Z Warszawy do NBA. Udany debiut Polaka

Getty Images / Gregory Shamus / Na zdjęciu: Jeremy Sochan
Getty Images / Gregory Shamus / Na zdjęciu: Jeremy Sochan

19-letni Jeremy Sochan zadebiutował w lidze NBA, zapisując się na kartach historii. - Babcia jest jego największą fanką, kiedyś do mnie przyszła - mówi WP SportoweFakty Tomasz Wakulski, szkoleniowiec, który zajmował się nim na warszawskiej Pradze.

Stało się! Kolejny Polak - po Trybańskim, Lampe, Gortacie - zagrał w NBA. Na ten moment polscy kibice musieli czekać blisko cztery lata. 19-letni Jeremy Sochan w swoim debiucie na parkietach najlepszej ligi świata zagrał 27 minut. W tym czasie zdobył cztery punkty, zebrał siedem piłek, zanotował też dwie asysty. Jego San Antonio Spurs przegrali z Charlotte Hornets 102:129.

Warto dodać, że Polak zapisał się na kartach historii NBA. Jeszcze nikt w tak młodym wieku nie pojawił się w wyjściowym składzie San Antonio Spurs w meczu otwierającym sezon.

Wielkie wyróżnienie

Aż 17 lat czekaliśmy, by znowu cieszyć się z Polaka wybranego w drafcie do najlepszej koszykarskiej ligi świata. Sochan został zaproszony jako dziewiąty przez ekipę San Antonio Spurs z legendarnym trenerem Greggiem Popovichem na ławce.

ZOBACZ WIDEO: Ciąg dalszy skandalu na gali KSW 75, jest decyzja. "Nie może tak być"

Żaden Polak w historii nie został przejęty w drafcie z tak wysokim numerem. Na wynik czekał w tzw. "green roomie", miejscu tuż obok podium, z którego komisarz NBA ogłasza decyzje klubów. Jeremy był tam z całą rodziną. Gdy go wybrano, uściskał mamę, ojczyma i brata. Na trybunach m.in. babcia Lucyna, która mocno ściskała kciuki. To ona odegrała znaczącą rolę w koszykarskiej drodze wnuka.

Przygarnął go klub z warszawskiej Pragi

2016 rok. Warszawa, dzielnica Praga. Lato. Jeremy Sochan, który na co dzień mieszka i chodzi do szkoły w Wielkiej Brytanii, jak co roku przyjeżdża do ukochanej babci na wakacje. Kobieta mieszka w bloku, który stoi obok Szkoły Podstawowej nr 50. Spragniony koszykówki 13-latek bierze piłkę pod pachę i idzie porzucać do kosza na boisko szkolne. Nie przeszkadza mu, że to jest w opłakanym stanie. Babcia nie może jednak na to patrzeć. Postanawia działać.

Udaje się do pobliskiego klubu sportowego UKS Jagiellonka, który prowadzi Tomasz Wakulski. Oboje poznali się wcześniej, ale nie mieli stałego kontaktu, rozmawiali od czasu do czasu. Prezes tego klubu znał historię Jeremy'ego, więc nie był zaskoczony prośbą babci. Wakulski - mimo że minęło już sześć lat - do dziś doskonale pamięta tamto spotkanie na warszawskiej Pradze.

- Znałem panią Lucynę, byliśmy w dobrych relacjach, wiedziałem, że Jeremy przylatywał do niej na każde wakacje. Jego rodzina szukała miejsca, w którym "JJ" będzie mógł na wakacjach grać w koszykówkę - opowiada Wakulski.

- Wtedy właśnie, latem 2016 roku, spotkaliśmy się przypadkiem na ulicy i ona zapytała, czy Jeremy mógłby z naszą młodzieżową ekipą pojechać na obóz sportowy - mówi trener. - Od razu się zgodziłem, bo wiedziałem, że ten chłopak ma papiery na granie, ale nikt z nas nie spodziewał się wtedy, że zajdzie aż tak wysoko.

