Oszukali go na wartość dwóch domów

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Michał Szczepaniak
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Michał Szczepaniak

- Przez nieuczciwych płatników w trakcie kariery straciłem bardzo dużo pieniędzy. Pewnie z dwa domy mógłbym za nie pobudować - mówi Michał Szczepaniak. 38-latek zapowiedział właśnie koniec kariery sportowej.

W tym artykule dowiesz się o:

[tag=6265]

Michał Szczepaniak[/tag] przez dwie dekady ścigał się na żużlu. W debiucie jako rezerwowy - mając 16 lat - zdobył złoty medal Młodzieżowych Mistrzostw Polski Par Klubowych. Później w trakcie kariery dołożył jeszcze kilka sukcesów. Jeździł na różnych szczeblach, od drugiej ligi, aż po najwyższą klasę rozgrywkową. Koniec kariery ogłosił po tym, jak po dwóch latach skończył sądową batalię o pieniądze zarobione na torze w 2019 roku. Gdyby po drodze nie natrafił na kanciarzy i oszustów, byłby bogatszy o wartość dwóch domów, bo na taką sumę szacuje niezapłacone pieniądze w trakcie całej kariery.

Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty: Trudno jest podjąć decyzję o ostatecznym końcu kariery?

Michał Szczepaniak, były żużlowiec: W zasadzie nie, bo przyszło to naturalnie. Czynniki sportowe nie miały tutaj znaczenia.

A co?

Problemy z klubami, w których jeździłem w ostatnich latach. Szczerze mówiąc, odechciewało się przez to wszystkiego. Zmieniałem klub z nadzieją, że będzie lepiej, a sytuacja się niestety powtarzała.

ZOBACZ WIDEO Żużel. "Bezstresowe wychowanie" Stanisława Chomskiego. Sprawdziło się u Zmarzlika, zadziała na Palucha?

Problemy w rozliczeniach z klubami sprawiły, że łatwiej było podjąć decyzję o końcu kariery?

W końcu powiedziałem dość. Jeden sezon, drugi, trzeci. Kiedy nie dostaje się na czas zarobionych pieniędzy, to trudno inwestować w sprzęt. Żużel to drogi sport. Dokładanie ze swoich oszczędności, żeby tylko jeździć, nie ma sensu. Jeszcze jedna kwestia była ważna.

Jaka?

Pod względem psychicznym miałem dość sportu. Żużel nie jest łatwy. Trzeba się skupić na zawodach, na przygotowaniu do sezonu, na sprzęcie. Życie w stresie jest praktycznie nieustanne. Jeśli do tego dochodzą nerwy związane z tym, że klub nie płaci i na dodatek człowiek widzi, że jest okłamywany w żywe oczy, pęka coś w pewnym momencie. Nie miałem już siły i postanowiłem zakończyć karierę sportową.

Na torze spędził pan dwie dekady. Spory kawałek życia.

Dokładnie. Przez 20 lat całe życie było podporządkowane żużlowi. Wiąże się z tym mnóstwo wyrzeczeń. Kibice widzą tylko efekt końcowy naszej pracy, czyli jazdę na torze. Do tego dochodzą przygotowania zimą, praca przy sprzęcie, czas naprawdę szybko zlatuje. Zresztą, jak spojrzę na te 20 lat, to one naprawdę szybko przeleciały. Na pewno tego nie żałuję. Fajna przygoda. Żal mogę mieć jedynie, że kilka razy zostałem oszukany.

To znaczy?

Nigdy nie otrzymałem dużej części pieniędzy, które zarobiłem na torze.

Jak dużej?

Bardzo dużej. Pewnie z dwa domy w trakcie kariery mógłbym za te pieniądze pobudować.

Aż tak źle było z płatnikami?

Niestety, uzbierało się. Pierwsze pieniądze, które straciłem były w czasach, gdy startowałem w Pile. To były sezony 2002-2003. Jak na tamten okres, były to duże pieniądze. Teraz 90 tysięcy złotych to spora kwota, a dwadzieścia lat temu, to była naprawdę ogromna suma dla młodego żużlowca.

Później były też problemy?

Zdarzały się opóźnienia w płatnościach, ale to był kilkanaście lat temu niemalże standard, że były problemy z płynnością finansową w klubach. Do dzisiaj to przecież ma miejsce. W kolejnych latach nie zdarzyło się już tak, żeby ktoś nie zapłacił za pół czy za większą część sezonu. Jednak ostatnie lata mojej kariery to nie był najszczęśliwszy okres, jeśli chodzi o finanse i wiarygodnych partnerów. Zaczęło się w 2015 roku, w poprzednim klubie w Ostrowie, a skończyło kłopotami w Opolu.

Tego ostatniego sezonu źle pan przecież nie zaczął?

Jechałem dobrze, bo robiłem dwucyfrówki i wyglądało to naprawdę nieźle. Punktem zwrotnym był mocny wypadek, jaki zanotowałem w Rawiczu w ostatnim wyścigu. Złamałem tam żebra, co wyszło dopiero po tygodniu. Nie czułem, żeby było coś złamane. Owszem, byłem obolały. Lekarz powiedział, że wszystko jest w porządku. Tydzień po tym wypadku mieliśmy mecz w Krośnie. Warunki były dosyć trudne, tor dziurawy, jak to w Krośnie bywało. Nie dałem rady jechać i dopiero wtedy okazało się, że żebra mam złamane. Później wróciłem na tor i było w miarę dobrze. Klimat robił się jednak coraz gorszy, a następnie czara goryczy się przelała.

