Jakub Kosecki - koncepcja się wyczerpała

28 listopada 2012 roku Jakub Kosecki poprowadził Legię w Poznaniu do zwycięstwa nad Lechem 3:1. To był sezon, w którym młody skrzydłowy był liderem drużyny zmierzającej po mistrzostwo Polski.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk

Teraz piłkarz nie ma miejsca w pierwszym składzie, a latem być może będzie zmuszony do odejścia.

W 10. minucie kibice z Poznania rozwinęli wielką flagę obrażającą Legię. Na płótnie namalowana była prostytutka ubrana w barwy klubu z Warszawy, a cała trybuna śpiewała: "Ona tu jest i tańczy dla mnie". Kiedy po kilku minutach flaga została zwinięta, na telebimie widać było wynik, jak z koszmaru: 0:2. Pierwszego gola strzelił Kosecki, tego dnia był nie do zatrzymania. Młodemu skrzydłowemu Legii mecze z Lechem wychodziły niemal zawsze. W rewanżu w Warszawie, który Lech przegrał 0:1 nerwowo nie wytrzymał obrońca z Poznania Keeba Ceesay, który schodząc z boiska sfrustrowany powiedział do Koseckiego: - W następnym meczu połamię ci nogi.
To był ulubiony piłkarz Jana Urbana, to właśnie za kadencji tego trenera, zrobił w Legii największy postęp.

- Jemu zawdzięczam najwięcej. Potrafił mi zaufać i wydobyć to, co najlepsze. Wiedziałem, że jeśli zagram słabszy mecz, to w kolejnym i tak wyjdę w pierwszym składzie. Dzięki temu nabrałem luzu i pewności siebie w grze - mówił Kosecki w rozmowie z portalem Legia.Net.

Nazywał Urbana drugim ojcem. Dzięki wspólnej pracy piłkarz trafił nawet do reprezentacji Polski, prowadzonej przez Waldemara Fornalika. Kilka razy opuszczał zgrupowanie przez urazy, w końcu jednak wystąpił w pięciu meczach, a w wygranym 5:0 spotkaniu z San Marino na Stadionie Narodowym w Warszawie, strzelił gola. Szedł w górę, a właściwie leciał. Pisano, że wreszcie dojrzał, także poza boiskiem i że wkrótce w Legii zrobi się dla niego za ciasno.

Podczas gry był szybki i nieprzewidywalny, wreszcie przestał się przejmować swoim niskim wzrostem i nie unikał starć z silniejszymi przeciwnikami. Trenerzy widzieli w jego grze chaos, ale uważali, że to chaos twórczy, z którego dla drużyny może wynikać wiele dobrego. Poza boiskiem trochę śmieszył. Koledzy żartowali, że ubiera się w "Smyku", albo w "Zara Kids", na przedramieniu wytatuował sobie własne nazwisko - szatnia żartowała, że to dlatego, by mieć ściągę, kiedy zapomni. Tatuaż na klatce piersiowej - "Per aspera ad astra", czyli "przez ciernie do gwiazd" miał ponoć nawiązywać do tego, że poprzez słynnego ojca-piłkarza, całe życie był do niego porównywany.
Nie da się jednak powiedzieć, że życie go nie rozpieszczało. Kształcił się w szkółce Nantes, później za ojcem przeniósł się do Montpellier i Chicago. Na tle rówieśników w Polsce wyróżniał się wyszkoleniem technicznym. Do pierwszego zespołu Legii przebijał się jednak długo, wypożyczano go do ŁKS Łódź, gdzie błyszczał na boiskach pierwszej ligi, później uczył się ekstraklasy w Lechii Gdańsk. W drużynie zupełnie nie widział go Maciej Skorża, u którego nazbierał raptem sześć występów. W końcu do Legii po raz kolejny trafił jednak Urban, więc piłkarz postanowił wrócić do Warszawy i grać dla kogoś, kto widzi w nim talent porównywalny z tym, jaki on sam w sobie widział. A Kuba akurat zawsze w sobie widział wiele. Był pewny siebie, kreował swój wizerunek w mediach, przed kamerą prezentował się pewnie, poradził sobie nawet z wizytą u Kuby Wojewódzkiego. Był piłkarzem nowych czasów, mówił o sobie, że jest bezczelny, bardzo często to podkreślał, chociaż tak naprawdę chyba nie do końca rozumiał to słowo. Był grzeczny, jednak czasami na siłę oryginalny.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×