[b]
Konrad Mazur, WP SportoweFakty: Zanim zaczniemy rozmawiać o pana karierze, to co pan porabia na co dzień. Jest jeszcze miejsce na żużel? [/b]
Peter Prinsloo, były żużlowiec pochodzący z Rodezji: Nic wielkiego się w tym względzie nie dzieje. Nie pełnie żadnych funkcji. Raz do roku wybieram się obejrzeć żużel osobiście. Mieszkam w USA. Rozgrywane są zawody dla młodych Amerykanów, którzy jeżdżą w systemie GP. Jakieś dwie godziny jazdy ode mnie. Bardzo mi się to podobało, znów poczułem radość z żużla. Piątka, szóstka z tych chłopaków zrobiła na mnie wrażenie.
A jak pan radzi sobie w trakcie pandemii?
Jestem inżynierem. I ten problem mnie nie dotyczy. W dużej mierze pracuje z domu i to klienci do mnie dzwonią, albo pojawiają się u mnie. W ogóle nie odczuwam tego problemu. Jakieś sześć miesięcy temu lekarz zdiagnozował u mnie cukrzycę i muszę na siebie uważać, jednak bardzo bym chciał w przyszłości obejrzeć żużel w Polsce.
ZOBACZ WIDEO Żużlowiec z PGE Ekstraligi zaskoczył. To nie jest obecnie popularny wybór wśród zawodników
Dlaczego wybrał pan ten sport? Jeździć na motocyklu w Afryce w tamtych latach, nie było chyba takie proste?
Można powiedzieć, że Alex Hughson przyniósł ten sport do Rodezji, przyjechało z nim dwunastu zawodników z Anglii. Z bratem poszliśmy to oglądać. 160 mil od naszego domu. Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Siedzieliśmy z przodu, widzieliśmy Bobby’ego Beatona oraz Dave’a Jessupa. Mój brat powiedział "Te 17-letnie dzieciaki mają nas uczyć żużla? My jesteśmy wystarczająco dobrzy". Ta czwórka zawodników, bez jakiegokolwiek zawahania wchodząca w łuk. Ta adrenalina i ekscytacja już pozostała. Minęło kilka tygodni i kupiliśmy pierwszy motocykl. Oyvind Berg czy Geoff Curtis podpowiadali w moich początkach. Powtarzali, że jeśli chcesz jechać przy kredzie to zaczynaj z czwartego, a jak chcesz na szeroką to z pierwszego. Doszedłem do pewnego poziomu a Trevor Redmond zaprosił mnie do Anglii. Pomyślałem sobie, skoro jestem tutaj dobry, to na pewno będę też tam. Jednak byłem wtedy zbyt niedoświadczony by dać sobie radę.
Żużel to sport rodzinny, co może pan powiedzieć o swojej rodzinie?
Zanim zacząłem się ścigać na żużlu. Mój brat pięć lat starszy i ja bawiliśmy się w amerykański flat track. On był w tym naprawdę dobry, a ja uczyłem się tego sportu. Ja nie do końca byłem jeszcze w tym ukształtowany, więc gdy żużel mnie zainteresował, to udało mi się przystosować do żużla. Mój brat? Miał pewne nawyki i nie mógł już dopasować sylwetki i stylu do jazdy w klasycznym żużlu.
Dzieciństwo i część swojego życia spędził pan w Rodezji. Jak pan wspomina tamten czas? Jak wyglądało pana życie?
Pogoda jest doskonała. W zimie musisz założyć kurtkę bądź płaszcz, ale o śniegu nie ma mowy. Region, w którym się wychowałem był bardzo zmotoryzowany, ludzie interesowali się samochodami czy motocyklami i wszelką rywalizacją. Nie startowało tu wielu żużlowców, a ja zostałem jednym z nich. W naszym kraju były słonie, lwy, hipopotamy i nosorożce. Oczywiście mieszkając w mieście nie widziałem ich na co dzień. Mówi się, że Afryka jest dzika, ale nie do końca, bo trzeba było zapuścić się w dzicz, by je zobaczyć. Nigdy też nie chodziłem na polowania, ani nie zadawałem się z takimi osobami.
Byłem najlepszy w Rodezji i w pewnym sensie stałem się sławny. Muszę przyznać, że miałem wtedy życie, o którym wielu mogłoby pomarzyć. Wspaniałe życie, które na pewno się poprawiło dzięki płacom promotorów. Przez w piątek, sobotę i niedzielę zarabiałem po 350 dolarów na dzień. To też mnie hamowało, by nie pchać się do Anglii ponownie.
No właśnie, wspominał pan o Anglii. Jak do tego doszło? Czy jazda na wyspach, różniła się znacznie od startów w Rodezji czy RPA?
Miałem 21 lat, byłem bardzo niecierpliwy i głupi. Jednak uczucie jakie ci towarzyszy, gdy wychowujesz się w Rodezji, nikt cię nie rozumie, a ty czujesz się odosobniony. Jeden z promotorów uznał, że nadaje się do jazdy i się tam znalazłem. Sytuacja nie była łatwa, bo nie wolno było ot tak sobie jeździć w lidze angielskiej. Spędziłem pierwszą noc na lotnisku, a właściwie to w więzieniu. Pozostałem tam, dopóki mój promotor nie uwolnił mnie stamtąd. Tak zaczęła się jazda w Wielkiej Brytanii. Nie każdy mógł sobie przyjechać, a ja byłem jednym z tzw. niewielu, którym się to udało. Spędziłem tam sześć miesięcy. Promotorzy dali mi najgorszy motocykl, jaki mogłem tylko dostać. On był kompletnie bezużyteczny. Byłem co prawda młody, ale na tym sprzęcie wyglądałem jeszcze gorzej niż na torach w Afryce. Poskarżyłem się promotorom, że mam słaby motocykl, a oni uznali, że to ja jestem winny słabych wyników. Ale to ja miałem rację. Pojechaliśmy na mecz do Newport, a tam mój silnik całkowicie się rozleciał. Z pomocą przyszedł mój przyjaciel i podstawił maszynę. Potrafiłem minąć po dystansie Phila Crumpa. Pokazałem, że potrafię. Jednak sezon już się kończył, a wszyscy widzieli, że miałem zły sezon, więc postanowiłem nie jeździć w Anglii w następnym roku.
Ukarałem się samemu, bo podjąłem decyzję, że będę zarabiać pieniądze tutaj, ale nadal byłem dobrym zawodnikiem we własnym kraju. Nie zapomniałem jak się jeździ. Prawda była taka, że jeśli marzyłeś karierze w Anglii, musiałeś mieć 16 albo 17 lat i wtedy próbować swoich sił. Ja miałem 21 i straciłem kolejne. Wróciłem do Anglii w wieku 26 lat i już czułem, że jestem za stary, ale podszedłem do tego poważniej i jakoś podołałem. W porównaniu do zawodników z Wielkiej Brytanii miałem utrudnione zadanie, nie miałem tyle pieniędzy co oni, utrudniony dostęp do tunerów, nie mogłem ot tak sobie wysłać silnik do Otto Lantenhammera czy innego tunera. Dziś to wygląda inaczej i miałbym większe szanse. Z lepszymi wygrywałem na śliskich nawierzchniach, na tych czułem się naprawdę dobrze. Nie będziesz wygrywać, jeśli nie będziesz miał dobrego sprzętu.
Kto był dla pana żużlowym idolem?
Lecąc z Capetown do Johanesburga Ivan Mauger zaproponował mi starty w Exeter. Ole Olsen też mi złożył propozycję jazdy w Wielkiej Brytanii. Nie zdecydowałem się na ofertę z Coventry, bo nie zdawałem sobie jakie to były tory. Po czasie, myślę, że postąpiłbym inaczej. Znałem się jeszcze z Johnem Louisem, oni przypadli mi do gustu.
Jak wyglądał żużel w Afryce z pana perspektywy? Co pan może powiedzieć o torach, kibicach i rozgrywkach z tamtych lat?
Patrząc wstecz, to mieliśmy bardzo dobre tory. Kiedy Barry Briggs i Ivan Mauger przyjechali do nas to pokonałem ich, bo znałem tor, a on był jednym z trudniejszych przeciwników. Mieliśmy tory wielkie jak w Exeter, czy Gweru podobne do Eastbourne. Nie dziwiła mnie frekwencja, ponieważ byliśmy dość zmotoryzowani, a ludzie przyjeżdżali z RPA, a to tak jakby przyjeżdżali do nas z Francji do Anglii. Na wielu zawodach było po 6 tysięcy ludzi. Rodezja to nie jest wielki kraj i zobaczyć wokół toru, tylu fanów, w jednym miejscu, to było coś.
Kilkukrotnie został pan najlepszym żużlowcem w Rodezji. Jak wyglądały rozgrywki z pana perspektywy?
W pierwszych latach nie było dla mnie konkurencji, z drugiej strony nie była ona duża. Potem pojawił się Mike Ferreira i stawiał mi czoła. Reszta nie miała szans. Toczyliśmy świetne pojedynki, do momentu aż wyjechałem do Exeter. Poprosiłem promotora, aby znalazł dla Mike’a klub w Anglii i zgodził się, trafił do Canterbury Crusaders. Wygrywałem mistrzostwa w latach 1971 do 1976. Wszystkie medale mają taką samą wartość, żadnego nie cenię bardziej.
Wspominał pan o Exeter. Trzeba przyznać, jeden z najlepszych klubów w Anglii w latach 70-tych. Ścigało się tam kilku znakomitych zawodników. Jak pan tam trafił?
Ivan Mauger zaprosił mnie na jazdy, choć nie wiedziałem w ogóle czego się spodziewać po torze i tamtych warunkach. Podpisałem kontrakt z Exeter Falcons i jeździłem tam trzy lata. Ten tor należał do bardzo trudnych i niewielu nauczyło się na nim jeździć. Nie do końca była to dobra decyzja, bo ten tor mi nie leżał. Czułem się zawodnikiem jadącym przy krawężniku niż po płocie. Ivan i Scott Autrey byli tu specjalistami, dlatego lali tu najlepszych. Ciekawym przypadkiem był Vaclav Verner, zawodnik z Czechosłowacji. On jeździł tu fantastycznie, a gdy wziąłeś go na inny, normalny tor, w ogóle nie istniał. Byliśmy bardzo dobrymi kolegami. Mam bardzo dobre wspomnienia z Coventry, Sheffield, Swindon czy Poole, ale w Exeter bardzo się męczyłem. Dzisiaj zawodnicy mają dmuchane bandy, a w moich czasach ogrodzenie w Exeter wyglądało jak płaska metalowa płyta.
Jazda z takimi zawodnikami jak Mauger czy Autrey była z pana perspektywy ważna. Czego nauczył się pan od tych dwóch znakomitych zawodników?
Wielokrotnie się starałem, ale gdy zmieniłem klub, to Ivana na angielskich torach nie pokonałem, a przynajmniej nie pamiętam. Pokonałem za to Ole Olsena trzykrotnie na jego torze. Ivan równał się słowu żużel, on był jak Bóg. Nie mogłeś go mierzyć niczyją miarą. Scott? Był ok, ale jednym z kilku bardzo dobrych. Jakoś zanim trafiłem do Exeter, byłem na obozie treningowym organizowanym przez Ivana, najważniejsza rzecz jaką zapamiętałem, była regulacja sprzęgła i ustawienia narzędzi. Ponadto uważał, że jeśli będziesz mieć kontuzje, to wyhamujesz swoją karierę. Przykładał dużą wagę do tego, co masz w skrzynce z narzędziami. Planuj, co masz w środku i układaj to z głową. Śrubokręt do sprzęgła na samej górze, a inne rzeczy mogą pójść na dół. Nie pozwól by ty lub twoi mechanicy bawili się w szukanie najważniejszych rzeczy.
Pana marzeniem, choć niespełnionym był występ w jednodniowym finale IMŚ. Kilka szans z pewnością na to było, któryś rok pamięta pan szczególnie?
Zakwalifikowałem się do brytyjskiego finału, a to już było dużym wysiłkiem. Za dużo grzebałem przy motocyklu, chciałem jechać jeszcze lepiej. Tydzień przed zawodami w Coventry, wygrałem z Ole Olsenem trzy razy na jego torze. W ostatnim starcie mój silnik zepsuł się, tak więc do finału przystąpiłem z nowym sprzętem i ustawieniami, które w ogóle nie zadziałały. Szkoda, bo w latach 1980-81 byłem w dobrej formie, ciężko mnie było pokonać. Byłbym kolejnym żużlowcem z Afryki, który pojechałby w finale światowym. Doug Davies i Henry Long byli, którym się udało. Jednak oni jeździli w latach 50-tych, a w 70-tych i 80-tych żużel stał się bardziej skomplikowany. Z każdym rokiem tak było. Tamten czas to był moim zdaniem najlepszy czas dla żużla.
Bieg albo spotkanie, które najbardziej panu zapadło w pamięci?
Pokonanie Ole Olsena trzykrotnie. Pamiętam jakby to było wczoraj. On pewnie już o tym zapomniał, ale ja nie. Mieszkałem niedaleko Coventry i często wybierałem się na mecze. Wiedziałem jakie Ole ma specyficzne ruchy.
Po tych wszystkich latach, czy może pan powiedzieć, jakie błędy w trakcie kariery pan popełnił? A może, jeśli mógłby pan cofnąć czas, to zrobiłby pan coś inaczej?