Z babcią na obozie

Ukochana babcia nie poprzestała na załatwieniu obozu. Ponieważ chciała mieć wnuczka na oku, także pojechała do Dadaju, miejscowości położonej pod Olsztynem, gdzie ekipa z Warszawy miała obóz. Kobieta wynajęła specjalną kwaterę tuż obok ośrodka, w którym mieszkał Jeremy. Prezes UKS Jagiellonki nie był tym zdziwiony.

- Była z nami w ten sposób na dwóch obozach. Wynajęła sobie domek obok. Nie było to dla mnie zaskakujące, bo dla niej to jedyny moment w roku, kiedy mogła zobaczyć się i pobyć z wnukiem - wyjaśnia Wakulski, który pracuje teraz w Akademii Koszykówki Legii Warszawa.

Wakulski nadal ma kontakt z panią Lucyną. - Załatwiłem jej kiedyś bilety na mecz Legii Warszawa - cieszy się. - Ona miała istotny wpływ na życie "Dżejdżeja" - śmieje się trener i dodaje: - Mówię na niego tak po amerykańsku, wiem, że wszyscy do niego mówią Jeremy, a dla mnie to jest "JJ", bo ma na pierwsze imię Jeremy, a na drugie Juliusz. Po dziadku.

Treningi z mocną grupą

"JJ" najpierw pojechał z rówieśnikami (rocznik 2003), a rok później trenował już z zawodnikami ze starszego rocznika. - To była moja decyzja - zaznacza Wakulski.

Dlaczego? Co o tym zadecydowało?

- Był wyróżniającą się postacią w swoim roczniku. Co prawda kwestie motoryczne i koszykarskie nadal były do poprawy, ale Jeremy miał tę smykałkę do grania, cały czas chciał z kimś rywalizować. Wiedzieliśmy, że warto dać mu szansę, bo to było niemal pewne, że coś z niego będzie, choć nie ukrywam, że to co się stało, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania - przyznaje.

Na wspomnianym obozie - w 2017 roku - Sochan trenował ze starszymi od siebie o 2-3 lata chłopakami. Mocna, wyselekcjonowana grupa. Jeden z nich gra teraz w Energa Basket Lidze. To Aleksander Lewandowski (zawodnik Enea Abramczyk Astorii Bydgoszcz). Z kolei Cezary Karpik (Żak Koszalin) i Maksymilian Motel (Dziki Warszawa) występują na zapleczu ekstraklasy. Wakulski twierdzi, że młodzieżowo to była jedna z najlepszych ekip w całej Polsce. Spore wyzwanie dla Sochana. Ale stanął na wysokości zadania.

Koszykarskie geny Polaka

Matka Jeremy'ego kiedyś w Polsce była zawodniczką. Do 19. roku życia grała w koszykówkę w warszawskiej Polonii. Zdążyła zadebiutować w drużynie seniorek, a po maturze wyjechała do college'u w Missouri i występowała w akademickich klubach amerykańskich. Bardzo ważne dla jej dalszych losów okazało się przejście do Oklahoma Panhandle State. To tam poznała przyszłego męża Ryana Williamsa, który również grał w koszykówkę.

Jeremy sport we krwi zawdzięcza też dalszym krewnym. Tradycje sportowe w rodzinie matki zaszczepił już pradziadek Zygmunt Sochan. Do wybuchu II wojny światowej grał w I-ligowej Warszawiance, po inwazji Niemiec i Rosji brał udział w kampanii wrześniowej i działał w konspiracji. Był więźniem obozu Stutthof na Pomorzu. Po wojnie został trenerem.

Z kolei dziadek Juliusz - po którym Jeremy ma drugie imię - był koszykarskim działaczem i prezesem Warszawskiego Związku Koszykówki w latach 1976-1981. Zmarł w 2014 roku. A Karolina Sochan, ciocia i matka chrzestna zawodnika NBA, była lekkoatletką.

Sochan ma już za sobą debiut w NBA
Sochan ma już za sobą debiut w NBA

- Jeremy dostając się do NBA spełnia dziś marzenia kochającego koszykówkę dziadka, który, niestety, nie doczekał tej chwili - mówił dla PAP Michał Lesiński, wieloletni prezes Warszawskiego Okręgowego Związku Koszykówki.