Dlaczego?

Skończyłem sezon 2019 pod koniec lipca. Dług rósł, bo od początku były poślizgi. Przed sezonem zostałem wybrany kapitanem drużyny, który miał być łącznikiem pomiędzy zespołem a zarządem. W pewnym momencie to sami zawodnicy mnie atakowali o zaległości w płatnościach. Mówili, że nie mogą się dodzwonić do prezesa w sprawie finansów. Atmosfera była coraz gorsza. Aż w końcu w mediach pojawił się wywiad z moim bratem Mateuszem, który wspomniał, że mam problemy z rozliczeniami z klubem z Opola. Wtedy zarząd klubu obraził się na mnie. Nie byłem już powoływany do składu. Zresztą sam miałem dość tej sytuacji. Nigdzie aż tylu kłamstw, co tam się nie nasłuchałem.

28 lipca 2019 rok mecz z Polonią Bydgoszcz, to ostatnie oficjalne zawody?

To był właśnie moment przełomowy w tamtym sezonie. Był to ważny mecz, bo jechaliśmy przecież o awans. Mocno się przygotowywaliśmy do tego spotkania. Przed meczem mieliśmy dostać pieniądze na zrobienie serwisów silników. Nie wiem, jak inni, ale ja nic wtedy nie otrzymałem. Na dodatek jak przyjechaliśmy na mecz, okazało się, że tor przygotowany jest zupełnie inaczej niż na treningu. Wtedy we mnie coś pękło i powiedziałem, że kończę z tym. To były moje ostatnie oficjalne zawody.

Nie jest tajemnicą, że niedawno zakończył pan rozliczać się z Kolejarzem Opole, w którym startował pan w 2019 roku. Dlaczego trwało to tak długo?

O swoje pieniądze przez prawnika zacząłem się upominać w październiku 2019 roku. Byłem pewny, że racja jest po mojej stronie, że wszystko mam legalnie zapisane na papierze. Wystawiałem faktury na czas, płaciłem od tego podatki na bieżąco. Najpierw prawnik napisał wezwanie do zapłaty do klubu z Opola. Na to pismo nie było żadnego odzewu. Nikt nawet nie starał się ze mną skontaktować, żeby próbować tę sprawę polubownie załatwić. Czekałem 2-3 miesiące i dopiero wtedy oddałem sprawę do sądu. Później pojawiła się pandemia, sądy też nie zawsze funkcjonowały, temat się ciągnął przez dwa lata. Sprawę oczywiście wygrałem i ostatecznie całkiem niedawno odzyskałem ostatnie zaległe pieniądze, które należały mi się z klubu z Opola.

Teraz oficjalnie ogłasza pan koniec kariery. Jaka zatem była ta pana kariera sportowa?

Były wzloty i upadki. Miewałem bardzo dobre sezony, ale też i słabsze. Tak jak to w sporcie bywa, raz pod wozem, raz na wozie.

Najlepsze wspomnienia?

Z pewnością sezon 2005. Był to mój pierwszy powrót do Ostrowa, dokąd przyszedłem z Częstochowy. W lidze wszystko wychodziło. Przeszedłem przez eliminacje do IME. Pojechałem w finale. Zdobyliśmy wtedy brązowy medal Mistrzostw Polski Par Klubowych. Same dobre wspomnienia. Ciężko tak na szybko przypomnieć sobie wszystkie dobre sezony, ale na pewno 2010 rok w Gnieźnie, 2016 w Pile, początek 2007 w Bydgoszczy, to były lata, które miło wspominam.

Po 20 latach doświadczeń zdobytych na torach żużlowych, widziałby się pan w innej roli w tym sporcie?

Odciąłem się całkowicie od żużla. Brat często namawiał mnie, żebym pojechał z nim na zawody, ale nie byłem nigdzie przez ostatnie dwa lata. Przed sezonem 2020 podpisałem tzw. kontrakt warszawski w Rybniku. Byłem na jednym treningu przed sezonem i później już ani razu nie pojechałem na żadne zawody czy trening.

Nie widzieliśmy pana na torze już od dwóch sezonów. Bił się pan z myślami czy jeszcze spróbować wrócić? Nie ciągnęło z powrotem na tor?

Początkowo ciągnęło. Pierwszy rok, gdy po 20 latach życia podporządkowanego pod sport żużlowy, nie był łatwy. Owszem, brakowało mi czegoś i ciągnęło do żużla. Zresztą z bratem, Mateuszem, widzimy się cały czas w warsztacie, więc byłem na bieżąco w tematach żużlowych. Później mi trochę przeszło i teraz jest łatwiej żyć bez tego sportu.

Rozumiem, że zajmuje się pan czymś zupełnie innym i dobrze radzi bez żużla?

Nie narzekam. Radzę sobie dobrze. Owszem, były propozycje ze środowiska żużlowego, ale na ten moment odmawiałem. Nigdy nie mów nigdy i nie wiadomo, czy kiedyś się nie skuszę.

Zobacz także:
Ten telefon może uratować życie
Beniaminek bez armat, ale za to z wyrównaną drużyną

Źródło artykułu: