Sektor Gości 112. Marcin Kaczkan o zdobyciu K2, Denisie Urubko oraz śmierci Artura Hajzera

WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Marcin Kaczkan
WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Marcin Kaczkan

W 112. odcinku "Sektora Gości" wystąpił Marcin Kaczkan, który opowiedział o zimowej wyprawie narodowej na K2, relacjach z Denisem Urubko, zdobyciu szczytu w 2014 roku, a także śmiertelnym wypadku Artura Hajzera.

W tym artykule dowiesz się o:

Poniżej prezentujemy fragmenty rozmowy Michała Bugno z Marcinem Kaczkanem.

***

7 lipca 2013 roku. Artur Hajzer wysyła do żony wiadomość, że Marcin Kaczkan, z którym wspinali się właśnie na Gaszerbrumie I w Karakorum, spadł w przepaść i - jego zdaniem - nie żyje. Informacja tragiczna, ale niepotwierdzona.

Dwa dni później media obiega wiadomość oficjalna. Kaczkan żyje i nic mu się nie stało, za to w wyniku upadku z wysokości na Gaszerbrumie zginął... Hajzer.

"To mogła być choroba wysokościowa. Wszystko wskazuje na to, że z Arturem nie było zbyt dobrze. Dziś nie możemy jednak stwierdzić na sto procent, co się stało. Rzeczywiście, Artur wysłał sms, który mówił, że spadłem i nie żyję. Przez dwa dni byłem uznany za zmarłego. Dopiero po tym czasie okazało się, że sytuacja jest odmienna. Bardzo się zdziwiłem, że był taki sms i taka wiadomość poszła świat. Ta sytuacja to do dziś nierozwiązana zagadka".

***

"Jadąc na pierwszy ośmiotysięcznik w 2002 roku miałem 28 lat. Trafiłem od razu na K2 i w dodatku od razu zimą. To było dla mnie totalne zaskoczenie. Zostałem rzucony na bardzo głęboką wodę. (...) Osiągnęliśmy wtedy wysokość 7650 metrów czyli najwyższy punkt, jaki człowiek osiągnął zimą na K2. Spędziliśmy tam noc. Rano, po przebudzeniu się, poczułem totalne osłabienie.

To był stan, w jakim nigdy wcześniej nie byłem. O ile kojarzyłem fakty, to brakowało mi sił. To było bardzo dziwne uczucie, nie do opisania. Jakby ciało nie do końca mnie słuchało. Oznaczało to, że coś się dzieje nie tak i trzeba jak najszybciej schodzić w dół. W takich sytuacjach bardzo ważna jest mobilizacja. Denis Urubko mocno mnie mobilizował. Także niecenzuralnymi słowami. I bardzo dobrze, być może to dzięki temu udało mi się zejść".

***

"W dniu, kiedy zrobiliśmy atak szczytowy na K2, dołączył do nas Bułgar Bojan Petrow. Na szczycie stanął jako pierwszy. Później wszedł Janusz Gołąb, a na końcu ja. Bojan zszedł trochę szybciej i noc spędził nie w obozie czwartym jak my, a niżej - w trzecim. Po zejściu do trójki spotkaliśmy go, śpiącego w namiocie. To była dziwna sytuacja, bo przecież powinien uciekać jak najszybciej w dół. Zwłaszcza przy dużym opadzie śniegu. Odkopaliśmy namiot, obudziliśmy go i ocuciliśmy. Do bazy zszedł o własnych siłach.

Ciesząc się w bazie ze zdobycia K2, poszliśmy na zasłużony odpoczynek. Dobę później kucharz Bułgara podniósł alarm, że coś jest nie tak, bo Bojan cały czas śpi. Rzeczywiście, miał bardzo poważne symptomy obrzęku mózgu. Podjęliśmy natychmiastową akcję. Uruchomiliśmy wszelkie procedury bezpieczeństwa. Podaliśmy mu leki, zastrzyki i tlen. Po całym dniu walki, pod sam wieczór, Bojan odzyskał przytomność. Wszystko skończyło się szczęśliwie. Można powiedzieć, że w ciągu dwóch dni uratowaliśmy go dwa razy".

Całą rozmowę można obejrzeć poniżej:

Zdjęcie nepalskiego himalaisty robi furorę. Zobacz "korek" w drodze na Mount Everest >>

Elisabeth Revol poszła za ciosem. Najpierw Mount Everest, teraz Lhotse! >>

Komentarze (0)