Newspix / BORYS GOGULSKI / CYFRASPORT / Na zdjęciu: Jakub Błaszczykowski

To ten sam człowiek? "Kuba niszczy swoją legendę"

Dariusz Tuzimek

Posiadanie racji nie usprawiedliwia arogancji, agresji czy chamstwa. Przykro było patrzeć na zachowanie Jakuba Błaszczykowskiego, który chce być w Wiśle Kraków alfą i omegą. "Kuba" niszczy swoją legendę.

Smutnym epilogiem skandalicznych wydarzeń po poniedziałkowym meczu Wisła Kraków - Wisła Płock (3:4) są kary Komisji Ligi. Piłkarz Białej Gwiazdy Luis Fernandez, który uderzył w głowę zawodnika gości Damiana Michalskiego, został zawieszony na cztery mecze, czyli nie zagra już do końca sezonu. Jakub Błaszczykowski za swoje zachowanie wobec arbitrów meczu, dostał karę pięciu tysięcy złotych, w zawieszeniu na pół roku.

Niby został potraktowany łagodnie, ale dla mnie największą karą było oglądanie filmików z incydentu z udziałem byłego kapitana reprezentacji Polski. Rozumiem, że Wisła straciła gola z rzutu karnego w 101. minucie meczu, przegrała 3:4 i to mogło być dla Kuby frustrujące. A jednak nic nie usprawiedliwia jego zachowania. Oglądało się to z poczuciem wstydu i zażenowania.

Zaczęło się już w przerwie. Kuba czekał na arbitrów, gdy tylko zeszli z boiska. Ruszył do Damiana Sylwestrzaka z pretensjami. A gdy nie usatysfakcjonowały go wyjaśnienia sędziego, stał się napastliwy. Sędziowie uznali, że dalsza dyskusja nie ma sensu i poszli do swojej szatni. Kuba ruszył za nimi.

ZOBACZ WIDEO: Co ze zdrowiem byłego agenta Lewandowskiego? Mamy informacje prosto od Kucharskiego! 

- Oby pan później nie dzwonił, jak, kur***, reszta. Bo zawsze później robicie to samo. Z Lechem też nie było, a później mi tłumaczycie 50 na 50. Już się na was zaczyna nagonka, za to co robicie kur* z VARem - krzyczał Błaszczykowski. Niestety, to nie był koniec jego występu. Po ostatnim gwizdku sędziego Kuba zrobił sobie "dogrywkę".

Najpierw dyskutował z arbitrem technicznym, a później wszedł na boisko z kapturem na głowie. Podszedł do sędziego Sylwestrzaka i ostentacyjnie bił mu przed nosem brawo. Długo przemawiał do arbitra i raczej nie były to miłe słowa. Na chwilę od sędziów odciągnął Błaszczykowskiego trener Jerzy Brzęczek, ale Kuba nie odpuszczał. Pobiegł za arbitrami aż do tunelu prowadzącego z boiska do szatni (TUTAJ zobaczysz nagranie całej sytuacji).

Emocje, nerwy, frustracja - wszystko jasne. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy się na meczu nie zagotował. Nie zamierzam tu ukrzyżować Błaszczykowskiego, daleki jestem od taniego moralizatorstwa. Mam tylko poczucie, że Kuby nie powinno w ogóle być w tym miejscu. To nie jego rola. Ja rozumiem, że on nie jest tym typem właściciela klubu, który w czasie meczu siedzi na VIP-ie i sączy winko. Rozumiem, że woli być z drużyną w szatni, mobilizować ją, dodawać otuchy, podpowiadać. Ale w poniedziałek wyraźnie pomylił rolę.

Po takiej klęsce trzeba pomóc piłkarzom wrócić do równowagi, bo oni za chwilę mają kolejne ważne mecze. Ale zamiast tego Kuba postanowił - trudno to ująć inaczej - wygłupiać się na boisku i przed szatnią sędziów.

Jakub Błaszczykowski nie może pomóc drużynie na boisku przez kontuzję kolana
Zasmuciło mnie, że robi to człowiek, który ma piękny kawał kariery za sobą. Zdobywał mistrzostwa Polski, wygrywał Bundesligę, grał w finale Ligi Mistrzów, zagrał 108 razy w reprezentacji, wielokrotnie pełnił rolę kapitana kadry. Jego własna historia trochę Kubę zobowiązuje. Nie przystoi mu rozkręcanie awantur z sędziami, rzucanie do nich "mięsem", robienie z siebie pieniacza.

Co z tego, że Kuba może nawet miał w tej konkretnej sprawie rację, bo sędzia rzeczywiście nie zauważył faulu na zawodniku Wisły. Posiadanie racji nie usprawiedliwia arogancji, agresji czy - przykro to mówić - chamstwa.

Piotr Obidziński, który zarządzał Wisłą (najpierw jako prokurent, a później jako p.o. prezesa) w latach 2019-20, czyli w czasach, kiedy przechodziła ona gruntowną restrukturyzację, nie szczędzi swoim byłym pracodawcom cierpkich słów.

Kilka tygodni temu, w jednym z wywiadów, mówił o tym, że w klubie przy Reymonta mają syndrom oblężonej twierdzy, że nie mają do nikogo zaufania, bo ufają wyłącznie sobie. Po poniedziałkowym skandalu Obidziński jeszcze "dorzucił do pieca".

"Wściekły, sfrustrowany, rzucający groźbami Właściciel (w sytuacji gdy nie może nic zrobić albo nie ma racji, albo nie rozumie czegoś) to jest jedno z tych krakowskich wspomnień, za którymi nie tęsknię" - napisał na Twitterze.

Obidziński może być rozczarowany, że po tym jak wyprowadził klub z trudnego zakrętu, musiał oddać władzę Dawidowi Błaszczykowskiemu, bratu Kuby, bo taka była wola właściciela. Ale nawet mając pewien dystans do bezstronności oceny Obidzińskiego, nie można wykluczyć, że trafił w sedno.

Frustracja Kuby jest przeogromna. Wiele dla Wisły poświęcił, a tu wszystko idzie jak krew w piach. Dał klubowi własne pieniądze, pomagał mu swoimi umiejętnościami na boisku, ale przede wszystkim poświęcił dla Białej Gwiazdy swój autorytet. Szkoda ten autorytet rozmieniać na drobne. A już na pewno szkoda go trawić na sugerowanie jakiegoś spisku czy zmowy.

Jakub Błaszczykowski w przerwie meczu Wisła Kraków - Wisła Płock
To odbiera Kubie powagę, a on - za to co osiągnął jako piłkarz - zasługuje na szacunek. Lubimy go, cenimy za mecze w reprezentacji, za serducho na boisku. I właśnie dlatego tak trudno akceptować nam tę inną - za przeproszeniem - działaczowską twarz Błaszczykowskiego.

Dziś to on pociąga za sznurki, to on podejmuje kluczowe decyzje w klubie we wszystkich - nie tylko sportowych - aspektach. Kuba otworzył nowy rozdział w swoim piłkarskim życiu. Jak się okazuje, wcale nie łatwiejszy niż gra na boisku. Dziś wielu kibiców właśnie w Błaszczykowskich widzi największy problem Wisły, choć wszyscy wiedzą, że to pieniądze Kuby uratowały byt Białej Gwiazdy, gdy ta chyliła się już ku degradacji i totalnemu upadkowi.

Jednak Kuba nie chce być jedynie postacią z pomnika. Nie zadowala go odcinanie kuponów od piłkarskiej sławy. Ale chyba też nie do końca zdefiniował swoją rolę w klubie. On chce być w Wiśle już nie tylko twórcą i tworzywem (udziałowcem i piłkarzem), ale także Alfą i Omegą.

Jako właściciel ma do tego prawo. Może jednego dnia biegać za piłką w krótkich spodenkach, a następnego dnia zarządzać z gabinetu prezesa. Nie może tylko jednego: biegać za sędziami z kapturem na głowie. Nie tylko dlatego, że to niepoważne.

Także dlatego, że niszczy legendę tego Kuby Błaszczykowskiego z kadry. Tego, którego wszyscy nadal kochamy.

Dariusz Tuzimek, dziennikarz WP SportoweFakty

< Przejdź na wp.pl