pokonać, a ja to zrobiłem i to w jakim stylu!
Barry Briggs na pytanie, kto powinien być mistrzem świata, a nigdy nim nie został wskazał trzy osoby: Zenona Plecha, Leigh Adamsa i pana. Jak pan myśli, dlaczego nie udało się nigdy tego tytułu zdobyć?
Pomimo tych kilku szans nie potrafiłem być konsekwentny przez całe zawody. Zawsze czegoś brakowało. Finał trzeba było otworzyć i zamknąć. Barry wiedział, że to wykluczenie zaważyło, on sam był też tym zdziwiony. Jesteśmy bliskimi przyjaciółmi.
Jakie jest pana najlepsze żużlowe wspomnienie z torów?
Start w moim pierwszym finale mistrzostw świata. Zakwalifikowanie się tam, to była wielka rzecz. Nie miałem żadnych oczekiwań. Pamiętam też zawody o Złoty Kask, gdzie pokonałem Moore'a w biegu dodatkowym.
Czy miał pan możliwość rywalizacji z polskimi żużlowcami?
Szczerze? Nie przypominam sobie tego, może raz czy dwa się nadarzyła okazja, ale raczej przytrafiły mi się wtedy kontuzje. Minęło mnie jedno zgrupowanie, gdzie jechaliśmy przeciwko Polsce. Dużo jeździłem przeciwko Szwedom, z racji ich tournée. Fundin, Sormander, Nygren, Karlsson czy Forsberg. Byłem też w RPA, w Szwecji a także w Wiedniu.
Czy pamięta pan jakieś groźne sytuacje ze swojej kariery?
Cieszyłem się każdą chwilą spędzoną na torze. Nie myślałem o kontuzjach. To nie było ważne, wybite zęby czy połamany obojczyk. Zobaczyłem jak bardzo zmienia się moje życie.
Southampton Saints to kolejny klub w pana karierze.
Największym atutem było to, że nie miałem daleko do domu. Kiedy przychodziłem do Lions, byłem świeżakiem. Musiałem zadbać o swoją pozycję. Choć startowaliśmy razem, to nikt mnie nie oszczędzał. Wembley przeżyło dramat, bo straciliśmy managera, a tor został zamknięty. Pojawiła się oferta od Charlesa Knotta i zgodziłem się. Tor był znacznie krótszy niż na Wembley, ale szybki i bardzo mi odpowiadał. Zdobywałem sporo punktów, ale nie mieliśmy tak silnego zespołu jak inni. Tak jak wspominałem, brakowało mi mojego mechanika. Niektórzy uważali, że rozwinąłem się, ale myślami byłem już gdzie indziej. Po jednym z meczów dostałem karę 400 funtów. Zawziąłem się i powiedziałem, idę pracować przy swoich autach, mam to gdzieś. Knott zapłacił karę, bo bał się straty dobrego zawodnika.
Niespełna 26 lat. Tyle pan liczył, gdy zdecydował się pan skończyć karierę. Nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Zawodnik w dobrym zdrowiu, z perspektywami by zostać mistrzem kończy karierę. Dlaczego?
Jeszcze w trakcie jazdy w Southampton miałem myśli, że trzeba to wszystko zostawić, ale jeszcze wytrzymałem. Nie na długo. Widziałem, że żużel zaczyna tracić na popularności. Tłumy na trybunach były coraz mniejsze. Boom, który był w latach 50-tych słabł. Promotorzy z Wembley bali się, że frekwencja spada z 40 tysięcy na 25. Jeszcze w trakcie kariery wiedziałem, że żużel to nie wszystko. Mając 18 lat kupiłem swój pierwszy garaż i pracowałem przy samochodach. Zajmowało mi to coraz więcej czasu i żużel przestawał być priorytetem.
Po karierze zacząłem prowadzić swój własny biznes motoryzacyjny. Ostatni sezon to 1960, a ostatnim meczem był pojedynek z Oxford. Przestałem oglądać żużel po skończonej karierze. Żadnych mediów przez następnych 10 lat. Potem słuchałem przez jakiś czas relacji w radiu. Moja kolejna żona nigdy nie oglądała mnie na torze.
Skupiłem się na biznesie. Poznałem wielu ciekawych ludzi. Spodobała mi się gra w golfa. Z żużlowców najlepiej szło w tamtym czasie Fundinowi i Briggsowi. Należałem do pewnych grup i grałem z świetnymi ludźmi. Spotkać się i spędzić wspólnie czas z Jamesem Bondem, Agentem 007, tj. Seanem Connerym, to było coś. Wydawał mi się bardzo wyluzowany i beztroski. Był też Des O' Connor, znany komik.
Ove Fundin wspominał o dwóch żużlowcach, którzy sprawiali mu kłopoty. Czy pan miał niewygodnego rywala?
Doceniałem kunszt Jackie Younga i Ronnie Moore'a. Przez kilka lat byłem jednym z faworytów do złota. Obaj stawali mi na przeszkodzie i walka o punkty była z nimi była straszna. Peter Craven był jeźdźcem o niespotykanym stylu. Przyprawiał ludzi o wielkie emocje.
Jeśli miałby pan możliwość cofnąć czas i zmienić cokolwiek w swoim życiu, co by to było?
Gdy Wembley straciło swoją wartość, to przeniosłem się do Saints, ale wtedy wydawało mi się, że jestem już bardziej doświadczony niż 4-5 lat wcześniej. Jim Charnock był dla mnie kimś wyjątkowym, bardzo dobrze doradzał, a ja odpuściłem temat, żeby zabrać go ze sobą. To największy błąd. Z nim mogłem się jeszcze postarać o złoty medal w IMŚ. W lidze wygrywałem z wszystkimi zawodnikami i byłem w ścisłej czołówce ligi. Byłem dla innych konkurencyjny.
Niech świadczą o tym pieniądze. Kiedy dostajesz oferty, a później twoja stawka za punkt rośnie, to dużo to znaczy. Grand Prix byłoby dla mnie lepszym systemem. Żałuje, że wtedy tego nie było. Gdyby łączyć kwalifikacje i finał, to dawałoby mi więcej. Jedna noc i pełna koncentracja, ale jeden błąd wystarczał by stracić złoty medal. Żużel sprawiał mi w młodym wieku wiele frajdy. Nigdy nie zapomnę chwil, gdy stałem za ogrodzeniem stadionu w Poole. Od tego się wszystko zaczęło.
Który z żużlowych torów podobał się panu najbardziej?
Nie cierpiałem Wimbledonu. Byłem zawodnikiem dużych torów. Te maleńkie sprawiały mi problemy. Poole było najlepszym torem, ale to nie był ten sam obiekt co obecnie. Wtedy był znacznie większy, szybszy.
Czy śledzi pan żużel? Jeśli tak, to może któryś z żużlowców panu imponuje?
Śledzę zawody głównie w telewizji. Oglądałem też trochę żużla w Poole. Z tych zawodników, którzy jeżdżą obecnie, bardzo mi się podoba Tai Woffinden. Widać, że jest trudnym przeciwnikiem dla każdego. Systematyczny i skuteczny. Ma swój oryginalny styl.
Zobacz także:
Był pierwszym takim mistrzem. Jako menadżer zdobył potrójną koronę