Getty Images / DeFodi Images / Na zdjęciu: Jakub Kamiński

Młody Polak przyćmił Podolskiego! Panie Sousa, czy pan to widział?!

Maciej Kmita

To miał być wieczór Lukasa Podolskiego, ale mistrzowi świata show skradł Jakub Kamiński. Jeśli dla kogoś warto było obejrzeć piątkowy mecz Górnik - Lech (1:3), to dla 19-letniego lechity, który coraz głośniej puka do drzwi reprezentacji.

Nie o takim debiucie w PKO Ekstraklasie marzył Lukas Podolski. Nie na taki, po tylu latach czekania, jego występ liczyli kibice Górnika. Fani 14-krotnego mistrza kraju i wszyscy, którzy oglądali piątkowe spotkanie na antenie Canal+ i TVP, czyli kilkaset tysięcy telewidzów, mogą być rozczarowani jak po spotkaniu szkolnej miłości na zjeździe absolwentów.

Inaczej to sobie zapamiętali, inaczej to sobie wyobrażali. Niby błysk w oku jest ten sam, ale pojawia się na krótko i jeszcze szybciej gaśnie. Zbierany przez lata rozłąki bagaż doświadczeń przygniata. Wspomnienie przeszłości bardziej krępuje, niż dodaje skrzydeł. Ekscytacja ze spotkania po latach powoli zamienia się w zawód i sytuacja robi się niezręczna.

Podolski pokazał kilka ciekawych zagrań z innego piłkarskiego świata, ale też przekonał się o tym, że PKO Ekstraklasa to trudny kawałek chleba. Nie dotknął jeszcze piłki po wejściu na boisko, a Górnik stracił gola na 1:2. Potem chętniej biegał z pretensjami za sędzią Szymonem Marciniakiem niż za rywalami. Ani razu też nie zagroził bramce Mickeya van der Harta.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kto bogatemu zabroni? Tak spędza wakacje Cristiano Ronaldo 
Wbił kotwicę w kole środkowym i rozrzucał piłki dalekimi podaniami jak quarterback w futbolu amerykańskim. Było to efektowne, bo mało kto w lidze potrafi zrobić to "z miejsca", ale takie "popisy" mógł dawać Edi Andradina - od mistrza świata wymaga się więcej. Na tak grającego Podolskiego tłumy na stadiony walić nie będą.

Po piątkowym meczu raczej nikt nowy w Podolskim się nie zakochał, ale za to mógł się zauroczyć Jakubem Kamińskim. 19-latek z Lecha przyćmił debiut mistrza świata w PKO Ekstraklasie. Najpierw celną główką doprowadził do wyrównania, a potem świetny występ spuentował asystą przy ustalającym wynik meczu golu Michała Skórasia.

Kamiński wysłał z Roosevelta 81 mocny sygnał Paulo Sousie, tylko szkoda, że aż do Portugalii. Selekcjoner Biało-Czerwonych wytrzymał w Polsce raptem kilka dni i wrócił do ojczyzny po obejrzeniu na żywo na stadionach czterech meczów. Więcej TUTAJ. Miejmy nadzieję, że opiekun reprezentacji Polski zobaczy występ Kamińskiego chociaż z odtworzenia, a nie zda się jedynie na raport swoich "polskich oczu".

Sousa w końcu szuka nowych twarzy i ochoczo wprowadza je do drużyny narodowej, więc dalsze ignorowanie Kamińskiego będzie sporym zaskoczeniem. "Dalsze", bo choć Jerzy Brzęczek wysyłał mu powołania jesienią 2020 roku, to Portugalczyk w dotychczasowych wyborach pomijał lechitę. To niezrozumiałe, bo Kamiński ma wszystkie pożądane przez Sousę cechy. Jest zdolny, dynamiczny, młody (tylko rok starszy od Kacpra Kozłowskiego) i przede wszystkim nie myśli jak polski piłkarz: jest odważny, bierze na siebie odpowiedzialność, lubi i potrafi dryblować.

Reprezentacja Polski - co obnażyło Euro 2020 - ma przetrącone skrzydła. O Kamilu Grosickim trzeba już zapomnieć, a Przemysław Płacheta w meczu ze Szwecją skompromitował się tak, że na dłuższą chwilę powinien odpocząć od reprezentacji. Zostają Kamil Jóźwiak i Przemysław Frankowski. Skoro Sousa planuje powołać Nicolę Zalewskiego, (więcej TUTAJ), to tym bardziej powinien dać szansę Kamińskiemu.

Czytaj też:
Łęczna nie sprawiła niespodzianki
Zobacz tabelę Ekstraklasy

< Przejdź na wp.pl