Newspix / PIXATHLON/NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Patrick Wiencek

Patrick Wiencek: Mogłem grać dla reprezentacji Polski, ale po polsku mówię tylko po dwóch piwach!

Maciej Szarek

- Grę dla reprezentacji Polski rozważałem godzinę, choć korzenie mam mocno związane z Polską, bo stamtąd pochodzą moi rodzice - mówi Patrick Wiencek, reprezentant Niemiec. Argumentuje, śmiejąc się: - Po polsku mówię przecież tylko po dwóch piwach!

Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Długo myślał pan o grze dla reprezentacji Polski? 

Patrick Wiencek, obrotowy reprezentacji Niemiec i THW Kiel: Tak naprawdę, może godzinę. Był rok 2009, grałem w TUSEM Essen, mój ówczesny trener miał bardzo dobre relacje z Bogdanem Wentą, wtedy selekcjonerem polskiej kadry. Zapytał, czy nie chciałbym grać dla waszej reprezentacji, bo mam polskie korzenie. Dla mnie decyzja była jednak prosta.

Czyli?

Mówię po niemiecku, myślę po niemiecku, urodziłem się w Niemczech, wychowałem się tutaj, moja żona jest Niemką. Wszystko, co najważniejsze, łączę z Niemcami, więc chciałem grać dla tego kraju.

ZOBACZ WIDEO PGNiG Superliga: Martin Galia show. Świetny mecz bramkarza NMC Górnika przeciw Chrobremu
 

Ale z mówieniem po polsku nie jest wcale tak źle. Stara się pan wtrącać polskie słowa.

Bo rozumiem bardzo dużo, mógłby pan zadawać pytania po polsku, tylko czasem poprosiłbym o pomoc. Sporo pamiętam z wycieczek do Polski z dzieciństwa. Mam za to kłopot z mówieniem. Słowa nie przychodzą mi tak od razu do głowy. Płynnie mówię tylko po dwóch piwach!

Jak silne są pana korzenie w Polsce?

Rodzice są z Polski. Mama urodziła się tutaj, w Gliwicach, a tata w Katowicach. Gdy mieli w okolicach dziesięciu lat, oboje wyemigrowali do Niemiec. Żyją tam do dzisiaj. W Polsce został mój dziadek. Kiedyś, w latach osiemdziesiątych, pracował na Śląsku jako górnik, dziś mieszka w Koszalinie. Nie było go jednak w środę w hali, a ja teraz dopiero pierwszy raz odwiedziłem Śląsk, więc była to dla mnie wyjątkowa podróż.

Ale Polskę odwiedzał pan wcześniej?

Regularnie. Odwiedzaliśmy dziadka w Koszalinie, dopóki nie zacząłem zawodowo uprawiać sportu. Zdarzało się, że byliśmy u niego nawet dwa czy trzy razy w roku. W Polsce spędzaliśmy w zasadzie każde wakacje, mamy tutaj do dzisiaj domek letniskowy. Teraz też staram się przyjeżdżać, ale brakuje czasu. Dziadka odwiedzam raz w roku na dwa, trzy dni. Lubię jednak tutaj przyjeżdżać, podoba mi się polska mentalność.

A to ciekawe. Co ma pan na myśli?

Miłych ludzi, rodziny trzymające się blisko siebie, zgrane społeczności i dużą religijność. A poza tym podoba mi się natura - dużo lasów i jezior. Ale to mówię o tym, co widziałem na Pomorzu.

Jakieś inne wspomnienia?

Nie będę oryginalny - polska kiełbasa i pyszny grill. Poza tym gofry, to dla mnie absolutna specjalność! Uwielbiam je, a nie ma tego w Niemczech. Można powiedzieć, że to mój smak dziecięcych wakacji w Polsce. U nas znalazłem tylko podobne, nad morzem w Koszalinie smakują jednak wyjątkowo.

W historii zdarzało się wiele podobnych przypadków, jak pan. Zwłaszcza w piłce nożnej, jak Lukas Podolski czy Miroslav Klose. Jedni uważali się za pół Polaków, drudzy odcinali od korzeni.

Wszystko zależy od tego, jak silne są te korzenie. Na przykład Podolski urodził się w Polsce, też w Gliwicach, jak moja mama. Dlatego pewnie jest tak związany. Ja nie mam żadnego problemu z historią mojej rodziny. Fajnie o tym opowiedzieć, nie zapominam o tym.

Grać przeciwko Polsce też pan lubi?

Te mecze zawsze są dla mnie bardzo, bardzo wyjątkowe! W środę byłoby jeszcze lepiej, gdyby przyjechał dziadek, ale widział już mój mecz np. gdy graliśmy kiedyś w Płocku Ligę Mistrzów. Tam ma znacznie bliżej. Pamiętam bardzo trudne mecze z Polską: przegrany dwumecz do mistrzostw świata w Katarze, wygrany mecz w fazie grupowej tego turnieju, mecz o brąz na igrzyskach w Rio. Zawsze to były specjalne spotkania dla nas wszystkich ze względu na historię krajów i naszą stałą rywalizację. Wtedy jednak grały u was gwiazdy z absolutnego topu, jak Bielecki czy Szmal.

Obecni polscy kadrowicze to zawodnicy, którzy dopiero chcą wejść na taki poziom. Może im się udać?

To prawda, macie teraz bardzo młody zespół. Zwraca uwagę zwłaszcza Tomasz Gębala, jego wzrost robi wrażenie. To duży talent, grał w Bundeslidze. Może zostać drugim Karolem Bieleckim. Ale w waszej kadrze znajdzie się jeszcze kilka ciekawych nazwisk.

Decyzji nie może pan żałować - z niemiecką kadrą zdobywa pan medale, nasza reprezentacja zmaga się ze zmianą pokoleniową.

Tak, ale mam nadzieję, że szybko wrócicie na najwyższy poziom. Jak mówiłem, decyzja była oczywista, nie brałem pod uwagę poziomu sportowego, potencjalnych rywali w kadrze etc.

Środowe zwycięstwo Niemiec dość przekonujące, ośmioma bramkami (26:18). To był dla was łatwy mecz?

Nie. Po pierwsze, Polska grała pierwszy raz z nowym trenerem, więc nie wiedzieliśmy do końca, czego się spodziewać i nie było łatwo się przygotować. Myślę, że Polacy zaprezentowali dobrą obronę. Wygraliśmy jednak my dzięki łatwym bramkom - kontrom. Oprócz tego, hala zrobiła duże wrażenie: dziesięć tysięcy ludzi w nowym obiekcie stworzyło naprawdę dobrą atmosferę. 

Powtórka w sobotę w Niemczech?

Mam nadzieję, że tak! Chcemy rozegrać podobny mecz i osiągnąć taki sam wynik. Jesteśmy już blisko wywalczenia awansu na mistrzostwa. Teraz to jednak my zagramy u siebie, w Halle, i też liczymy, że będzie bardzo "gorąco". Wracamy do siebie w dobrych humorach i w sobotę ma być tak samo.

Na drugiej stronie Patrick Wiencek - czołowy specjalista od gry w obronie - mówi o swoich sposobach na powstrzymywanie rywali, wielkim rozczarowaniu podczas styczniowych mistrzostw świata w Niemczech i odrodzeniu THW Kiel.

[nextpage]

Piłka ręczna to brutalny sport?

Nie sądzę. Ale jest bardzo twarda, bo obrona musi być agresywna, to ona jest decydująca, nią wygrywa się mistrzostwa. Wierzę jednak, że wszyscy, którzy gramy w piłkę ręczną, gramy ostro, ale fair.

Jak trudno znaleźć tę granicę między sportem a brutalnością?

To bardzo dobre pytanie. Piłka ręczna jest niebezpieczna, bo jest piłką ręczną, grą kontaktową. Granica? To się po prostu czuje. Pierwszy raz ktoś mnie o to pyta, nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

Zrobiłem mały research i wyszło, że zawodnicy pytani o rywala przeciwko któremu grać lubią najmniej, często wskazywali pana.

Którzy?! Oczywiście biorę to za komplement, ale najlepszy na świecie nie jestem. Jest wielu specjalistów w tej dziedzinie.

Ale może ma pan jakieś sztuczki? Wojciech Szczęsny, gdy ktoś blokuje go przy rzutach wolnych, wręcz wrzeszczy  mu prosto do ucha, Artur Siódmiak opowiadał, że lubił zameldować się mocnym akcentem na początek spotkania, by odrobinę przestraszyć rywala.

Zawsze jestem bardzo zmotywowany. Na początku meczu zawsze jest ostro, sprawdzamy, na ile pozwolą sędziowie. Podczas pierwszego klinczu czasem mocniej obejmuję też rywala i mówię: "Jak podejdziesz tu drugi raz, nic się nie zmieni. Ja tu będę przez cały mecz". Działa.

Nie zadziałało jednak w styczniu na mistrzostwach świata na waszych parkietach. Zajęliście "dopiero" czwarte miejsce. Po przegranym meczu o brąz Andy Wolff płakał. Brak medalu to był dla was ogromny zawód, prawda?

Medal był naszym wielkim marzeniem. Zagraliśmy bardzo dobry turniej, ale niestety bez medalu. Taki jest sport, zabrakło bardzo mało. Mecz o brąz z Francją po prostu źle się ułożył. Presja była bardzo duża. Czuliśmy ją, ale jednocześnie też wsparcie kibiców, bo atmosfera była super, każda kilkunastotysięczna hala była pełna na każdym naszym meczu. I na wielu innych też były komplety. Wynik to jednak wielkie rozczarowanie dla wszystkich. Wtedy zeszło z nas powietrze, różne były reakcje w szatni.

Myślę, że jest teraz sześć zespołów, z których każda równie dobrze może wygrać mistrzostwo świata. Tylko Dania uciekła nieco reszcie. Dlatego na każdym turnieju trudno przewidzieć zwycięzcę i potknąć można się bardzo łatwo.

Odnośnie Andreasa Wolffa - w przyszłym roku dołączy do PGE VIVE Kielce. Na co dzień gracie w tym samym zespole - THW Kiel. Jaki on jest?

Przede wszystkim to gracz zespołowy. Jest bardzo inteligentny na boisku i poza nim. To pracuś, trenuje bardzo, bardzo dużo: i swoje ciało, i technikę. Jestem pewien, że w Kielcach da kibicom dużo radości. Dla VIVE to doby ruch, dla THW duża strata. Tylko Andy teraz musi nauczyć się polskiego, a już mówił mi, jakie to trudne! W Kielcach to zasada, że każdy nowy zawodnik musi uczyć się polskiego?

Tak, każdy uczy się polskiego. Wiadomo - jedni łapią szybciej, drudzy potrzebują więcej czasu.

I bardzo dobrze. W Bundeslidze jest tak samo. Zawodnicy mają trzy miesiące, żeby zacząć się komunikować, potem nie ma już forów. Dlatego też mój angielski pozostawia dużo do życzenia. Kontakt z nim mam tylko na reprezentacji, nigdy nie grałem za granicą. Komu idzie najgorzej z polskim? 

Hmm.. z racji wymowy - Hiszpanom. Niemcom też chyba łatwo to nie przychodzi, mówię na przykładzie Tobiasa Reichmanna. 

Tak, Hiszpanie... Z niemieckim też u nich katastrofa! Ale przynajmniej świetnie grają w piłkę!

Trudno w to uwierzyć, ale po mistrzostwie świata 2007 kolejny medal dużej imprezy Niemcy zdobyli dopiero z panem w składzie, dziewięć lat później na Euro w Polsce. 

Co roku mamy świetnych graczy w kadrze. Przez te lata brakowało trochę sportowego szczęścia, było dużo miejsc zaraz za podium. Mamy najlepszą ligę świata, zawsze znajduje się w niej wiele niemieckich talentów, ale czasem jest też dla nas problemem, bo jest zbyt wymagająca w połączeniu z Ligą Mistrzów. Każdy mecz w Bundeslidze wymaga pełnej koncentracji, pełnego zaangażowania, bo Bundesliga jest traktowana w Niemczech jak religia, zawsze na pierwszym miejscu. Ale w Europie też chcemy coś osiągnąć, więc trzy dni później grasz z Barceloną, Veszprem czy VIVE. I wracasz do Niemiec, gdzie za 48 godzin grasz z Flensburgiem.  

Nie chcę być złośliwy, ale z tą Ligą Mistrzów to trochę na wyrost: w tym roku THW gra w Pucharze EHF. Traktujecie te rozgrywki poważnie? Odpowiednik - Liga Europy w piłce nożnej - cieszy się różnym szacunkiem.

W Kilonii ważne są tytuły. Puchar EHF to też tytuł. Do tego Final Four tego turnieju będzie u nas, więc tym bardziej zależy nam, by to wygrać.

W przyszłym roku wielki powrót do Ligi Mistrzów? Druga pozycja w lidze daje wam przepustkę. Będzie nowy trener - Filip Jicha - i nowy lider - Sander Sagosen.

Oby! Stworzymy świetny zespół! Mały kryzys THW wziął się ze zmiany pokoleniowej w zespole. Odeszli wielcy, jak Karabatić, Omeyer, Narcisse czy Ilić i przyszli młodzi, ambitni, jak Bilyk czy Nilsson. Nie tak łatwo zastąpić takich geniuszy. Nowi zawodnicy potrzebowali trochę czasu, doświadczenia. Będziemy mieć nowego lidera, z czego bardzo się cieszę. Sagosen to dla mnie najlepszy zawodnik na świecie w trakcie ostatnich dwóch lat, a ma ile - 23 lata?

Alfred Gislasson zdobył z THW 20 różnych tytułów. To mówi wszystko. To będzie koniec pewnej ery w Kilonii. Ale zastąpi go Filip, który według mnie jest najlepszym zawodnikiem, jaki grał tutaj w historii klubu. Cieszę się więc ogromnie. Filip był wielkim liderem na boisku i mam nadzieję, że podobnie będzie na ławce.

Wspomniał pan o olbrzymiej intensywności meczów. Niedawno zbiorowo wypuściliście wideo, w którym przeciwstawiacie się natłokowi meczów. Pan również się wypowiada. Wszystko pod hasztagiem #dontplaytheplayers. Czego spodziewać się po tej akcji?

Wyjaśnię krótko: w weekend graliśmy z THW Final Four Pucharu Niemiec, czyli dwa mecze w dwa dni. W środę mamy mecz z Polską w Gliwicach, a w sobotę rewanż. Czyli cztery mecze w osiem dni. To normalne?! W lecie mamy trzy tygodnie wolnego! Dochodzimy już do limitu wytrzymałości. Chcemy to naświetlić i pokazać problem. Dlatego zebraliśmy się i postanowiliśmy zaprotestować wspólnie, bo z każdym rokiem jest coraz gorzej. Najlepsi grają 60 meczów w rok. Stąd kontuzje. Może Bundesliga powinna mieć dwie drużyny mniej? To byłoby jakieś rozwiązanie. Coś trzeba zrobić. I tego życzmy sobie dla dobra naszej dyscypliny.

Obserwuj autora na Twitterze!

< Przejdź na wp.pl