Getty Images / NordicFocus / Na zdjęciu: Justyna Kowalczyk

Dyskwalifikacja, omdlenie i załamanie Kowalczyk. Nagrodą był pierwszy medal IO

Maria Chenczke

Igrzyska olimpijskie w Turynie były pierwszą poważną imprezą Justyny. Niewiele brakowało, a Polki by na niej zabrakło. W czerwcu 2005 roku została zdyskwalifikowana na dwa lata. Ostatecznie wróciła po kilku miesiącach i osiągnęła życiowy sukces.

Startując na igrzyskach olimpijskich w Turynie, Justyna Kowalczyk miała 23 lata. Nikt wówczas nie przypuszczał, że jej kariera będzie tak bogata w sukcesy. Tak się jednak stało, a pierwszy olimpijski medal wywalczyła właśnie w 2006 roku. Smakował on wyjątkowo, ponieważ droga Polki do imprezy głównej nie była łatwa. Wszystko przez dyskwalifikację, którą 15 czerwca 2005 roku nałożyła na nią Międzynarodowa Federacja Narciarska.

Już na mistrzostwach świata w Oberstdorfie Kowalczyk pokazała, że chce liczyć się w walce z najlepszymi. Cała impreza była niezwykle udana dla młodej biegaczki. W ostatnim starcie na 30 km stylem klasycznym otarła się o podium. Zajęła czwarte miejsce, tracąc do zwyciężczyni kilkanaście sekund. Był to najlepszy wynik polskiej reprezentantki na mistrzostwach w historii. Kibice nie posiadali się ze szczęścia. Nareszcie pojawiła się zawodniczka, która jest w stanie rywalizować z czołówką. Radość jednak nie trwała długo.

Kilka tygodni po mistrzostwach Kowalczyk zderzyła się ze ścianą. Komisja Lekarska FIS poinformowała, że biegaczka w dniu zawodów zażyła niedozwoloną substancję – deksametazon, w związku z czym czwarte miejsce zostaje jej odebrane, a ona sama zdyskwalifikowana na dwa lata (wcześniej za wzięcie tego samego środka karano jedynie dwutygodniowym odsunięciem od startów, przepisy jednak zaostrzono). Szybko okazało się, że Polka nie zażyła dopingu celowo. Niedozwoloną substancję wzięła nieświadomie, lecząc ścięgno Achillesa.

ZOBACZ WIDEO: "Prosto z igrzysk". Ojciec Stocha nie krył radości. "Proszę tylko zapytać dziennikarzy, ilu stawiało na Polaków" 
"Nigdy nie podejrzewałem Kowalczyk ani jej trenera, że mogliby sięgnąć po niedozwolone środki. Widziałem jak pracują i jak poważnie Justyna podchodzi do swojej kariery, i miałem pewność, że ewentualne rezultaty nie są osiągane kosztem jej sportowej moralności. Znaleźli się jednak ludzie, którzy zaczęli wieszać na Justynie psy. Także w mediach. Nie pomagały żadne tłumaczenia zawodniczki i trenera, a władze związkowe nabrały wody w usta. Nie skapitulował za to Piotr Nurowski, nieco wcześniej wybrany prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Uwierzył on tandemowi Kowalczyk-Wierietielny i zaczął gruntownie wyjaśniać sprawę, korzystając przy tym z porad prawników wyspecjalizowanych w tematach sportowych. Już latem odwołanie niesprawiedliwego werdyktu wydawało się tuż-tuż, a wkrótce sprawa rozeszła się po kościach" – wspominał sytuację Bogdan Chruścicki w książce "Justyna Kowalczyk królowa śniegu".

Polce na poczet kary zaliczono czas od 23 stycznia 2005 roku, więc do startów mogłaby wrócić 22 stycznia 2007 roku, niemal rok po igrzyskach olimpijskich. Dzięki kolejnym apelacją dyskwalifikację skrócono do 6 miesięcy, przez co Kowalczyk wróciła do biegów w grudniu 2005 roku.

- Tamto nieporozumienie wynikało z tego, że nie znałam się na przepisach. Nie wiedziałam, że nie można ot, tak sobie wziąć jakiegoś leku. A bolało mnie ścięgno Achillesa. Kiedy mnie zdyskwalifikowali, popłakałam w samotności dzień czy dwa. Myślałam nawet, że zrobię sobie coś złego, ale wstałam i wszystkim, którzy mnie skreślili, powiedziałam: ja wam teraz dopiero pokażę – poinformowała w mediach.

