Niektórzy czekają na karetkę sześć godzin. Ratownik opowiada, co dzieje się w czwartej fali

- Ludzie wieku 40 - 50 lat mają problem z samodzielnym zejściem do ambulansu. Zgłaszają, że podstawowe czynności są dla nich ogromnym wyzwaniem. Wtedy zdają sobie sprawę, że to nie są żarty i proszą o pomoc - mówi Bartosz Komsta, ratownik medyczny.

Jarosław Galewski
Jarosław Galewski
Bartosz Komsta (z lewej) i Leon Madsen (z prawej) Materiały prasowe / Mariusz Sądy / Na zdjęciu: Bartosz Komsta (z lewej) i Leon Madsen (z prawej)
Około 20 tysięcy przypadków dziennie i ponad 500 zgonów. Te statystyki z ubiegłego tygodnia potwierdzają, że czwarta fala pandemii nie zwalnia tempa. A to oznacza czas wytężonej pracy dla ratowników medycznych. Jednym z nich jest Bartosz Komsta, na co dzień także korespondent działu żużel WP SportoweFakty. Teraz w rozmowie z naszym serwisem opowiada, jak wygląda obecnie walka z koronawirusem.

Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: 20 tysięcy nowych zakażeń i ponad 500 zgonów - tak wyglądają statystyki ostatnich dni. A jak to przekłada się na pracę ratowników medycznych?

Bartosz Komsta, ratownik medyczny: Normą jest, że w ciągu dnia nie wychodzimy z karetki. Kierowcy mający kończyć planowo pracę o 19:00, zawsze zostają dłużej, bo zjechanie na stację punktualnie graniczy z cudem. Wynika to z faktu, że większość pacjentów dzwoniących obecnie po pogotowie to pacjenci zarażeni koronawirusem, a wizyta u takich pacjentów wraz z dezynfekcją sprzętu i ambulansu trwa zdecydowanie dłużej niż wyjazd do pacjenta "czystego". W międzyczasie telefony nie milkną. Do centrum dyspozytorskiego przychodzą kolejne wezwania. Dla tych, które czekać nie mogą, jak np. zatrzymania krążenia, wypadki komunikacyjne, urazy wielonarządowe, krwotoki szuka się najbliższej wolnej czystej karetki, która może zrealizować ten wyjazd.

W praktyce wygląda to tak, że na każdym dyżurze jedzie się do teoretycznie nie swojego rejonu tzn. na inną dzielnicę. I jeśli jest to dzielnica sąsiednia, to jeszcze mały problem. Sytuacja zaczyna wyglądać niebezpiecznie, gdy zdarza się, że dostajemy wyjazd do wypadku komunikacyjnego w skrajnie oddalonej od nas dzielnicy, po drugiej stronie Wisły, w godzinach szczytu, bo jesteśmy najbliższą wolną karetką.

ZOBACZ WIDEO Osobista tragedia go ukształtowała. Tomasz Lorek o swoich początkach w dziennikarstwie

Jak długo trzeba czekać czasami na karetkę?

Te wezwania, które mogą czekać, czekają nawet do sześciu godzin. Zdarza się, że o 23:00 jeździmy do wezwań z godziny 17:00. Cieszymy się, jak widzimy, że np. około 2:00 realizujemy wyjazd z 1:50.

To oznacza, że udało się nadrobić zaległości?

Dokładnie, a to dla nas oznacza chwilę odpoczynku. W ciągu doby jako zespół realizujemy średnio od 12 do 18 wyjazdów. Widełki wynikają z liczby wizyt covidowych, bo jak wspomniałem, te trwają dłużej.

Czy jeździcie przede wszystkim do osób niezaszczepionych, czy trafiają się także ci zaszczepieni?

Jako pogotowie jeździmy rzecz jasna do wszystkich potrzebujących naszej pomocy, a wśród nich są osoby zarówno zaszczepione, jak i niezaszczepione, bo zaznaczmy, że zaszczepieni pacjenci również zarażają się koronawirusem. Różnica jest jednak widoczna.

Na czym ona polega?

Zdecydowana większość zaszczepionych zostaje w domu i leczą się w warunkach domowych. Po przebadaniu i zebraniu podstawowych parametrów życiowych okazuje się, że najczęściej nie wymagają tlenoterapii i hospitalizacji i mogą pozostać w domu i przechorować COVID-19 w warunkach domowych. Inaczej jest w przypadku pacjentów niezaszczepionych. To właśnie oni aktualnie zajmują większość miejsc w szpitalach.

To głównie osoby starsze?

Nie do końca. Często są to osoby młode, w średnim wieku, nieleczone przewlekle, bez zdiagnozowanych żadnych chorób poza covidem. Ich stan jest często zagrażający życiu.

Jakie są główne różnice w objawach osób zaszczepionych i niezaszczepionych?

Ci, którzy przyjęli szczepionkę i zachorowali, zgłaszają ogólne objawy infekcyjne, a więc złe samopoczucie, nudności, wymioty, biegunki, skoki temperatur, brak apetytu. Są odwodnieni, obolali, ale co najważniejsze nie zgłaszają duszności, utrzymują wysokie wartości saturacji i nie wymagają tlenoterapii. To sprawia, że z odpowiednimi zaleceniami mogą pozostać w domu.

Inaczej bywa w przypadku osób, które z różnych względów nie zdecydowały się na zaszczepienie. W ich przypadku główna dolegliwość to duszność spoczynkowa i wysiłkowa, napady kaszlu, spadki saturacji. Ci pacjenci najczęściej wymagają stałej tlenoterapii i leczenia w warunkach szpitalnych. Zdarza się, że ludzie wieku 40-50 lat mają problem z samodzielnym zejściem do ambulansu. Zgłaszają, że podstawowe czynności są dla nich ogromnymi wyzwaniami. Szybki prysznic jest dla nich źródłem zadyszki. Wtedy najczęściej zdają sobie sprawę, że to już nie są żarty. Proszą nas o pomoc, którą oczywiście im dajemy, bez względu na ideologię dotyczącą szczepień.

Czy pytacie, dlaczego się nie zaszczepili?

Osobiście często się pytam, czy pacjent się zaszczepił, a jeśli nie to dlaczego. Nigdy nie oceniam, nie komentuję, staram się pozostać profesjonalistą, aczkolwiek nieraz odpowiedzi są zaskakujące.

Jakieś przykłady?

"Nie zdążyłem się zaszczepić, nie wierzę w szczepienia, nie wierzę w koronawirusa. Teraz już wiem, jak to jest i na pewno się zaszczepię, jak tylko będę mógł, gdy tylko opuszczę już ten szpital". To tylko niektóre z odpowiedzi pacjentów. Często jest tak, że jeden z członków rodziny jest zaszczepiony, a drugi nie. Chorują razem, ale jeden z nich zostaje w domu z zaleceniami, a drugi z ciężką dusznością jedzie do szpitala. Chyba łatwo się domyślić, który może zostać w domu.

Zobacz także:
Polska dziennikarka wraca do telewizji
Oszukali go na wartość dwóch domów

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×