Juniorzy po zimie nie są jeszcze w najwyższej formie, a w tym okresie o prosty błąd i kontuzję nie jest trudno. Tym bardziej jeśli warunki do trenowania są tak skandaliczne, jak w ostatnich dniach w Ostrowie Wlkp. - Nie ma wątpliwości, że wyrażając zgodę na trening, trener naraził w ten sposób zdrowie i życie podopiecznych - mówi były zawodnik Bogusław Nowak. 70-latek doskonale zdaje sobie sprawę, jak ważne są sprawy bezpieczeństwa w żużlu, bo sam w 1988 roku doznał potwornego urazu i do dziś porusza się przy pomocy wózka inwalidzkiego.
[tag=6291]
Mariusz Staszewski[/tag] to były zawodnik, a obecnie jeden z najbardziej cenionych szkoleniowców, ale zupełnie nie przeszkadzało mu to, że tor na stadionie Arged Malesy Ostrów Wlkp. obecnie bardziej przypomina plac budowy. Prezes klubu pochwalił się w mediach społecznościowych nagraniem z treningu, na którym czwórka młodych wychowanków rywalizowała na torze jadąc z pełną prędkością. Uwagę obserwujących zwróciło jednak fatalne zabezpieczenie treningu. Na murawie nieopodal toru były ustawione traktory, tuż przy maszynie startowej dwie palety pełne kostek brukowych, a tuż przy jeżdżących zawodnikach straszył głęboki rów, który był przykryty niestarannie kilkoma deskami. Nie trudno wyobrazić sobie, że wypadek w takich warunkach mógł skończyć się tragedią.
- Jestem tym zszokowany, bo wydawało mi się, że po wcześniejszych wypadkach środowisko żużlowe już nauczyło się, że bezpieczeństwo jest najważniejsze. Mamy znakomite przepisy, ale co z tego, skoro okazuje się, że nic sobie z nich nie robimy - mówi były zawodnik Bogusław Nowak.
- Komuś zabrakło wyobraźni i musi ponieść za to bardzo surową karę. Przecież, gdyby wczoraj na torze zdarzył się wypadek, to prokuratura mogłaby wsadzić do więzienia osoby odpowiedzialne za bałagan. Narzekamy na to, że mamy mało adeptów i że rodzice boją się posyłać dzieci na treningi żużlowe. Niestety takie przypadki jak ten w Ostrowie, rzutują na całe środowisko i sprawiają, że o chętnych do jazdy będzie jeszcze trudniej - dodaje Nowak.
Niedopatrzenie trenera Staszewskiego może dziwić tym bardziej, że jako zawodnik też doznał poważnych obrażeń, a karierę skończył przedwcześnie po poważnej kontuzji złamania kręgosłupa.
Jeszcze niedawno wydawało się, że zdarzenia z ostatnich lat nauczyły żużlowych działaczy, że trzeba dbać o zdrowie zawodników. Po fatalnym wypadku Darcy'ego Warda wprowadzono obowiązek instalowania specjalnych kinetycznych band, po śmierci Krystiana Rempały już nikt nie pozwoli, by zawodnik wyjechał na tor z niezapiętym kaskiem.
Ostatnim ostrzeżeniem dla żużlowych działaczy była ubiegłoroczna kraksa Mateusza Jabłońskiego, po której tor w Toruniu był przez kilka godzin uważnie sprawdzany przez odpowiednie służby. Wtedy żadnych uchybień nie stwierdzono, ale łatwo się domyśleć, że gdyby podobna kontrola musiała zostać przeprowadzona w Ostrowie, to wnioski mogłyby doprowadzić nie tylko do końca kariery trenerskiej Mariusza Staszewskiego, ale także pogrzebać cały klub.
- Trzeba patrzeć na ręce GKSŻ, bo w takich przypadkach musi być surowa kara, która odstraszy przed prowizorką każdy następny klub. Trenerzy muszą sobie zdawać sprawę, że odpowiadają za zdrowie i życie swoich zawodników. Ja od 34 lat jeżdżę na wózku inwalidzkim i mogę jedynie żałować, że za moich czasów nie było takich norm bezpieczeństwa, jak teraz - dodaje legendarny zawodnik Stali Gorzów.
Czytaj więcej:
Pozytywne wieści w sprawie turnieju Grand Prix w Warszawie
Był duńską perełką, ale skończył karierę
ZOBACZ WIDEO Żużel. Na torze Eltrox Włókniarza Częstochowa czekało na nich wiele niespodzianek