Justyna Kowalczyk
Pomimo problemów i zawirowań udało jej się wystartować w najważniejszej dla sportowca imprezie. Nie od razu było jednak kolorowo. Osiem dni przed najważniejszym biegiem na 30 km stylem dowolnym panie rywalizowały w wyścigu na 10 km stylem klasycznym (to w nim upatrywano największych szans medalowych). Na trasę ruszyła, do mety jednak nie dobiegła.

- Doktorze! Doktorze! Justysia zemdlała – krzyczał trener Wierietielny do krótkofalówki, by przekazać niepokojące informacje doktorowi Robertowi Śmigielskiemu, pełniącemu wówczas funkcję szefa misji polskiej medycznej w Turynie. - Susami przez śnieg pobiegłem do tego miejsca. Wyglądało to tragicznie. Nagle upadła twarzą w śnieg i leżała bez ruchu. Obserwatorzy powiedzieli, że wyglądało to tak, jakby ktoś niewidoczny, schowany za jednym z drzew ją zastrzelił – wspominał Śmigielski.

Jak się później okazało, przyczyną omdlenia było przeciążenie psychiczne. Polka wiedziała, że wszyscy liczą na medal, obserwują każdy jej krok. Nie chciała zawieść.

- Justyna przeżyła załamanie psychiczne. Dzień przed startem do Pragelato przyjechali jej rodzice i ojciec od razu powiedział: "Nic z tego nie będzie". Justyna była nieobecna. Spięta, skoncentrowana na biegu. Miała podstawy, by czuć się faworytką. To ją zgubiło. Poszła na całość. Na pierwszych trzech kilometrach, na płaskiej trasie, dostała mocnego zakwaszenia i zaczęła słabnąć. Zdała sobie z tego sprawę. Do głowy przyszło jej, że zawiedzie, że nie spełni oczekiwań. To ją ścięło do tego stopnia, że straciła przytomność. Padła na twarz. Zjadły ją stres i nerwy. Za mocno zaczęła i nie wytrzymała – opowiadał trener mistrzyni kilka tygodni po zakończeniu imprezy dla TVP Sport.

Po nieukończonym biegu, wszyscy, którzy na nią stawiali, odwrócili się. Przekreślili grubą kreską. Uważali, że nie powinna startować w biegu na 30 km stylem dowolnym, ponieważ nic nie osiągnie, a może jeszcze bardziej pogorszyć swój stan zdrowia. Ona jednak wystartowała i dokonała fantastycznego wyczynu.

24 lutego 2006 roku przeszedł do historii. Polka w biegu wykrzesała z siebie resztki sił, jakie posiadała. Przez cały bieg trzymała się czołówki. Na kilometr przed metą prowadziła. Pojawiła się wiara, że może uda się zdobyć złoto. W końcówce jednak musiała uznać wyższość bardziej doświadczonych rywalek – Kateriny Neumannovej  oraz Juli Czepałowej. Zakończyła rywalizację na trzecim miejscu i zdobyła pierwszy medal igrzysk olimpijskich. Jak się później okazało, był to dopiero początek.

- Wygrałam ten bieg zdrowiem, a nie techniką. Na finiszu spojrzałam w bok, by zobaczyć, która jest Kristin Steira. Wiedziałam, że nie mam szans z Neumannovą i Czepałową. Gdyby z nimi zabrała się jeszcze Norweżka, to byłabym czwarta. Bardzo bałam się tego biegu. Na trasie nie kombinowałam, realizowałam tylko wskazania trenera i bardzo mu za nie dziękuję. Czuję się spełniona – powiedziała medalistka IO zaraz po biegu dla TVP Sport. Zlinczowana kilka dni wcześniej, znów była ulubienicą wszystkich.

"Dzięki jej wyczynowi wydarzenia sprzed kilku dni odeszły w niepamięć, została bowiem pierwszą w Polsce medalistką w biegach i trzecią Polką, która zdobyła medal olimpijski na igrzyskach zimowych" – podkreślił w swojej książce Bogdan Chruścicki.

Brązowy medal Kowalczyk na IO w Turynie był pierwszym, z pięciu jakie udało jej się wywalczyć w swojej bogatej karierze. Otworzył jej drzwi do ścisłej czołówki. Zapytany po biegu selekcjoner Wierietielny o to, czy nie jest żal, że tak niewiele zabrakło do złota, odpowiedział: "Nie. Bo złoto jeszcze będzie. Zaczyna się kariera Justyny". Miał rację.

Czytaj także:
- Aleksandra Król będzie walczyć o medal IO. "To moje marzenie od dziecka"
- Jej decyzje wywołały szok na igrzyskach. "Rozdaje karty"

< Przejdź na wp.pl