Urubko to bufon, Rusek, Kacap. A co najmniej wariat. Wielicki to marny kierownik, jak ze związków zawodowych, który umie jedynie odłączyć wi-fi. Ekipy spod K2 nie zabiła góra, nie ścisnął ich śmiertelnie mróz, nie przysypał ich śnieg. Dosięgnęło ich coś innego - zalała ich lawina hejtu. Wydostać się spod niej - piekielnie trudno. Zostawia bohaterów podtopionych w nienawiści, nurza ich w internetowym szambie, odbiera im godność, honor, szacunek. Jeńców nie bierze, nikomu nie pozwala wrócić w glorii i chwale. Nie ma zwycięzców, są tylko przegrani.
Jest taki stary - ale znakomity - film Sidneya Lumeta "Dwunastu gniewnych ludzi". Historia o dwunastu przysięgłych, którzy mają wydać wyrok w procesie o morderstwo. Sprawa wydaje się prosta i werdykt skazujący oskarżonego niemal nieuchronny. Ale jeden z przysięgłych ma wątpliwości. Na szczęście je ma, bo to odwraca sposób myślenia pozostałej jedenastki. Filmu nie zamierzam opowiadać, kto nie widział, niech zobaczy. Akcja pełna jest napięcia, konfliktów, kłótni. W pokoju, gdzie przysięgli próbują uzgodnić werdykt, atmosfera jest taka, że można spokojnie siekierę w powietrzu powiesić. Nie spadnie. Ludzie się nie mogą dogadać. Zupełnie jak ekipa naszej narodowej, zimowej wyprawy na K2. Wszystko, co się tam dzieje od stycznia, od akcji, w której Denis Urubko i Adam Bielecki uratowali Elisabeth Revol na Nanga Parbat, jest historią na piekielnie mocny film. Ludzie, charaktery, wyzwanie. Spory, ambicje, emocje, konflikty. Jestem pewien, że Hollywood nie przepuści takiej okazji. Historia bohaterów, którzy sprowadzili z gór człowieka a kończą jak przegrani, będzie się oglądać. Przecież już dzisiaj budzi emocje - szkoda że niezdrowe - polskiego internetu. Nasze narodowe piekiełko wnieśliśmy na wyższy poziom. Dokładnie na 5135 metrów, gdzie stoi baza pod K2. Choć tak naprawdę tam jest jedynie paliwo, cała akcja dzieje się w Polsce, przed ekranami komputerów. Hejt leje się strumieniami. Teraz tematem jest to, że Krzysztof Wielicki nie pozwolił Urubce skorzystać z wi-fi. Ludzie od razu opinie mają wyrobione, jadą z bohaterami bez miłosierdzia.
Że to nie konflikt o jakieś gówniane wi-fi - taka refleksja się nie pojawia. Raczej że to spór o wolność, o prawo do własnej decyzji, o ambicje z jednej strony, ale z drugiej o szacunek, dobro zespołu, trzymanie się zasad, respektowanie kierownictwa - to są rzeczy fundamentalne. A spierają się o nie silne osobowości, które nie mogą dogadać się nawet co do tego, kiedy się kończy zima. Dla Urubki 28 lutego, dla Polaków 20 marca…
Mam wielki szacunek do tych wszystkich ludzi pod K2. Podziwiam ich, cenię ich pasję, jestem pod wrażeniem. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak silny jest ten wewnętrzny zew, który każe himalaiście mierzyć się z górą, ryzykować życie i wspinać się w przekonaniu, że to najważniejsza rzecz w życiu, jaką teraz musi zrobić. Gdzieś, głęboko w tle, jest ich własny strach, lęki najbliższych, nieprzespane noce ich rodzin. Góra człowieka wzywa i on idzie. Często po to, żeby popatrzeć śmierci w oczy. Na samą myśl nieprzyjemny dreszcz przechodzi po plecach.
Nie oceniam tych ludzi i ich zachowań, bo jestem… za krótki. Próbuję pojąć to, co się z nimi dzieje, zrozumieć emocje, ale i to łatwe nie jest. Nie byłem w takich górach. Mam prawo jedynie słuchać.
Kiedyś himalaiści w drodze na szczyt dźwigali na plecach potrzebny do wspinania ekwipunek. Dziś ten ciężar jest dużo większy. Ci ludzie niosą na barkach emocje 40-milionowego narodu. I czują, ile to cholerstwo waży.
Dawniej o tym, czy Polacy zdobyli szczyt, albo że ktoś w Himalajach zginął, dowiadywaliśmy po kilku dniach od wydarzenia. A jak ktoś chciał poznać więcej szczegółów, to mógł o nich poczytać w "Sportowcu", ale nie wcześniej niż po kilku tygodniach. Miało to swoje plusy. Himalaiści byli herosami, którzy zmagania z górą toczyli w pewnej intymności. Wygrywali z nią sami, bez poklasku, a gdy na tej górze zostawali na zawsze, to też po cichu.
Dziś w to wszystko wpieprzył się internet i nowe technologie. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Z tym na przykład, że paniusia z telewizji może zadzwonić do bazy i zadać rannemu człowiekowi denne pytanie. Z tym, że przed komputerami siedzi gawiedź, której nie przeszkadza, że nie przeczytała wcześniej niczego o tym sporcie. I tak ocenia. I to ocenia grubo, wydaje werdykty. Okazuje się nagle, że mamy w kraju miliony himalaistów. Większości z nich udało się zdobyć co najwyżej Krupówki z bazą pod sklepem nocnym. W tych "himalaistach" hejtu żadnej refleksji nie ma: "że może się na tym nie znam, że może nic o tym nie wiem, że może nie wiem, jak się czuje człowiek w takich warunkach, jak pracuje mózg z ograniczonym dostępem do tlenu".
Hejt stał się naszym narodowym sportem. W tej dyscyplinie na pewno zdobyliśmy już Koronę Ziemi. Czas na podbój kosmosu.
Szkoda że ten Wielicki nie jest w stanie odciąć nam wszystkim wtyczki od wi-fi. Tak na jeden dzień. Ludzie pozbawieni sieci musieliby zostać sam na sam ze swoimi mózgami. Dla wielu z nich byłby to najwyższy wymiar kary.
Dariusz Tuzimek
Futbolfejs.pl
Przeczytaj pozostałe teksty tego autora ->
ZOBACZ WIDEO Elisabeth Revol: Mam w sobie dużo gniewu. Mogliśmy uratować Tomka