Książkę można zamówić tutaj TUTAJ.
Fragment książki:
Opinia na temat przekroju poprzecznego kibica żużlowego od lat jest pozytywna. Powszechnie się uważa, że na nasze stadiony przychodzą całe rodziny i czują się tam bezpiecznie. Chyba że na co dzień żużlowy obiekt staje się areną rozgrywek piłkarskich...
W 1980 roku na miejsce finału Pucharu Polski pomiędzy Legią Warszawa a Lechem Poznań (5:0) wyznaczono Stadion Miejski w Częstochowie. Czyli nasz żużlowy teatr. I ja byłem świadkiem tego wydarzenia. Ludzie wyrywali całe ławki z gwoździami, patrzyli tylko, czy równo puchnie i skąd tryska krew. To była rzeźnia. Pamiętam, że karetki nie nadążały odwozić kibiców do szpitala, a na ulicach świętego podobno miasta do starć doszło też przed pierwszym gwizdkiem. Do dziś mówi się, że były wtedy ofiary śmiertelne, choć ile - nie wiadomo. Władza tuszowała rozmiary afery. W każdym razie po czasie mówiono o polskim Heysel.
Podobne wspomnienia mam też z derbów Rzeszowa, kiedy Resovia walczyła ze Stalą. Tak, walczyła to właściwe słowo. A więc w tym naszym żużlu, wbrew pozorom, karetki wcale tak często na trasie stadion - szpital nie jeżdżą. Nie jest to tak krwawy sport, jak niektórzy sądzą. Przy okazji meczów żużlowych również dochodzi do rękoczynów. Ale bardzo rzadko. Co nie znaczy, że na trybunach jest idealnie. Są ośrodki, gdzie chamstwo doskwiera dość mocno, a są też takie, gdzie go nie ma.
Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale sporo agresywnych kibiców można spotkać w Lesznie. A przynajmniej tak było kiedyś, w każdym razie mam stamtąd tego typu doświadczenia. Byłem wtedy trenerem Polonii Piła, a upadek w jednym z wyścigów zaliczył młody "Jankes". Łukasz, syn Romana. Wpierdzielił się w Rafała Dobruckiego, w którym miejscowi kibice widzieli winowajcę, ale sędzia ocenił sytuację inaczej i wykluczył Jankesa. Pamiętam, że park maszyn dosłownie trząsł się wtedy w posadach, a myśmy poprosili prezesa Rufina Sokołowskiego o eskortę, bo nie szło wydostać się ze stadionu. Oczywiście, żadnej eskorty nie dostaliśmy.
Podobny problem miałem w 1971 roku, ale wtedy byłem jeszcze zawodnikiem, i to całkiem młodym. Walczyliśmy w barażach z Wybrzeżem Gdańsk, chcieliśmy zająć ich miejsce w pierwszej lidze, czyli wtedy najwyższej. Najpierw wygraliśmy u siebie 47:28, a ja zdobyłem komplet punktów - 11+1 (3,3,3,2*), podobnie jak Andrzej Jurczyński - 9+3 (2*,3,2*,2*). W rewanżu gdańszczanie zwyciężyli 47:30, ale taki wynik w istocie był naszym zwycięstwem. Powygrywałem wtedy decydujące biegi - 12+1 (2,1*,3,3,3), a poza tym najlepiej w drużynie punktowali Wiktor Jastrzębski - 7 (3,w,2,2,d) i Zygmunt Gołębiowski - 4 (u,2,1,1).
[…]
Trzy lata wcześniej w Gdańsku, po tym drugim meczu barażowym, Wybrzeże spadło klasę niżej. A ja przyłożyłem do tego rękę, więc z miejsca stałem się tam wrogiem numer jeden. Kibice zatrzymywali wtedy auta opuszczające stadion i sprawdzali, w którym jedzie Cieślak. Położono mnie więc na... podłodze dużego fiata i przykryto kocami, bo byłem jeszcze mały i chudziutki. Dzięki temu uniknąłem zapewne linczu.
W 1969 roku to myśmy bronili się w barażach jako drużyna ekstraklasowa, a nasze miejsce chciała zająć Unia Leszno. I zajęła. Po dramatycznym i burzliwym tryptyku. Najpierw przegraliśmy w Lesznie 33:45. Następnie zwyciężyliśmy u siebie 44:32, a więc również 12 punktami. Władza zarządziła zatem trzeci, decydujący mecz na neutralnym gruncie. W Opolu. Uzbierałem 12 punktów (3,3,3,3,u), ale ponieśliśmy porażkę 31:47 i Unia wyrzuciła nas z elity.
Choć mogliśmy załatwić temat u siebie, w rewanżu. W ostatnim wyścigu prowadził Stasiek Rurarz. I to nam dawało utrzymanie. W Staśka wjechał jednak śp. Zdzisław Waliński. Wywiózł go w płot i na tym płocie zostawił, a sędzia wykluczył... Rurarza. I wtedy stadion ruszył do ataku...
Ale to nie wszystko. Stasiek się pozbierał i wracał na nogach do parku maszyn, a po drugiej stronie stał oparty o bandę Zdzichu Dobrucki. I zapytał z taką judaszowską miną:
- Co tam się stało, Stasiu?
Rurarz w tym momencie odwinął się Dobruckiemu. Nic tam się wielkiego nie stało, bo i nie mogło, skoro Zdzichu znajdował się po drugiej stronie płotu. Ale że zaraz przybiegli leszczyńscy działacze, to obalił się na ziemię i udawał znokautowanego. W efekcie o Staśku zaczęto pisać, że jest lepszym bokserem niż żużlowcem, i go zawiesili. Nawiasem mówiąc, nie wiem, czy się wtedy z tego nie ucieszył. Prowadził już wówczas swoje biznesy, a gdy jechał na mecz, to mówił w domu, że wychodzi po mleko, żeby go puścili i na drodze nie stawali.
Książka "Marek Cieślak. Rozliczenie" ukazała się 13 kwietnia nakładem Wydawnictwa SQN.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Komisja Orzekająca Ligi podjęła decyzję ws. wydarzeń we Wrocławiu
Żużel według Jacka: Arged Malesa popełniła błąd. Nie chcieli czy nie mogli? [FELIETON]