Pojawiły się cięcia, więc skończył z żużlem. Teraz bierze udział w wielkich produkcjach Hollywood!

Facebook / facebook.com/WlokniarzCzestochowa / Na zdjęciu: Rick Miller
Facebook / facebook.com/WlokniarzCzestochowa / Na zdjęciu: Rick Miller

Życie Ricka Millera kręci się wokół dużej adrenaliny. Amerykanin przez kilkanaście sezonów ścigał się w lewo na motocyklach bez hamulców, a gdy zakończył swoją przygodę sportową, rozpoczął karierę w roli kaskadera filmowego.

W tym artykule dowiesz się o:

12 stycznia 1961 roku w Los Angeles na świat przyszedł chłopiec, któremu rodzice nadali imiona Richard Leonard. Nazwisko - Miller.

Już od wczesnych lat ciągnęło go do sportu. Jako nastolatek ścigał się na BMX, gdzie zdobywał krajowe tytuły. Później był etap kalifornijskiego motocrossu, aż w końcu jako 20-latek trafił na motocykle bez hamulców, którymi jeździ się wyłącznie w lewo.

I już po roku zaczął sięgać po pierwsze sukcesy. W 1982 roku został mistrzem toru w Venturze, a dodatkowo wygrał w Nowym Jorku żużlowe "US Open".

Brytyjskie wojaże

Dobre wyniki na krajowych torach zaowocowały zainteresowaniem ze strony brytyjskich klubów. Jako 21-latek znalazł się na celowniku Swindon Robins, jednak gdy trafił do Wielkiej Brytanii, to nie został "Rudzikiem", a związał się z Coventry Bees. Nikt wówczas nie przypuszczał, że chłopak przychodzący uczyć się żużlowego rzemiosła w europejskim wydaniu, spędzi w ekipie "Pszczół", aż dziesięć sezonów.

Nie należał do grona liderów, ale można go śmiało zakwalifikować do grona solidnych ligowców. Poza debiutanckim sezonem, kolejne kończył ze średnią biegową na poziomie między sześcioma a ośmioma punktami. Najlepszy wynik wykręcił w 1987 roku, kiedy to jego średnia wyniosła 8,20 punktu na mecz. Przyczynił się do tego, że Coventry Bess skończyło ligowe zmagania jako ekipa niepokonana.

Z "Pszczołami" zdobywał cztery medale - w 1987 i 1988 roku ekipa z Coventry celebrowała tytuł najlepszej drużyny w kraju, z kolei wcześniej, w 1983 i 1985 roku, odbierał z kolegami brązowe medale.

Amerykański sen

Rick Miller bardzo szybko dołączył do krajowej czołówki, a to otworzyło mu furtkę do kadry narodowej. Zadebiutował w finale Drużynowych Mistrzostw Świata, które odbywały się 12 sierpnia 1983 roku na torze w duńskim Vojens, jednakże na tor nie było mu dane tego dnia wyjechać. Koledzy z kolei wywalczyli brązowe medale, ulegając Duńczykom (złoto) i Anglikom (srebro). Gdy wydawało się, że będzie wsparciem dla amerykańskich tuzów... wypadł nieco z kadry, bowiem na kolejny występ w DMŚ przyszło mu poczekać aż trzy lata.

Wrócił w 1986 roku, kiedy żużlowy "mundial" znowu rozgrywano m.in. w Vojens (rozgrywki składały się z trzech turniejów). Tym razem wyjechał na obiekt w kraju Hamleta, trzykrotnie zastępując Bobby'ego Schwartza. Szału w wyniku nie było, bowiem udało mu się pokonać jedynie Erika Stenlunda. Jeszcze tego samego roku założył plastron z amerykańską flagą podczas zawodów w Bradford. Amerykanie sięgnęli po srebrne medale i niezależnie od rezultatów, Miller miał w tym swój udział.

Lepiej wiodło mu się w kolejnych sezonach, choć Amerykanie nadal nie mogli spełnić swoich marzeń i zgarnąć najważniejszego drużynowego trofeum. W 1987 roku, kiedy to DMŚ nadal liczyło trzy rundy, musieli zadowolić się brązowym krążkiem. Rok później, kiedy formuła zakładała jednodniowy finał, a ten odbywał się w Long Beach, przed własną publicznością musieli się zadowolić wicemistrzostwem.

Aż nadszedł 16 września 1990 roku. Organizatorem Drużynowych Mistrzostw Świata były czeskie Pardubice, a Amerykanie prowadzeni przez liderów - Kelly'ego Morana (12 punktów) i Sama Ermolenko (11) zdobywają upragnione złoto. Miller jednak nie błysnął. Dwa starty, dwa zera i drugą część rywalizacji oglądał już z parku maszyn. Do swojego dorobku mógł jeszcze dopisać brązowy medal wywalczony przez kadrę w 1991 roku.

