Wszyscy uczestnicy tamtej wyprawy zobowiązali się, że nigdy nie sprzedadzą tego nagrania do środków masowego przekazu. Każdy z nich odtwarza je często na spotkaniach z miłośnikami gór. W wypełnionych po brzegi salach zapada więc grobowa cisza, gdy zaczyna się to niezwykłe, bardzo emocjonalne dwuminutowe nagranie z 17 lutego 1980 roku, ta przenajświętsza relikwia polskiego himalaizmu.
Andrzej Zawada: – Halo, baza! Leszek! Leszek! Krzysztof! Odbiór!
Leszek Cichy: – Czy nas słyszycie? Czy nas słyszycie? Odbiór!
Zawada: – Nie słyszę, powtórz, powtórz, gdzie jesteście? Odbiór!
Cichy: – Na szczycie Everestu, na szczycie! Zimą, zimą! Polacy!
Zawada, kierownik wypraw, dopytuje, czy na szczycie znajduje się "triangul chiński". Te trzy wbite w kamień rurki od namiotu mają być dowodem na to, że tam byli. Aha, jest jeszcze kartka. Zostawił ją Amerykanin z Alaski, Ray Genet. Na kartce jest napisane: "Jeśli chcesz się dobrze zabawić, zadzwoń do Pat Rucker 274-2602 Anchorage, Alaska, USA". Świetny ostatni żart Raya, który zmarł wracając ze szczytu. Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki zostawili różaniec i mały drewniany krzyżyk. Wystarczy zejść i po sprawie.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: miało być efektownie, wyszedł kiks
***
Pierwsze wejście zimą na ośmiotysięcznik było wydarzeniem, które zmieniło himalaizm, ale też nadało himalaistom w Polsce pewien status "celebrytów". Tak jak słynna akcja ratunkowa na Nanga Parbat z udziałem Adama Bieleckiego i Denisa Urubki miała miejsce w czasie rozkwitu mediów społecznościowych i spowodowała, że większość himalaistów stała się postaciami rozpoznawalnymi, tak tamta akcja sprzed 40 lat doprowadziła do narodzin pierwszych gwiazd wspinaczki.
Z różnych względów tamta wyprawa spowodowała boom na Himalaje. Polacy wyjeżdżali jako zwykli wspinacze, wracali jako bohaterowie narodowi. Jeszcze dwa lata wcześniej, gdy Wojciech Kurtyka i Krzysztof Żurek zdobyli wraz z dwoma Anglikami niższy, ale piekielnie trudny Changabang, konferencję zorganizowano w niewielkiej salce magazynu "Taternik". Było tłoczno, ale jakoś wszyscy się zmieścili. Tymczasem na starych zdjęciach widać, że naszych himalaistów wracających z wyprawy na Mount Everest witają na lotnisku Okęcie tłumy. Wielicki jest podrzucany przez ludzi, są kwiaty, transparenty. Potem jeszcze odwiedziny w siedzibie Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu oraz bankiet w hotelu Victoria.
- Dla nas było to spore zaskoczenie, że himalaizm z dnia na dzień stał się praktycznie dyscypliną stawianą na równi z tradycyjnymi sportami – mówił Cichy.
Na pewno swoje zrobiła skala. Nie dość, że pierwsze zimowe wejście, to jeszcze od razu na Mount Everest. A przecież zimą powyżej 7 tysięcy metrów na śmiałków miała czekać tylko śmierć. Ważny był też moment. W roku 1980 polscy sportowcy podczas Igrzysk Zimowych w Lake Placid ponieśli klęskę, nawet nie załapali się do klasyfikacji medalowej. Dwa piąte miejsca, na tyle nas było stać. I nagle, w środku tych klęsk, Polacy podbijają świat. I nie jest tak jak kiedyś, że wiadomość szła listem przez wiele tygodni. Wyprawa na Mount Everest była pierwszą transmitowaną niemal "na żywo". Razem z himalaistami poleciał bowiem radiooperator Bogdan Jankowski.
Jego sprzęt miał służyć do łączenia z ministerstwem, ale w kraju meldunki przechwytywała radiostacja Ligi Obrony Kraju. I wszystko natychmiast wysyłano do gazet. A że wyjścia były rano, zaś meldunki docierały wczesnym popołudniem, Polacy dostawali informację niemal natychmiast. Warto pamiętać, że były to czasy popołudniówek. "Kurier Popołudniowy" i "Ekspres Wieczorny" codziennie informowały o tym, co Polacy rano zrobili w Himalajach. Każdy rodak po pracy dostawał świeżą porcję informacji.
Wyprawa była w tym czasie ogromnym przedsięwzięciem logistycznym, choć oczywiście w skali świata nieznaczącym. Nieco wcześniej na Mount Everest wchodzili Włosi. 30 alpinistów, 100 Szerpów, dwa śmigłowce. Na szczycie stanął jeden Włoch i jeden Szerpa.
Polakom pomagało czterech tragarzy wysokościowych. Koszt wyprawy to wg tygodnika "Sportowiec" 50 tysięcy dolarów i 7 milionów złotych. Prywatne pieniądze wyłożył Julian Godlewski, polski milioner mieszkający w Szwajcarii.
Po powrocie himalaiści musieli odpowiadać na pytania, których w wąskim gronie specjalistów nie zadawano. Właściwie ludzie chcieli wiedzieć na temat gór wszystko. W archiwalnych numerach "Sportowca" natrafiliśmy na fragment jednego ze spotkań.
"Czy jesteście szaleńcami?
Cichy: - Nie!
A czy nie baliście się śmierci?
- Proszę mi wierzyć, że piekielnie trudno pożegnać się z życiem. Człowiek ma ogromne opory psychiczne.
O czym rozmawialiście schodząc?
- Nauczyliśmy się podczas tej drogi wspólnie milczeć. I okazało się, że jest to bardzo ważne w życiu dwóch ludzi.
Ile pan zarobił w porównaniu do piłkarza?
- Himalaizm uprawia się z potrzeby serca i duszy!"
Razem z Jackiem Żakowskim, wówczas początkującym dziennikarzem, napisali książkę "Rozmowy o Evereście". Rozeszła się błyskawicznie w nakładzie przekraczającym 100 tysięcy egzemplarzy. Oni sami nie dostali z tego grosza, ale mieli chwałę.
Leszek Cichy opowiadał, że Polacy stworzyli himalaizm zimowy, swoją własną dyscyplinę sportu. Poszukiwali straconego czasu, gonili pociąg, który dawno odjechał.
Jerzy Warteresiewicz w jednym z numerów magazynu "Taternik", w roku 1966 roku wezwał w artykule "Himalaje z nami czy bez nas?" do poszukiwania nowej drogi.
- Lata 50. i 60. to była walka o ośmiotysięczniki. Walka, w której nie wzięliśmy udziału. Najpierw pojawił się pomysł, by zdobywać najwyższe niezdobyte szczyty. Drugi pomysł był taki, by zdobywać tak zwane szczyty boczne. Przykład to Broad Peak. Główny szczyt ma 8051 metrów a tzw. Broad Peak środkowy, który w zasadzie jest samodzielną górą, zresztą trudniejszą do zdobycia, 8011. I Polacy zdobyli go pierwsi. Kanczendżonga ma 5 szczytów, z czego Polacy zdobyli jako pierwsi trzy – mówił Leszek Cichy.
Polacy byli znakomici. Ale to było zbyt mało. Wojciech Kurtyka zaproponował, by zdobywać ośmiotysięczniki nowymi trasami. Ale to wciąż nie było to. Najdalej poszedł Andrzej Zawada, który rzucił pomysł z pogranicza szaleństwa: "Zdobywajmy ośmiotysięczniki zimą".
To w tamtych czasach wydawało się niedorzeczne. Edmund Hilary kiedyś powiedział, że nie wyobraża sobie życia w Himalajach zimą powyżej 7 tysięcy metrów. Przez wiele lat ten mit obowiązywał. Nikt nie odważył się zaryzykować życia. Potrzebny był ktoś skłonny do ekstremalnego ryzyka, szalony, mający nieskończoną wyobraźnię. Słowem – Polak.
Zabrał się za to sam Zawada. 13 lutego 1973 roku, wraz z Tadeuszem Piotrowskim, stanął na szczycie Noszaka, szczytu liczącego prawie 7,5 tysiąca metrów. Gdy o 23.20 dotarli na szczyt, Zawada ułożył z kamyków napis: "Winter 1973".
