"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Przedsezonowe sparingi całej prawdy nie powiedzą, ale... niepokój jednak zasieją. Lub rozbudzą nadzieje.
Zerknąłem sobie na piątkowe Kryterium Asów, by spojrzeć m.in. na jazdę Wiktora Przyjemskiego, jednak niewiele mogłem dojrzeć, bo chłopak rzadko w kadr wjeżdżał. W niczym nie przypominał swojej zeszłorocznej wersji, którą oglądałem na Stadionie Olimpijskim. Jakby stracił cały ten luz i lekkość w prowadzeniu motocykla. Mówiąc brzydko - kaleczył. Pozostaje zatem wierzyć, że w jego przypadku zadziała powiedzenie, którym o tej porze roku branżowi dziennikarze posługują się namiętnie - pierwsze koty za płoty.
ZOBACZ WIDEO "Nawierzchnia gubi zawodników". Dominik Kubera o tym, dlaczego przyjezdni nie potrafią wygrywać w Lublinie
Za nami wyjątkowy martwy sezon, bo jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by tak znaczący wpływ na układ sił miała końcówka lutego. A dokładniej rzecz biorąc - 24 lutego. Otóż wybuch wojny i konsekwencje z tym związane zmieniły nasze postrzeganie świata, a pierwsze mecze kontrolne tę nową percepcję wzmacniają.
Choć za mistrzami Polski z Wrocławia od pierwszego sparingu zaczęła się wstawiać kilkutysięczna armia spartańskich kibiców, to zespół jest mocno osłabiony. Artioma Łaguty nie jest w stanie zastąpić ani zastępstwo zawodnika, ani żadne inne nazwisko. Betard Sparta stała się bardziej konkurencyjna w tym sensie, że przed rokiem była niemal poza konkurencją. Przegrała ledwie dwa mecze i to w trakcie jednego, pechowego weekendu, gdy straciła w Grudziądzu Taia Woffindena, co odbiło się też na postawie ekipy w Lublinie. A wszystko działo się dawno, dawno temu, bo jeszcze w kwietniu.
To naprawdę była hegemonia spotykana w naszej lidze od przypadku do przypadku. Bodaj ostatni raz w sezonie 2014, kiedy tarnowskie Jaskółki skończyły rundę zasadniczą z bilansem 12 zwycięstw, jeden remis i jedna porażka. A później się pechowo rozsypały zdrowotnie i cienko zaśpiewały w kluczowym momencie rozgrywek - podczas półfinałowej rywalizacji z Unią Leszno.
Wrocławianie rzeczywiście byli przed rokiem blisko odniesienia kompletu zwycięstw, a nie przypominam sobie, by taka sytuacja miała miejsce po... 1957 roku, kiedy to niepokonany okazał się Górnik Rybnik (14-0), notabene przed wrocławianami. To właśnie rybniczanie byli w latach 50. i 60 największymi ligowymi dominatorami, choć miano niepokonanej wywalczyła też sobie w zamierzchłych czasach Stal Rzeszów, gdy w 1961 została mistrzem kraju z trzynastoma zwycięstwami i jednym remisem na koncie, przywiezionym z Leszna.
Spartanie pozostają faworytem do podium, jednak gdy armat mniej, to i siła rażenia mniejsza. Choćby w kluczowych biegach nominowanych. Nawiasem mówiąc - nie wiem, czemu nie dano w Lublinie pojeździć Mateuszowi Paniczowi. Tzw. wychowankowie nie mają we Wrocławiu łatwego życia. I jedna sprawa mnie jeszcze kłuje w oczy. Otóż najpierw się zachwycamy, jaki piękny nowy herb, jaka siła i tradycja. A później na kevlarze herbu brak. Nawet w wersji mini. Szkoda. No ale z herbu kasy nie ma. I w środowisku sobie potem dworują, że to Spartak Wrocław, a nie Sparta.
Podobnie dużo, albo jeszcze więcej, tracą torunianie, pozbawieni Emila Sajfutdinowa. Teraz mają dziury w obu formacjach: młodzieżowej oraz seniorskiej. Takich ubytków wydają się nie mieć lublinianie, mimo pożegnania z Polską - wierzę, że po wsze czasy - Grigorija Łaguty. Wśród Koziołków każdy jest w stanie wygrywać wyścigi i to jest ich największym atutem. Czy na tytuł? Nie byłoby to złe rozwiązanie - sięgnąć po złoto bez koleżki Griszy. Choć kołdra krótka, a dyscyplina, wiadomo, urazowa.
Z uwagi na wojenne przetasowania, ale też pierwsze występy, rolę jednego z faworytów rozgrywek zaczynają też przejmować częstochowianie. Leon Madsen przekonuje, że zdobycie przezeń tytułu indywidualnego mistrza świata nie jest kwestią - czy, tylko - kiedy. A na motorze prezentuje się ponoć dobrze. Fredrik Lindgren również miał przez zimę wylizać rany fizyczne oraz psychiczne i nabrać apetytu na sukces.
Do tego żużlową opinię publiczną zaczął przekonywać Bartek Smektała. Swoim zwycięstwem w Memoriale Smoczyka narobił pod Jasną Górą nadziei. Kto wie, może wreszcie Włókniarz przystąpi do sezonu z dobrą energią. Bo z zieloną na pewno. Czasu na sięganie po rzeczy wielkie za wiele nie ma, bo przecież Jakub Miśkowiak i Mateusz Świdnicki to 21-latkowie. Poza tym Lindgren też się młodszy nie robi, a i Madsen nie musi być do końca kariery, że tak powiem, królem zwierząt.
No i Gorzów, z potencjałem na złoto, ale też z kilkoma znakami zapytania. Formacja juniorska do najsilniejszych nie należy, a i Patrick Hansen - wbrew powszechnemu szaleństwu wokół tego nazwiska - akurat mnie od początku nie przekonywał jako pomysł na najsilniejszą ligę świata. Chciałbym się jednak mylić, bo jak tu nie kibicować Duńczykowi, który po polsku nauczył się mówić lepiej niż wielu Polaków.
Za wiele o tym się nie mówiło, choć wydaje mi się, że przy okazji budowy odwodnienia liniowego gorzowianie musieli pomyśleć o delikatnej przebudowie toru. Czyli o lekkim poszerzeniu go od wewnątrz, by był bardziej do ścigania. Jestem zatem ciekaw, czy to rzeczywiście miało miejsce, a jeśli tak, to czy cokolwiek zmieni. Na plus dla gospodarzy czy niekoniecznie. Choć, po prawdzie, takimi niuansami mogą się zasłaniać głównie ci, którym nie wychodzi. Ci, którzy są mocni, jadą z przodu i koniec.
Kluczowe pytanie jest następujące - w którym momencie sezonu, i czy w ogóle, wrocławianie oraz torunianie znów znacząco zyskają na wartości...
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Nicolai Klindt o przepisie na sukces w Ostrowie. Duńczyk mówi o metamorfozie swojej i klubu
- Duży pech Woffindena. Od początku sezonu walczy z bólem