Pożegnanie czasów niecierpliwości

Czyż każda wielka epoka w historii nie powinna mieć swojego spektakularnego końca, który spiąłby klamrą wszystkie jej rozdziały?

Przemysław Brudzyński
Przemysław Brudzyński

Droga


W lecie 2001 roku, trawiaste korty All England Lawn Tennis and Croquet Club zdawały się nieustannie przeglądać w zwierciadle ponad stuletniej wówczas przeszłości. Od pierwszych rund męskiej odsłony turnieju singlowego działy się rzeczy szczególne. Tak jakby cała historia turnieju wimbledońskiego, upływająca w corocznym cyklu oczekiwania i celebracji, zmierzała nieuchronnie właśnie do tego momentu.

A czegóż te korty nie widziały? Nie zabrakło na nich przecież nikogo z Największych tenisa. Od tych prawie anonimowych, należących już niemal do sfery legend, Spencera Gore'a, Maud Watson czy Lottie Dod, znanych nam jedynie z archiwalnych zdjęć, przez czempionów "wieku średnich", Lavera, Emersona czy Billie Jean King, wyznaczających nowe standardy tenisowej formy i treści, po mistrzów współczesnych, choć wciąż tak integralnych z duchem i naturą turnieju, Pete'em Samprasem czy Steffi Graf. Kto mógł przypuszczać, że od czasu tryumfu Freda Perry'ego w 1936 roku aż do dziś, żaden z brytyjskich zawodników nie sięgnie po najbardziej prestiżowe trofeum w tenisie? Kto spodziewał się, że to właśnie na tych kortach Martina Navratilova ustanowi rekord wszech czasów dziewięciu zwycięstw w jednym turnieju wielkoszlemowym?

To tu właśnie, Navratilová wraz z Evert, zapisywały fascynujące rozdziały swej wielkiej rywalizacji, być może nawet największej w całej historii dyscypliny.
To tutaj Björn Borg i John McEnroe rozegrali pamiętny finał 1980 roku, mecz-symbol zderzenia dwóch skrajnych biegunów tenisowego świata, w którym klasyczny, niedościgniony ideał jeszcze raz zatryumfował nad drapieżną, młodą, niepokorną nowoczesnością.

To tutaj niepozorna Czeszka Jana Novotná zdobyła swój upragniony tytuł wielkoszlemowy, zalewając soczyście zieloną murawę Kortu Centralnego najradośniejszymi z tenisowych łez.

Korty All England Club widziały wiele przemian. Od czasu przełomu wieku XIX i XX, gdy turniej był symbolem klasowego podziału społeczeństwa, minęło wiele lat. Niezmąconą spójność klasycznej wimbledońskiej publiczności zastąpiły kontrasty i różnorodność. Długą drogę przeszła kortowa moda: wizytowe spodnie i salonowe suknie, w jakich ponad wiek temu grali William Renshaw i Charlotte Cooper Sterry ustępowały miejsca ubiorowi coraz bardziej liberalnemu, by wreszcie przeistoczyć się w ekstrawagancki styl Agassiego czy szokujące odwagą, prowokujące stroje Martiny Hingis, pięknej i genialnej nastoletniej innowatorki tenisa.

Tak, trawiaste korty Świątyni Tenisa widziały w ciągu wielu dekad swego istnienia wiele przemian, stawały się ich areną, dawały im świadectwo. Ale esencja turniejowej rywalizacji, czyli sam tenis, wraz z jego filozofią i mentalnością, przez wszystkie te lata pozostawał niezmieniony. Rok 2001 na kortach Wimbledonu miał się stać ostatnią w historii afirmacją owej niezmienności.

Oczekiwanie

Błędem byłoby sądzić, że, jak to się w powszechnym dyskursie utrwaliło, wraz z finałem Wimbledonu 2001 zakończyła się jedynie dominacja pewnego stylu gry w tenisa. Przyczyną tego błędu jest... inny błąd - postrzegania wyjątkowości londyńskiego turnieju jako opartej na specyficznych elementach jej tradycji, takich jak określony dress code (wyłącznie białe ubrania z ewentualnymi kolorowymi wstawkami), osławione truskawki w śmietanie, czy okazjonalne wizyty brytyjskiej Królowej. Kwestie te miały rzecz jasna niemałe znaczenie w kształtowaniu specyficzności londyńskich zawodów. Ich wyjątkowość jednakże zbudowana została na tym, co stanowiło esencję rywalizacji na kortach Wimbledonu – samym tenisie.

Richard Krajicek, Pete Sampras, Andre Agassi, Pat Cash, John McEnroe, Rod Laver, Arthur Ashe, Michael Stich... Przez 124 lata istnienia turnieju na All England Club wszyscy jego tryumfatorzy, ci legendarni i ci zapomniani, bohaterowie jednej edycji i postaci, które zmieniały bieg historii całej dyscypliny. Wszystkich połączyło coś, co sprawiło, że tenis na Wimbledonie nabrał innego, pozasportowego wymiaru. Stał się ideą. Choć zasada ta nigdzie nie została zapisana, niejako oczywistością było to, iż stając na wiosennie zielonych kortach Świątyni Tenisa , uczestnicząc w najstarszym turnieju tenisowym świata, dążyło się do prowadzenia gry. Do przejęcia inicjatywy. Defensywa była koniecznością, od której jak najszybciej pragnęło się uwolnić. Precyzja, siła, spryt, taktyczna inteligencja, determinacja, technika, refleks, szybkość... Wszystkie środki mogły zostać zastosowane, by osiągnąć przewagę nad przeciwnikiem.

Przez 12 i pół dekady istnienia turnieju ryzyko było na arenach Wimbledonu ideą nadrzędną, swoistym "obowiązkiem moralnym". Wychodząc na kort, zawodnicy niejako przyjmowali na siebie ten obowiązek. Zwycięzcy zawodów nie byli graczami zachowawczymi. Nieustannie, niezależnie od preferowanego stylu gry, balansowali na cienkiej granicy pomiędzy odwagą a brawurą.

Polub i komentuj profil działu tenis na Facebooku, czytaj nas także na Twitterze!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×