W książce "Noszak -50" napisał: "Złożyłem kolegom lakoniczny meldunek: Noszak zrobiony. Wtedy uświadomiłem sobie, że te dwa słowa oznaczają rekord świata i nowy etap w himalaizmie".
50 stopni na minusie! Polacy nie tylko wtargnęli do strefy śmierci, ale jeszcze się w niej rozgościli i postawili swoje warunki. Ta wyprawa zmieniła wiele. W połowie lat 70. w Nepalu i Pakistanie nie było jeszcze uregulowań dotyczących sezonu zimowego.
7 lat po wejściu na Noszak Zawada zorganizował wyprawę na Mount Everest. Jak sam wyjaśniał półżartem: - Wejście zimą na ośmiotysięcznik jest bardzo mało prawdopodobne. To jak już mamy taką historyczną wyprawę, to nie wejdźmy przynajmniej na najwyższy szczyt. Przynajmniej będzie o nas głośno.
Była w tym wielka chęć dokonania rzeczy historycznej ,ale też i chłodna kalkulacja. Kilka lat temu Polacy wyprawili się na Lhotse, sąsiadkę Everestu. Była to wyprawa planowana na jesień, ale z powodów logistycznych, przesunęła się o kilka tygodni. Atak szczytowy przypadł na 25 grudnia. Co prawda Andrzej Zawada i Andrzej Heinrich nie dotarli na szczyt, ale byli na wysokości 8250 metrów. A więc i bariera 8 tysięcy zimą pękła. Widok leżącego obok Everestu musiał działać na wyobraźnię.
Już podczas historycznej wyprawy Wielicki i Cichy zderzyli się z nieznanym. Różnie to sobie wyobrażali, wizualizowali. Ale wszystko było jeszcze trudniejsze. Wiatr wiał tak silny, że zwykłe ustawianie namiotu zajmowało im kilka godzin. Ci dwaj niezwykle silni ludzie nie byli w stanie ustać na nogach, musieli się czołgać. Temperatura, choć tylko nieznacznie niższa od letniej, w rzeczywistości sprawia wrażenie -70 stopni.
Gdy, już po zejściu ze szczytu, Polacy udali się do ministerstwa turystyki w Katmandu, miejscowy urzędnik, na którego twarzy wciąż malowało się zdziwienie, wręczył im zaświadczenie dotyczące wejścia. Na dyżurnym druku do tej pory skreślał lato lub jesień, zaś drugie zostawiał. Tym razem musiał przekreśli oba i dopisać ręcznie "Zima". Naszych himalaistów zaprosił król Birendra, który dzięki temu stał się szczęśliwym posiadaczem czekana Wielickiego. Drugi, należący do Cichego, do dziś jest jednym z wyjątkowych eksponatów Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie.
***
Polakom było mało. W 1982 roku na rynku brytyjskim ukazała się książka o Nepalu, w której sam Reinhold Messner stwierdzał, że nie da się zdobyć zimą ośmiotysięcznika bez wspomagania tlenem. 12 stycznia 1984 roku to twierdzenie zostało unieważnione przez dwóch "szaleńców" z Zakopanego – Ryszarda Gajewskiego i Macieja Berbekę, którzy o 11 rano wetknęli polską flagę pomiędzy kamienie na Manaslu. Dziś na liście ośmiotysięczników zdobytych zimą, przy 10 z 13 - bo przecież K2 czeka na śmiałka - są polskie nazwiska.
Są to: Mount Everest - Wielicki i Cichy (1980), Manaslu - Maciej Berbeka, Ryszard Gajewski (1984), Dhaulagiri - Jerzy Kukuczka i Andrzej Czok (1985), Cho Oyu - Berbeka i Maciej Pawlikowski (1985), Kaczendżonga - Wielicki, Kukuczka (1986), Annapurna - Kukuczka, Artur Hajzer (1987), Lhotse - Wielicki (1988), Sziszapagma - Piotr Morawski z Włochem Simone Moro (2005), Gaszerbrum I - Adam Bielecki, Janusz Gołąb (2012), Broad Peak - Berbeka, Bielecki, Tomasz Kowalski, Artur Małek (2013). To rekord, którego nie da się pobić. Nasz skarb narodowy.
ZOBACZ Koniec kolejnej zimowej wyprawy na K2. Góra wciąż niezdybyta