Materiały prasowe / Racing Point / Na zdjęciu: Sergio Perez

F1. Sergio Perez - postać tragiczna. Sam sprowadził do ekipy miliardera, który go zwolnił

Łukasz Kuczera

Sergio Perez na przestrzeni ledwie kilkunastu miesięcy stał się postacią tragiczną. To jego działania sprowadziły do zespołu Formuły 1 miliardera Lawrence'a Strolla. Kanadyjczyk nie miał skrupułów, by po czasie wyrzucić Pereza z ekipy.

Była połowa 2018 roku, gdy zespół z Silverstone, funkcjonujący jako Force India, miał problemy finansowe. Należał do Vijaya Mallyi. Hinduski miliarder wszedł do Formuły 1 z rozmachem pod koniec 2007 roku, przejmując upadającego Spykera. Szybko okazało się, że Mallya był kolosem na glinianych nogach. Rząd Indii oskarżył go o oszustwa podatkowe i pranie pieniędzy, domagając się jego ekstradycji i blokując mu konta.

Force India funkcjonowało dzięki kierowcom płacącym za starty. Sergio Perez trafił do tej ekipy w 2014 roku. Jego sponsorzy raz za razem zasypywali dziury w budżecie, a Mallya miał w końcu spłacić część otrzymanych środków. Ostatecznie długi Hindusa względem Pereza i sponsorów posłużyły za fortel do zmiany właściciela zespołu.

Sergio Perez uratował zespół

W połowie 2018 roku kierowca z Meksyku, namawiany przez Lawrence'a Strolla, wszczął postępowanie administracyjne. Zaczął się domagać zwrotu pieniędzy. Doprowadziło to do wprowadzenia zarządu komisarycznego i odsunięcia od władzy Mallyi. Syndycy wyznaczeni przez brytyjski sąd musieli wystawić Force India na sprzedaż.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Lewis Hamilton zaskoczył sprzątaczkę. Tego się nie spodziewała 

- To był moment, w którym uratowałem zespół i wiele miejsc pracy - twierdził Perez, zdaniem którego brak środków w końcu doprowadziłby do bankructwa Force India.

Stroll zaoferował w przetargu 90 mln funtów i został nowym właścicielem ekipy z Silverstone, zmieniając jej nazwę na Racing Point. Taka cena była zakupem niczym na promocji - targany problemami Williams został niedawno, w dobie koronawirusa, sprzedany za 139 mln funtów.

- Nie możemy mieć pretensji do Pereza o ten ruch. Sam nie dostawał pensji, a przecież zasługuje na to, jak każdy inny. Niestety, nie mogliśmy mu zapłacić i cierpliwość się skończyła. Trzeba uszanować jego zachowanie - mówił wtedy Bob Fernley, który zajmował stanowisko zastępcy szefa Force India. Był też jednym z pierwszych pracowników zwolnionych przez Strolla.

"Sam nie wyrzuciłbym syna z zespołu"

Wydawało się, że na tej transakcji zyskali Perez i Stroll. Meksykanin w końcu miał dostać szansę jazdy w ekipie, która nie walczy o przetrwanie. Inwestycje kanadyjskiego miliardera miały sprawić, że stajnia z Silverstone dołączy do czołówki Formuły 1. Zresztą sezon 2020 świadczy o tym, że tak się dzieje. Nawet jeśli Racing Point działał nielegalnie i skopiował część podzespołów Mercedesa, to przyniosło to pożądany skutek.

Stroll zainwestował w F1 po to, by promować karierę swojego syna - Lance'a. Najpierw wykładał środki na Williamsa, ale gdy zobaczył, że Claire Williams nie chce słuchać jego sugestii, zabrał zabawki i poszedł do innej piaskownicy. - Zakup zespołu za taką kwotę to świetna inwestycja biznesowa - mówił miliarder z Kanady, zaprzeczając jakoby syn był jedynym powodem wyłożenia środków na zakup ekipy F1.

Nazwa Racing Point była dziełem przypadku i od razu było jasne, że jest tymczasowa. Stroll chciał reaktywować jedną ze starych marek - Brabhama albo Lotusa, ale to mu się nie udało. Na początku 2020 roku znalazł jednak wyjście - zakupił kontrolny pakiet akcji Aston Martina. I to właśnie taką markę przybierze jego ekipa w sezonie 2021.

Miliarder wymyślił sobie, że upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu - będzie mieć kultową markę w F1, a same wyścigi wykorzysta do promocji i podbicia sprzedaży samochodów. I tu pojawił się problem. Jego syn ma zerową renomę w F1, a i Perez pod tym względem nie jest pierwszoplanową gwiazdą.

Stroll zainteresował się Sebastianem Vettelem, któremu po sezonie 2020 za współpracę podziękuje Ferrari. Perez długo dementował plotki i wierzył, że zostanie w zespole. Z drugiej strony, nie miał wątpliwości, że Kanadyjczyk nie wyrzuci własnego syna z zespołu. - Sam, będąc ojcem, gdybym miał zwalniać jakiegoś kierowcę, to nie wyrzuciłbym swojego syna - powiedział w jednym z wywiadów.

Stroll straci na zwolnieniu Pereza

Vettel ma na swoim koncie cztery tytuły mistrza świata F1 i ma być ambasadorem Aston Martina. Jest idealnym kandydatem do promowania sportowych samochodów poza F1. Jego wartość marketingowa jest wyższa niż Pereza, to nie podlega dyskusji. Poziom umiejętności w F1 jest jednak zbliżony. Kto wie, czy Meksykanin nawet nie jest obecnie lepszy od starszego kolegi z Niemiec.

Gdy Vettel sięgał po tytuły mistrzowskie (2010-2013), całkowicie zdominował sobie otoczenie Red Bull Racing, nie pozwalając Markowi Webberowi dojść do głosu. Tak samo było w Ferrari, gdzie Kimi Raikkonen długo musiał odgrywać drugie skrzypce. Gdy jednak do ekip docierali młodzi i niepokorni, od razu potrafili rozstawić Vettela po kątach. W sezonie 2014 z łatwością ograł go Daniel Ricciardo, w zeszłym roku to samo zrobił z nim Charles Leclerc.

Paradoks całej wymiany polega na tym, że Stroll straci na niej finansowo. Biorąc pod uwagę wpływy od sponsorów Pereza i fakt, że trzeba mu zapłacić rekompensatę za zerwanie kontraktu, który miał obowiązywać do końca 2022 roku, mowa o kwocie rzędu 50 mln funtów. Tyle że to raczej nie przejmuje kogoś, kto ma w sejfie ok. 2 mld funtów.

Perez? Najpewniej, choćby ze względu na sponsorów, znajdzie sobie ekipę w F1. Zainteresowanie nim wyrażają Alfa Romeo i Haas. Problem w tym, że 30-latek będzie w nich znów zamykać stawkę królowej motorsportu. A miało być tak pięknie...

Czytaj także:
Lewis Hamilton nadal bez kontraktu
Max Verstappen może odejść z Red Bulla

< Przejdź na wp.pl