Wielokrotnie przystępował do eliminacji Indywidualnych Mistrzostw Świata, ale tylko dwukrotnie - w 1990 i 1992 roku - docierał do finału. W swoim debiucie miał szansę sprawić niespodziankę, bowiem w Bradford po trzech seriach z dorobkiem siedmiu punktów (2,2,3) był w czołówce. Później jednak dorzucił tylko jeden punkt i zaprzepaścił szansę na medal, zajmując ostatecznie 9. miejsce. Dwa lata później rywalizował we Wrocławiu, ale sześć "oczek" pozwoliło sklasyfikować go na 11. miejscu.

Częstochowski "Lew" i bydgoski "Gryf"

Rick Miller kariery w polskich rozgrywkach nie zrobił. W kraju nad Wisłą ścigał się ledwie przez dwa sezony, a w sumie wystąpił w dziewięciu spotkaniach. Osiem z nich zaliczył w debiutanckim roku w Polsce, kiedy to wraz z Toddem Wiltshirme, Janem Holubem oraz Petrem Vandirkiem dołączyli do Włókniarza Częstochowa. W barwach "Lwów" spisywał się przyzwoicie, bowiem w ośmiu meczach wywalczył 76 punktów i siedem bonusów, co przy liczbie 38 biegów dało mu średnią 2,184.

- Chciałem zdobyć więcej punktów, ale nocne podróże do Polski były dla mnie męczące. Nie kojarzę, abym kiedykolwiek spał dłużej niż cztery godziny - wspominał w rozmowie z serwisem cz.info.pl. - W klubie wszyscy, począwszy od prezesa, przez pracowników, zawodników i kibiców byli fantastyczni. Uwielbiałem spędzać czas z Toddem Wiltshire, a najbardziej zaskoczył mnie "Slammer" Drabik - dodawał Miller.

Szczególnie dobrze wypadł na torze w Grudziądzu, gdzie wywalczył trzynaście punktów i walnie przyczynił się do minimalnej wygranej nad ekipą, w której punkty zdobywali m.in. Piotr Baron i Robert Kempiński. Dwucyfrowe rezultaty notował jeszcze czterokrotnie: trzykrotnie na własnym obiekcie, kiedy to Włókniarz rywalizował z: Wybrzeżem Gdańsk (11), Stalą Rzeszów (11+1) oraz Śląskiem Świętochłowice (11+2) oraz raz na wyjeździe - w Ostrowie Wielkopolskim (11+1).

Po roku spędzonym w Częstochowie przeniósł się do Polonii Bydgoszcz. Dostał zaproszenie na inauguracyjne spotkanie, które to "Gryfy" jechały we Wrocławiu, ale nie przypominał tego gościa, który tak dobrze radził sobie w częstochowskim Włókniarzu. Ledwie dwa punkty (d,-,0,2) przy jego nazwisku sprawiły, że więcej szans już nie dostał, a po sezonie zniknął całkowicie z naszego kraju.

Nowy etap życia

Ostatnim sezonem Ricka Millera na żużlowych torach był rok 1993. W jednym z wywiadów zdradził, że powodami przez które podjął taką decyzję był fakt, że w lidze brytyjskiej wprowadzono nowe stawki wynagrodzeniowe i niechętnie zgodził się na cięcie swoich płac. Ponadto zabrakło dla niego miejsca w lidze szwedzkiej, kiedy to wprowadzono przepis o jednym obcokrajowcu w meczu.

I kilka lat później zaczęła się nowa droga Millera, która w 1997 roku zaczęła obierać zaskakujący kierunek. Z żużlowych torów trafił do naszych... telewizorów. Na co dzień pracował w roli kaskadera, ale ma za sobą również epizody w roli aktora. Nie były to jednak pierwszoplanowe postacie, bowiem Miller pojawiał się w filmach w roli: motocyklisty ("Beverly Hills Ninja"), sprzedawcy w sklepie spożywczym ("Y2K: Year to Kill") oraz człowieka... który po prostu jeździł samochodem. Ta ostatnia rola miała miejsce w filmie "Mrs. Death".

Podkładał jeszcze głos w serialu animowanym "Ripley's Believe It or Not". W tym samym roku zadebiutował jako kaskader - w filmach "Kłamca, kłamca" oraz "Con Air - lot skazańców".

I to właśnie role kaskaderskie spasowały mu najbardziej. A my mogliśmy go zobaczyć m.in. w takich produkcjach jak: "Jeźdźcy Apokalipsy", "Torque: Jazda na krawędzi", "Incepcja", "Terminator 3: Bunt maszyn", czy także w: "Batman - początek", "Transformers 3" oraz w "Faceci w czerni III".

Czytaj także:
Chwycił po jointa. Najgorsze przyszło dwa tygodnie później
Rybniczanie nie będą w końcu uciekać przed jazdą w ROW-ie. Nowy trener wprost o współpracy między klubami

ZOBACZ WIDEO Żużel. Cellfast Wilki Krosno z najtrudniejszym kalendarzem na start sezonu w eWinner 1. Lidze?

Komentarze (1)
avatar
Lukim81Pomorskie-Śląskie
12.01.2022
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
W spotkaniu we Wrocławiu Miller był najsłabszym ogniem Bydgoszczy obok Woźniaka, przypomina to sytuację z Larsem Gunnestadem który także w 93r w ZG słabo wypadł przeciw swym dawnym kolegom i ni Czytaj całość