Wydawało mi się, że jeśli jestem dobry u siebie w kraju, to już nie muszę robić nic więcej, a to był błąd. Powinienem więcej inwestować w silniki i szukać rywalizacji z innymi, sprawdzać się i patrzeć jak się rozwijam. Rok 1971 chciałbym w ogóle wymazać z pamięci. Słaby sprzęt, który myślałem, że jakoś podoła w drugiej lidze, ale tak się nie stało.
Trochę lat pan pojeździł. Z jakiego powodu zdecydował się pan odstawić motocykl?
Nie ukrywam, że początkowo tego nie chciałem. Po prostu tak wyszło. Byłem w dobrym punkcie mojej kariery, imponowałem wysoką formą. Był poniedziałek wielkanocny 1982. Mieliśmy pojedynek pomiędzy chłopakami z Rodezji i Eastbourne. Miałem motocykl, który sprawiał mi kłopoty. To był początek sezonu, więc próbowałem rozwiązać, co się tam działo. Jechałem z przodu i nagle przestał pracować. Upadłem, a zawodnicy za mną nie zdążyli mnie ominąć i ktoś przejechał mi po głowie. Trafiłem do szpitala, spędziłem tam 11 dni. Nie byłem niczego świadomy. Musiałem sobie przypomnieć jak się chodzi i mówi. To skończyło moją karierę.
Pan oraz Deon Prinsloo byliście najbardziej rozpoznawalnymi żużlowcami z Afryki. Deon miał okazję wystartować w Polsce, jednak więcej czasu spędził w Anglii. Jeśli mógłby pan przybliżyć jego osobę i jego występy.
Pamiętam przyjazd do Rybnika. Mieliśmy wszystko, jedzenie, picie, dobrą opiekę, ale Polska wyglądała wtedy szaro. Widać było biedę. Deon (bratanek Petera Prinsloo, zginął tragicznie w 2011 – dop.red.) zapowiadał się na bardzo dobrego zawodnika. Został zaproszony do Anglii. Powiedziałem mu, nie uganiaj się za panienkami, bo przepadniesz. Skup swój wzrok na żużlu i jeździe. Był dobry, więc zainteresowanie nim zwiększyło się, a on uciekał od tej profesjonalnej strony żużla. Miałem nadzieję, że będzie bardziej oddany ściganiu. Zamiast kariery wyszła dla niego dobra zabawa, a popularność uderzyła mu do głowy. Mike Ferreira i ja mieliśmy to, czego zabrakło Deonowi, poważnego podejścia.
Lata 50-te i 60-te to dobry czas dla żużla w Afryce. Czołowi zawodnicy z ligi angielskiej promowali czarny sport na tym kontynencie. Widzi pan jakieś szanse dla żużla, w jakimkolwiek afrykańskim kraju?
Szczerze? Nie ma żadnych szans na żużel w Afryce. Ja tego nie widzę. Polityczne zagrywki odgrywają tu role. Żużel w Afryce jest już historią i na wysokim poziomie nie będzie go już więcej. Nie mówię tu nawet o Grand Prix, ale jakiekolwiek uprawianie tego sportu jest bardzo utrudnione. Jeden z ostatnich promotorów w RPA umarł pięć lat temu. Nie ma kto się za to wziąć.
Śledzi pan jeszcze żużel? Ogląda pan jeszcze Grand Prix, albo rozgrywki w Polsce?
Śledzenie tego w telewizji jest niemożliwe. Mieszkam w USA, a tutaj cały przekaz telewizyjny jest skupiony na koszykówce, footbalu amerykańskim czy baseballu. Jeśli już są jakieś zawody, to nie ma zainteresowania ze strony tv.
Czy pamięta pan rywalizację z polskimi żużlowcami?
Pamiętam Zenona Plecha i Edwarda Jancarza, ale nie rozmawialiśmy dużo, nie załapałem polskiego języka. Inne rzeczy? Jechaliśmy do Rybnika z lotniska, gdzieś tam mijaliśmy wasze farmy i zobaczyłem jak tam przebiega praca, a to wyglądało jak rolnictwo w latach 40-tych w Anglii czy Ameryce. Świetni ludzie, którzy musieli się zmagać w trudnych czasach, te małe samochody ze względu na drogie paliwo. Na pewno bilety nie były tanie, a wejście na stadion tylu ludzi świadczyło, jak bardzo kocha się w Polsce żużel. Nie jestem wcale zaskoczony tym, że Polska ma teraz ligę tak mocną jak Anglia jakiś czas temu.
Zobacz także: