29-letni Mateusz Ponitka był liderem koszykarskiej reprezentacji Polski, która zajęła czwarte miejsce podczas zakończonych niedawno mistrzostw Europy. W głowach kibiców na pewno na długo pozostanie jego występ w meczu ćwierćfinałowym ze Słowenią, w którym zanotował triple-double i przyćmił wielkiego Lukę Doncicia. Polacy po wielkim meczu pokonali mistrzów Europy i po ponad 50 latach awansowali do strefy medalowej w ME.
Doskonała postawa kapitana kadry (zdobywał średnio 13,4 punktu, 5,3 zbiórki i 5,7 asysty) sprawiła, że rozbudziła się dyskusja o jego klubowej przyszłości. Niektórzy widzieli go już w NBA. Ostatecznie wybór padł na grecki Panathinaikos Superfoods Ateny, który wykupił jego kontrakt z włoskiego Unahotels Reggio Emilia.
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Czy na EuroBaskecie Mateusz Ponitka zaskoczył sam siebie?
Mateusz Ponitka, kapitan reprezentacji Polski, nowy zawodnik Panathinaikosu Ateny: W pewnych aspektach tak, ale należy pamiętać, że na boisku jeden na drugiego pracuje. To nie jest tak, że ja biorę piłkę i rzucam. Inni muszą mi ją podać, zaufać, postawić zasłony i tak dalej. Ja bym chciał, by o innych też tak mówiono. Michał Sokołowski grał świetnie w obronie, A.J. Slaughter też był znakomity w ataku, Aleksander Balcerowski dołożył swoje pod koszem, Aaron Cel wniósł doświadczenie. Każdy dołożył swoją cegiełkę do tego sukcesu!
Przed turniejem polski zespół był mocno krytykowany, pojawiało się wiele niepochlebnych opinii. Czy to jakoś na was wpływało? Pan - jako kapitan - w tej sprawie rozmawiał z zespołem?
Było takie spotkanie, na którym powiedziałem chłopakom, że nie mamy wpływu na to, co o nas piszą. "Odetnijcie się od Twittera, Instagrama, to nie ma sensu. Raz jesteśmy bohaterami, później zerami. Tak to niestety wygląda. Skupmy się na swojej robocie" - mówiłem. Apelowałem o to, by po turnieju każdy mógł spojrzeć w lustro i powiedzieć, że wykonał swoją pracę.
ZOBACZ WIDEO: Dramat z Holandią, wygrana z Walią. Co wiemy przed MŚ? | Z PIERWSZEJ PIŁKI #19 [CAŁY ODCINEK]
Gdy oglądało się mecze kadry można było dostrzec, że grupa była mocno scementowana.
Atmosfera w zespole była kapitalna. Między sobą świetnie się dogadywaliśmy. Jeden za drugiego poszedłby w ogień. Tak się buduje zespół! Nie możesz mieć 11 wielkich indywidualności w drużynie, bo to po prostu nie zagra. To musi być hierarchia, podzielone role, każdy musi się wzajemnie akceptować i szanować. Za Mike'a Taylora tak właśnie było, teraz znów udało się to zbudować.
Jakby pan ocenił swoje relacje z trenerem Igorem Miliciciem?
Relacje z trenerem mam poprawne.
Jaka jest przyszłość Mateusza Ponitki w kadrze Polski?
Tego nie wiem. Jest za szybko na konkretne decyzje.
Ostatnio trener Igor Milicić w programie "Misja Sport" zdradził, że kluby NBA pytały o Mateusza Ponitkę i wszystko tak naprawdę od pana zależało.
Nic mi na ten temat nie wiadomo. Jeśli trener tak twierdzi, to być może tak było. Ja na ten temat nic nie wiem.
Były w ogóle rozmowy z agentem na temat NBA?
Był taki moment, że podjęliśmy rozmowę, ale dostałem jasny sygnał, że większość składów jest pozamykana. Być może kolejne ruchy nastąpią za miesiąc albo później.
Nie chciał pan poczekać, by spełnić ten "amerykański sen"?
Trzeba zacząć od tego, że to nawet nie ode mnie to wyszło, za wiele w tej sprawie nie miałem do powiedzenia. Prawda jest taka, że wszystko działo się błyskawicznie, to były naprawdę szalone dni, choć spodziewałem się tego, że po EuroBaskecie tak to może wyglądać. Nie ma co ukrywać, że jeśli dobrze - jako zespół - pokaże się na takim turnieju, to wszyscy na tym zyskują. Bez względu na to, ile zdobywasz punktów i ile masz zbiórek i asyst. To normalne, że zainteresowanie na rynku jest duże, bo mecze są obserwowane przez wielu skautów, agentów, którzy zapisują te nazwiska w notesie. Kluby z Euroligi, EuroCup czy NBA szukają graczy, którzy potrafią wygrywać mecze i mają ten "zwycięski mindset". To jest najważniejsze w sportach zespołowych. Zdobywanie po 20 punktów czy 10 zbiórek na takim poziomie nie jest czymś unikatowym, a wygrywać nie każdy potrafi. Gdy wygrywasz mecze, to każdy o tobie mówi. Wtedy ludzie chcą nas oglądać i o nas mówić.
Ale jak się wygrywa ze Słowenią i robi się triple-double, to zainteresowanie jest jeszcze większe!
To się wszystko zgadza. Dlatego zainteresowanie faktycznie było nieco większe, ale teraz to już "musztarda po obiedzie", bo ja już podjąłem decyzję. Było kilka klubów, które chciały rozmawiać, ale ten, który ja wybrałem, był najbardziej konkretny. Sytuacja była jasna i klarowna. Powiedzieli "to, to i to" i szybko się dogadaliśmy. Był też telefon do włoskiego Reggio Emilia z propozycją wykupu. Dwa dni trwały negocjacje w sprawie ceny.
Dużo się o tym mówiło. TVP Sport podało nawet kwotę: 25 tysięcy euro.
Dobrze, że pan o to pyta, bo chciałbym się do tego odnieść. Powiem tak: ta kwota, która była podana w tym artykule, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Uważam, że takie rzeczy należy sprawdzić u źródła, a nie publikować bez żadnej weryfikacji.
Jak to w takim razie wyglądało? Jak Włosi zareagowali na ofertę Greków? Byli przygotowani na taki scenariusz?
Spodziewali się, że coś się może wydarzyć. Nie oszukujmy się, ale nie był to EuroBasket w moim wykonaniu, którego w Europie nie zauważono. Włosi mnie chcieli w zespole, miasto żyło tym, że ja przyjadę i wspólnie powalczymy o coś większego w następnym sezonie. Ale koniec końców i tak by do tego nie doszło, bo skoro teraz miałem propozycje, to zainteresowanie za miesiąc czy dwa by się nie zmniejszyło. Na pewno będą bowiem kontuzje czy niewypały transferowe. Wracając do pytania: Włosi spodziewali się tego, więc zabezpieczyli się w kontrakcie. Nie było tak, że ja mogłem sobie odejść po tygodniu. Te pierwsze dwa miesiące powinienem tam być, ale znalazł się klub, który chciał mnie wykupić.
Tej kwoty wykupu nie było wcześniej zapisanej w umowie?
Nie. Zapisana była kwota po spędzeniu dwóch miesięcy we Włoszech. Nie moglibyśmy doprowadzić do tego, że na tej sytuacji tylko ja bym skorzystał. Musiała być za to rekompensata, że nagle klub traci zawodnika, którego na dodatek widział w dużej roli. Dla mnie to jest logiczne.
Czy podpisany przez pana trzymiesięczny kontrakt we Włoszech był świadomą decyzją, by w pełni skupić się na EuroBaskecie? Czy zdawał sobie pan sprawę, że na tym turnieju gra o swoją przyszłość?
Zacznę od tego, że w tamtym okresie były prowadzone rozmowy z różnymi klubami, ale brakowało w tym wszystkim konkretów. Byłem trochę zmęczony tymi przedłużającymi się rozmowami, na dodatek zdawałem sobie sprawę, że EuroBasket zbliża się wielkimi krokami, więc chciałem tę sprawę zamknąć. Nie ma co ukrywać, że na takim turnieju trzeba być w 100 procentach skupionym na grze w reprezentacji. Ważna też była jeszcze jedna kwestia.
Jaka?
Ja nie byłem w treningu z zespołem od marca, a nawet i dłużej, bo byłem kontuzjowany po operacji nosa. Agent mi mówił, żebym nie podpisywał kontraktu, bo przekonywał, że miesiąc czy dwa po rozpoczęciu rozgrywek Euroligi będą ruchy w składach. "Będziesz pierwszy do podpisania" - mówił. A ja tłumaczyłem, że to prawda, ale nie grałem 5-6 miesięcy w zespole. Teraz mam 2-3 kolejne czekać? Tego nie chcę. Zróbmy otwarty kontrakt, ustalmy kwotę wykupu. Nie czekajmy. Trenowanie indywidualne nie wchodziło w grę. Powiedziałem mu, żeby załatwił mi grę, trenowanie z drużyną.
Dlaczego wybrał pan właśnie Panathinaikos Ateny?
To klub z wielką historią, renomą i wspaniałymi kibicami na trybunach. W przeszłości występowali w nim wielcy gracze i wielcy trenerzy. To fajne uczucie być częścią tej organizacji. To też super miejsce do życia. Wydaje mi się, że to jest trochę niedoceniany zespół po ostatnim sezonie. Tę drużynę stać na coś wielkiego w Eurolidze. Prędzej czy później Panathinaikos wróci na szczyt. Wierzę, że odbudowa sukcesów nabierze tempa i będziemy w stanie powalczyć i dać radość kibicom.
Podpisał pan roczny kontrakt?
Na razie tak. Zobaczymy, co się później wydarzy.
To prawda, że podczas EuroBasketu nie rozmawiał pan z agentem na temat klubowej przyszłości?
Tak, to prawda. Agent doskonale wiedział o tym, że EuroBasket jest dla mnie bardzo ważnym turniejem. Szaleństwo transferowe zaczęło się po zakończeniu turnieju. Od poniedziałku cały czas byłem na telefonie. Dużo się działo w ciągu trzech dni. Telefon był rozgrzany do czerwoności. Próbowaliśmy wszystkie kwestie załatwić tak, żeby każda ze stron była zadowolona. Udało się dopiąć wszystkie szczegóły i pozostaje mi tylko zaprezentować się na boisku.
Na koniec... żużel. Wiem, że na co dzień interesuje się pan tą dyscypliną sportu. Zaskoczony, że Motor Lublin został nowym mistrzem Polski, po tym jak odrobił 12-punktową stratę do Stali Gorzów?
Muszę przyznać, że jestem trochę zaskoczony. Lublinianie pokazali charakter i wrócili z dalekiej podróży. Widowisko też stało na wysokim poziomie, o wszystkim zadecydowały biegi nominowane. Było dużo dobrego ścigania. Bardzo przyjemnie się to oglądało. Wielkie gratulacje dla Lublina, przez cały sezon prezentowali się bardzo dobrze, ale również duże gratulacje i słowa uznania dla Stali Gorzów, bo mimo wielu problemów dotarli do finału i byli o krok od mistrzostwa Polski. Oba zespoły zasłużyły na medale.
Czy w trakcie EuroBasketu śledził pan wydarzenia w żużlu? Była możliwość zobaczenia meczów czy Grand Prix?
Tak. Tak się to wszystko układało na EuroBaskecie, że treningi i mecze nie nakładały się na spotkania w polskiej ekstraklasie i Grand Prix. Z racji tego, że Dominik Narojczyk, trener od przygotowania motorycznego w kadrze, jest też członkiem sztabu szkoleniowego w Apatorze Toruń, to często spotykaliśmy się w jego pokoju i wspólnie - podczas różnych ćwiczeń i zabiegów - oglądaliśmy mecze i Grand Prix. Można powiedzieć, że żużel był obecny na EuroBaskecie w polskiej kadrze.
Zobacz także:
Gwiazdor NBA pisał o nim w sieci. Tak trafił do Polski
Prezes polskiego klubu: Inflacja i kurs dolara nas przytłaczają
Żan Tabak: Polska liga nie jest atrakcyjna [WYWIAD]
Tyle wydali na obcokrajowców. Kadrowicz pomagał budować skład