Wakulski nie ukrywa z kolei, że więzi rodzinne u Sochanów są bardzo mocne. U Jeremy'ego w hierarchii rodzina jest na najwyższym miejscu, dobre relacje z mamą, ojczymem, bratem czy babcią są świętością. Warto dodać, że mama Aneta i ojczym Wiktor Lipiecki przenieśli się do San Antonio, by dać mu te rodzinne wsparcie w kluczowych momentach kariery.

- Babcia jest jego największą fanką, mama Aneta też jest blisko niego, dba o jego sprawy marketingowo-wizerunkowe. Mogę zdradzić, że bardzo dba o to, by Jeremy miał silne więzi z Polską. Przez lata Jeremy mocno poprawił język polski, to jest właśnie zasługa mamy. Na obozach mówił łamaną polszczyzną, teraz jest znacznie lepiej - zaznacza prezes UKS Jagiellonki.

"Zrobi karierę w NBA"

19-letni Jeremy imponuje luzem i pozytywnym podejściem. Często rozmawia z mediami, pokazywał się nawet przed ceremonią draftu. I - tak jak młode pokolenie sportowców - nie unika podejmowania ważnych tematów. Kiedy oczy Amerykanów były skupione na akademickich mistrzostwach, Sochan rozgrzewał się w koszulce z hasłem "Stand with Ukraine" (z ang. "jesteśmy z Ukrainą").

- Zawsze wychowywaliśmy dziecko w duchu "możesz to zrobić, potrafisz, spróbuj". Nasz sposób to pozytywna energia. Jak mówią Amerykanie, "You can do it, go for it" (tł. możesz to zrobić, naprzód). Ważne, że próbujesz, to jest najważniejsze - mówiła nam Aneta Sochan.

Wakulski podkreśla, że od Sochana zawsze biła pozytywna energia, był otwarty na kontakt z kolegami, nie unikał rozmów nawet ze starszymi. Potrafił przekonać do siebie grupę, a to bardzo istotne elementy w sporcie zespołowym. Trener koszykówki z Warszawy jest przekonany, że to daleko zaprowadzi Sochana w karierze na parkietach NBA.

- Pamiętam, że na obozie wśród chłopaków był bardzo otwarty. To jest jego ogromny atut. Nie oszukujmy się, ale też dzięki temu tak szybko trafił do NBA i właśnie San Antonio Spurs. Trener Popovich mocno zwraca na to uwagę. Nie tylko koszykówka, ale też kwestie pozaboiskowe - uważa.

Amerykańskie media podkreślają, że Spurs - decydując się na wybór "wszechstronnego Sochana" - widzieli z nim gracza, który ma być przyszłością zespołu. Warto dodać, że klub w ostatnich latach zasłynął jako ten, który potrafi przekształcić wspaniałych obrońców w wielkich liderów. Najlepszym przykładem jest Kawhi Leonard.

Wakulski mówi o "idealnym miejscu". - Jestem przekonany, że Jeremy sobie poradzi, ale trzeba wykazać nieco cierpliwości. Czas będzie pracował na jego korzyść, zwłaszcza że trafił do najlepszego z możliwych miejsc w NBA. W tym sezonie otrzyma mnóstwo minut, co wynika z przebudowy zespołu. Przez to nabierze doświadczenia i pewności siebie.

Już w pierwszym sezonie w lidze NBA może liczyć na duże pieniądze. Zarobki graczy za oceanem nie są żadną tajemnicą. Pierwszy rok debiutanckiego kontraktu Sochana opiewa na kwotę przekraczającą 5 milionów dolarów (około 25 milionów złotych). Z każdym kolejnym rokiem będzie zarabiał jeszcze więcej.

Karol Wasiek, dziennikarz WP SportoweFakty



Zobacz także:
Tak buduje się zespół w polskiej lidze. Trener odkrywa karty
Mateusz Ponitka: Bez czekania na NBA
Ray McCallum o Polaku w NBA: Trafił idealnie
Krzysztof Szubarga: Jako trener widzę więcej

Źródło artykułu: