"Teoretycznie powinienem nie żyć". Przepowiedział swój wypadek
- W młodości nigdy nie zaprzątałem sobie głowy takimi rzeczami jak niebezpieczeństwo - mówił Niki Lauda, dla którego "ryzyko było nieodłącznym elementem wyścigów". Właśnie mijają dwa lata od śmierci wielkiego mistrza F1.
Całe życie Nikiego Laudy było przewrotne. Zaczynał karierę w Formule 1 jako kierowca płacący za starty, ale też miał olbrzymi talent. Miał odwagę mówić szefom Ferrari, że ich samochód to złom, co w Maranello nie było postrzegane najlepiej. Potrafił też odejść z F1, by wrócić do niej po przerwie i znów zostać mistrzem świata.
Tor Nurburgring najlepiej oddaje ewolucję Laudy. Miejsce, które naznaczyło jego życie, najpierw uwielbiał. Później nienawidził. W biografii autorstwa Maurice'a Hamiltona sam zainteresowany przyznał, że świetnie się odnajdywał na trudnym obiekcie. - Im dłużej się ścigałem, tym więcej znałem ludzi, którzy się tu zabili - powiedział wprost Lauda.
Austriak zakładał, że wypadki śmiertelne to wina kierowców, którzy popełnili błąd. Gdy jednak zaczęli ginąć topowi zawodnicy, doszło u niego do refleksji. To Lauda zaproponował, aby w roku 1976 zbojkotować wyścig F1 na Nurburgringu ze względów bezpieczeństwa. - Gdy tylko to powiedziałem, ludzie zaczęli wyzywać mnie od czarnych charakterów i tchórzy - wspominał Lauda.
ZOBACZ WIDEO: #dziejsiewsporcie: wypadek za wypadkiem. Tak wyglądał wyścig w Genk
Kierowca, który przeżył piekło
Wniosek Laudy o bojkot GP Niemiec na Nurburgringu przepadł w głosowaniu kierowców. Część z nich wierzyła organizatorom, że wskutek prac remontowych poprawiono infrastrukturę na obiekcie. Przeczyły temu statystyki - tylko w pierwszej połowie 1976 roku na Nordschleife, północnej pętli toru Nurburgring, zginęło trzech kierowców.
- Nie chcę, ale muszę. Kibice gwiżdżą na mój widok? Mam to gdzieś, niech sobie gwiżdżą. Jeśli w ten weekend nie wydarzy się nic złego, to będzie prawdziwy cud, wspomnisz moje słowa. Wtedy w poniedziałek wszyscy, dosłownie wszyscy, powinniśmy powiedzieć: dzięki Bogu! - mówił Lauda przed feralnym dla siebie GP Niemiec.
GP Niemiec w sezonie 1976 rozgrywano w trudnych warunkach ze względu na padający deszcz, ale nie w każdej części toru. Sędziowie uznali jednak wyścig za "mokry". Tylko Jochen Mass zaryzykował i ruszył do wyścigu na slickach. To był właściwy wybór. Lauda i reszta kierowców bardzo szybko zdała sobie sprawę, że trzeba będzie zmieniać opony.
Austriak, już na slickach, wypadł z toru przy prędkości ponad 200 km/h w jednym z zakrętów. Jego Ferrari przebiło ochronną siatkę, odbiło się od wału ziemnego i stanęło w płomieniach. Po chwili sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, gdy jadący z tyłu Brett Lunger nie zdołał ominąć pojazdu Laudy i trafił w niego. W oba samochody uderzył jeszcze Harald Ertl.
Dlatego kierowcy F1 sami zaczęli ratować przyjaciela. Ertl znalazł gaśnicę i polewał nią okolice kokpitu. Lunger, który wcześniej brał udział w walkach wojennych w Wietnamie, stanął okrakiem nad kokpitem Ferrari. Nie był jednak w stanie wyciągnąć Laudy, którego przytrzymywały pasy. Pomógł mu dopiero kolejny z kierowców - Artur Merzario. To właśnie Włoch włożył ręce do płonącej maszyny i rozpiął pasy. - Nie było łatwo - mówił później Merzario, któremu przeszkadzał... sam Lauda. Austriak wył z bólu i sam próbował rozpiąć pasy. Dopiero gdy stracił przytomność, Merzario mógł swobodnie działać.
Lauda doznał rozległych oparzeń twarzy, ale nie to było największym problemem. U Austriaka doszło do uszkodzenia tchawicy i płuc wskutek wdychania oparów z płonącej benzyny. Gdy w niedzielny wieczór dziennikarze kończyli relacjonować wydarzenia z Nurburgringu, bo po wypadku i udzieleniu pomocy kierowcy rywalizację wznowiono, zakładali, że poniedziałek rozpoczną od pisania nekrologu Laudy.
O krok od śmierci
Lauda po wypadku został przetransportowany najpierw do szpitala w Adenau, ale uznano, że jego stan jest zbyt poważny, aby móc go tam leczyć. W efekcie trafił do Ludwigshafen, gdzie z kolei podjęto decyzję o transporcie do Manheim.
- Warto mieć świadomość, że wiedza medyczna w zakresie leczenia uszkodzeń płuc nie jest tak rozległa jak w innych dziedzinach. Gdyby na przykład podano mi tlen - co w przypadku pacjenta z uszkodzeniami płuc wydaje się logiczne - od razu bym zmarł - mówił autorowi biografii "Naznaczony" austriacki kierowca.
Z dnia na dzień wyniki Laudy się pogarszały. Problemem było chociażby nasycenie krwi tlenem. Jedno z badań wykazało, że wskaźnik osiągnął poziom 6,8. - Co oznaczało, że teoretycznie powinienem już nie żyć. Lekarz powiedział mojej żonie, że nie ma żadnej nadziei, żebym przeżył - stwierdził Lauda. Kierowca Ferrari otrzymał nawet ostatnie namaszczenie od księdza.
- Nie wierzę w żadnego konkretnego Boga, wierzę natomiast, że istnieje coś poza życiem doczesnym. Żyję zgodnie z zasadami. Siłę do tego, by żyć po wypadku, wziąłem właśnie z tego przekonania, czerpałem ją z mojego umysłu i od mojej żony - wspominał później Lauda.
Na szczęście kilka dni później stan kierowcy się poprawił. Lekarze zaczęli się w mniejszym stopniu martwić o płuca, więc zajęli się oparzoną twarzą Laudy. - Byłem tak opuchnięty, że wyglądałem jak wielka świnia - żartował ze swojego wyglądu zaraz po wypadku. Lekarze zdecydowali się przeszczepić mu skórę z prawego uda na czoło. - Początkowo miałem problem z tym, jak wyglądam. Oczywiście nie miałem żadnych złudzeń, wiedziałem, że z udem na czole nie będę przystojniakiem - stwierdził Lauda.
Austriak po powrocie do domu chciał ustalić, co przyczyniło się do jego wypadku. Wszystko wskazywało na usterkę tylnego zawieszenia w jego Ferrari. Tyle że bolid znajdował się w takim stanie, że wyjaśnienie całej sytuacji graniczyło z cudem. W miejscu zdarzenia stał akurat chłopak z kamerą, który zarejestrował niemal cały wypadek. Jednak i to nie pomogło. - Nikt się już nie dowie, co tam się stało - mówił Lauda, dla którego najważniejsze było to, że nie popełnił błędu w feralnym zakręcie.
Niki Lauda - kierowca od cudów
Cudem było nie tylko to, że Lauda przeżył wypadek na Nurburgring, ale też to, że jeszcze w tym samym sezonie wrócił na tor. Przerwa w ściganiu trwała u niego ledwie sześć tygodni. Urazy odniesione w GP Niemiec sprawiły, że ominął jedynie GP Austrii i GP Holandii. Jego elementem charakterystycznym stała się czerwona czapka, której praktycznie nie zdejmował w padoku F1, aby przykryć blizny powstałe wskutek oparzeń i operacji.
W GP Włoch, pierwszym wyścigu po powrocie, zajął sensacyjne czwarte miejsce. Jego rany były jednak ciągle świeże. Gdy zakładał kominiarkę pod kask, później dało się na niej zobaczyć plamy krwi. W feralnym sezonie Lauda miał nawet szansę na tytuł mistrzowski - przegrał go o włos z Jamesem Huntem. I to w kuriozalnych okolicznościach. W kończącym sezon GP Japonii zjechał z toru, bo uznał, że jazda w ulewnym deszczu jest zbyt niebezpieczna.
Lauda trzykrotnie zostawał mistrzem świata F1 - po raz pierwszy w roku 1975, następnie w 1977. Po swój ostatni tytuł (1984) sięgnął już po krótkiej pauzie od ścigania. Austriaka nie oglądaliśmy w F1 w latach 1980-1981, kiedy to skupił się na prowadzeniu biznesów - m.in. linii lotniczej.
Nawet po zakończeniu kariery był obecny w padoku F1 - jako konsultant zespołów czy ekspert. Ostatnie lata swojego życia spędził w roli dyrektora niewykonawczego Mercedesa. To on namówił Niemców do tego, by zwiększyli swoje zaangażowanie finansowe w ten sport. To otworzyło drogę do transferu Lewisa Hamiltona, który od roku 2014 zdobył z Mercedesem sześć tytułów mistrzowskich.
Przeszczep płuc i walka o powrót do zdrowia
Niki Lauda zmarł 20 maja 2019 roku po kilkumiesięcznej walce z chorobą. Latem 2018 roku w trybie pilnym trzykrotny mistrz świata F1 przeszedł przeszczep płuc. Był to efekt poważnego zapalenia płuc, jakie zaatakowało jego organizm. Gdyby nie przeszczep organu, Lauda nie przeżyłby nawet tygodnia.
Z Austrii długo napływały pozytywne wiadomości - przeszczep się przyjął, Lauda nawet rozpoczął pracę z fizjoterapeutami i wierzył w powrót do padoku F1. Gdy pod koniec listopada 2018 roku Hamilton zgarniał w Abu Zabi piąty tytuł mistrzowski, Austriak nagrał nawet specjalny film. Opublikował go Mercedes w swoich social mediach.
- Przechodzę gorszy okres, jak wiecie. Dostałem wsparcie z całego świata, co jest dla mnie niesamowite. Postaram się szybko wyjść z łóżka, bo chcę być z powrotem z moją wielką rodziną - mówił Lauda.
Kilka tygodni później małżonka Laudy zachorowała na grypę i zaraziła chorobą męża, przez co znów ucierpiały jego płuca. Gdy w lutym 2019 roku odbywały się zimowe testy F1 w Barcelonie, Toto Wolff mówił dziennikarzom, że powrót dyrektora Mercedesa do padoku to kwestia czasu. Tyle że Austriak robił wtedy dobrą minę do złej gry, bo był świadom tego, że z jego przyjacielem nie dzieje się najlepiej.
Czytaj także:
Monako - raj dla miliarderów w F1
George Russell ma konkretne żądania