Trudno przechodzi mu to przez gardło. "Każdy pracuje w kontrze do reszty"

WP SportoweFakty / WP SportoweFakty/Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Fritz Wallner
WP SportoweFakty / WP SportoweFakty/Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Fritz Wallner

- Żużel w Austrii jest już prawie martwy - mówi Fritz Wallner, były żużlowiec, zawodnik kilku polskich klubów. W rozmowie z WP SportoweFakty mówi m.in. o sytuacji czarnego sportu w swoim kraju.

Fritz Wallner urodził się 24 lutego 1986 roku. Jako nastolatek uchodził za niemały talent i dość szybko trafił do ligi polskiej, która to wówczas nie była jeszcze tak otwarta na obcokrajowców, jak obecnie.

W wieku 18 lat był bliski debiutu w pierwszoligowej Marmie Polskie Folie Rzeszów, ale ostatecznie swój pierwszy występ zanotował rok później w TŻ-cie Łódź. Następnie przez pięć lat jeździł w Kolejarzu Opole, gdzie łącznie odjechał 24 spotkania. Austriak jesienią 2017 roku podjął decyzję o zakończeniu kariery.

Gdy zaczynał treningi, w jego kraju było kilkunastu żużlowców. Teraz na europejskich torach jeździ tylko dwóch Austriaków, a brak konsolidacji środowiska nie pomaga dyscyplinie.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Lech Kędziora wskazał, co trzeba zmienić w częstochowskim torze

Michał Gałęzewski, WP SportoweFakty: Czym się pan zajmuje po karierze żużlowca?

Fritz Wallner, były austriacki żużlowiec:  Mam bardzo dobrą pracę i jestem operatorem maszyny - rozściełacza do asfaltu. Jestem z tego bardzo zadowolony.

Jak to możliwe, że Austriak został żużlowcem?

Zobaczyłem zawody w Wiener Neustadt i przyszedłem do mojego ojca mówiąc mu, że chciałbym zacząć jeździć na żużlu. On kupił mi motocykl i już pięć tygodni później zaliczyłem swój pierwszy trening. Podobało mi się bardzo, jednakże zostanie żużlowcem w Austrii to niestety ciągła, trudna walka.

Ilu Austriaków jeździło wtedy i jak to wygląda teraz?

Po raz pierwszy wsiadłem na motocykl żużlowy w 1999 roku, a pierwsze zawody zaliczyłem rok później. Było nas wówczas trzynastu. Teraz w całej Austrii mamy zaledwie dwóch żużlowców.

W lidze polskiej jeździł pan dla klubów z Łodzi i z Opola. Jak do tego doszło, że udało się podpisać kontrakt w naszym kraju?

Miałem polskiego przyjaciela, który pomógł mi w tym, bym w ogóle mógł podpisać kontrakt z zespołem z Łodzi. Przed moim pierwszym spotkaniem byłem byłem trochę zdenerwowany i tak naprawdę nie miałem jakiegokolwiek pojęcia i doświadczenia w zakresie znajomości toru i konfiguracji motocykli. Niestety nie dostałem już od kierownictwa kolejnej szansy na pokazanie swoich umiejętności w następnym meczu.

Łodzianie nie przedłużyli ze mną kontraktu, a mój dobry, nieżyjący już niestety przyjaciel Bogdan Jąder zorganizował mi spotkanie z chłopakami z Opola, gdzie zaproszono mnie na sesję treningową. Dałem z siebie wszystko i starałem się jeździć tak dobrze, jak tylko potrafiłem, by zaimponować kierownictwu opolskiego klubu. Oczywiście się to udało i trener Marian Spychała był ze mnie całkiem zadowolony i umożliwił mi podpisanie kontraktu z opolanami.

A jakie ma pan wspomnienia z Opola?

Czułem fajną, rodzinną atmosferę i byłem bardzo dobrze przyjęty w Opolu. Poznałem tam wielu dobrych przyjaciół, dużo pomogli mi też trener, który nauczył mnie wielu rzeczy i wszyscy w klubie byli zadowoleni z moich wyników. Patrząc na to wszystko z perspektywy lat było oczywiście wiele rzeczy, które mogłem zrobić inaczej. Zawsze jednak dawałem z siebie wszystko, starałem się robić to, co potrafię najlepiej i się nie poddawałem. Jestem szczęśliwy z tego powodu, że jeździłem właśnie tam. Fani również byli fantastyczni, czułem pełne wsparcie nawet po gorszych meczach.

Fritz Wallner
Fritz Wallner

Podczas gdy jeździł pan w Polsce, ścigał się w naszym kraju też pana rodak, Manuel Hauzinger.

Tak, to prawda, jednak pomimo tego, że jeździliśmy w tych samych czasach, ani razu nie jeździliśmy ze sobą. Generalne wspomnienia z Polski mam bardzo dobre, choć na pewno poziom był wysoki.

Była szansa na to, by jeździć w naszym kraju jeszcze po 2010 roku?

Na pewno chciałem jeździć w Polsce, jednak jako seniorowi trudno mi było znaleźć miejsce w składzie któregoś z zespołów. Moim marzeniem było to, by znaleźć klub w Anglii i w końcu pojawiła się taka możliwość. Mój menedżer Walter Grubmüller umożliwił mi jazdę w Scunthorpe Scorpions w latach 2015-16.

Jak może pan podsumować swoją karierę?

Z pewnością mogę to ocenić tak, że było w niej dużo wzlotów i upadków, jednak za każdym razem jeździłem tak dobrze, jak tylko mogłem. Moje motocykle nie zawsze były na tak wysokim poziomie, jak bym chciał. Niestety na przestrzeni lat miałem również sporo poważnych wypadków. Po każdym z nich czułem, że wracam jeszcze silniejszy.

Jeździł pan jeszcze na motocyklu żużlowym po końcu kariery w 2017 roku?

Ścigałem się jedynie na treningach, była to fajna zabawa. W żadnych zawodach nie brałem udziału.

Jaka jest przyszłość austriackiego żużla? Czy Daniel Gappmaier lub Sebastian Koesler mają w pana ocenie szanse na załapanie się do polskich klubów?

Trudno przechodzi mi to przez gardło, jednak muszę przyznać, że żużel w Austrii jest już prawie martwy. Największym naszym problemem jest to, że brakuje współpracy między nami, zwłaszcza pomiędzy promotorami - każdy z nich pracuje w kontrze do reszty i z pewnością odbija się to negatywnie na samym sporcie. Nie uważam, by w niedalekiej przyszłości mógł pojawić się młody austriacki zawodnik, który mógłby wzbudzić nadzieję na to, by wybić się na arenie międzynarodowej. Wynika to właśnie z braku wsparcia ze strony sponsorów i promotorów. Oczywiście liczę na to, że Daniel czy Sebastian zostaną dostrzeżeni również w Polsce. Życzę im sukcesów z całego serca.

To może pan sam by się zajął promocą żużla lub trenowaniem młodzieży?

Przyznam, że nie jestem tym zainteresowany. To trudna sprawa, a ja chcę przeżywać moje życie najspokojniej jak to tylko możliwe. Korzystając z okazji, chciałbym jednak pozdrowić wszystkich moich przyjaciół z żużla i kibiców, którzy pamiętają mnie z toru.

Czytaj także:
Nowa rola Marka Cieślaka
Majewski rzucił granat

Źródło artykułu: