Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Andrzej Szymański

Już raz oszukał przeznaczenie. Znów godziny dzieliły go od śmierci

Maciej Kmiecik

- Miałem roponercze. Prawie 2,5 litra ropy na nerkach. Doszło do zakażenia organizmu. W ostatnim momencie trafiłem do lekarza. Kilkadziesiąt godzin później mogłem już nie żyć - wspomina Andrzej Szymański, który 21 lat temu już był bliski śmierci.

Historia byłego żużlowca, Andrzeja Szymańskiego jest materiałem na scenariusz filmowy. Być może na kolejną część sagi "Oszukać przeznaczenie". Wychowanek Unii Leszno uciekł kostusze w 2001 roku po fatalnym wypadku na torze żużlowym.

"Byłem już praktycznie trupem"

Złamał wówczas kręgosłup i do dziś jest sparaliżowany od pasa w dół. Miał obrzęk mózgu, złamaną lewą łopatkę, biodro i uszkodzone płuco. - Miałem ciśnienie krwi 360 na 300. Byłem już praktycznie trupem. Z opowieści mamy wiem tyle, że przyszedł lekarz i zapytał się, czy jesteśmy wierzący. Odpowiedziała, że tak. Powiedział tylko, żeby poprosiła księdza, który dał mi ostatnie namaszczenie - wspominał dwa lata temu w rozmowie z WP SportoweFakty Szymański.

Cud nastąpił po dwóch tygodniach, kiedy zaczął wybudzać się ze śpiączki. Wrócił do żywych, choć straszny wypadek pozostawił na organizmie trwałe ślady. - U mnie nie wszystko funkcjonuje tak, jak u zdrowego człowieka. Nie mam czucia od pasa w dół. Nerki są osłabione. Pojawiło się zaleganie moczu, zapalenie, a skończyło się roponerczem - tłumaczy swoje tegoroczne dolegliwości były żużlowiec.

Andrzej Szymański regularnie, co pół roku odwiedzał urologa. Mijający termin kolejnego badania opóźnił się z błahego na pozór powodu. - Na skutek awarii windy w Leszczyńskim Centrum Medycznym Ventrikulus, gdzie mam swojego urologa, nie mogłem umówić się na kolejną wizytę. Z reguły co pół roku go odwiedzałem, a teraz przedłużyło się do ośmiu miesięcy. Kiedy już winda działała i mogłem wjechać do lekarza, okazało się, że mam roponercze - dodaje.

Kilkadziesiąt godzin później by nie żył…

- Chorowałem wcześniej na nerki, ale na przełomie czerwca i lipca prawie "odjechałem" na tamten świat - opowiada. - Miałem roponercze. Prawie 2,5 litra ropy na nerkach. Przyszło zakażenie organizmu. W ostatnim momencie trafiłem do lekarza. Kilkadziesiąt godzin później mogłem już nie żyć - wspomina dramatyczne wydarzenia sprzed kilku miesięcy Andrzej Szymański.

Roponercze to ciężkie zakażenie układu moczowego z obecnością ropnej treści w miedniczce nerkowej. Organizm naszego rozmówcy były niezwykle osłabiony. - Nie miałem sił nawet mówić, byłem tak słaby. W ostatnim momencie podjechałem z siostrami do lekarza. Kiedy zobaczył mnie odrynator, powiedział, że już mnie nie wypuści. Nawet, gdyby nie mieli miejsca w tej placówce, to miałem zostać przewieziony do innego szpitala. Spędziłem tam tydzień - wyjaśnia.

Szymański podkreśla, że cały czas jest bardzo słaby i walczy o odzyskanie w miarę normalnego funkcjonowania. - Po wyjściu ze szpitala byłem słaby jak betka. Nie potrafiłem utrzymać się na wózku inwalidzkim. Teraz powoli ćwiczę i dochodzę do sił - mówi.

Przed tym jak trafił do szpitala i zaraz po wyjściu z placówki miał problemy z odżywianiem. - Cokolwiek zjadłem, wymiotowałem. Organizm był już tak zatruty. Czekałem na tę naprawę windy i nie doczekałbym się. To był ostatni dzwonek, kiedy trafiłem do szpitala. Przetokę w nerce wkuwali mi jeszcze tego samego dnia wieczorem o godzinie 23. Normalnie o tej porze nie robi się takich zabiegów, a jedynie ratujące życie - dodaje.

- Można powiedzieć, że drugi raz uciekłem śmierci spod topora - zawiesza głos nasz rozmówca.

Zbiera na opał i przetrwanie zimy

Andrzej Szymański nie wie jeszcze, czy chorą nerkę uda się uratować. - Kolejne wizyty mam lada dzień. Lekarz na podstawie badań oceni, jak dalej leczyć tę nerkę i czy jest ona jest jeszcze do uratowania. W innym przypadku czeka mnie albo przeszczep albo życie z jedną nerką - wyjaśnia.

Były żużlowiec utrzymuje się tylko z renty państwowej w wysokości 1600 złotych. Jak wielu Polaków boryka się z problemem, by zakupić opał na zimę. - Krzysztof Cegielski zawsze pomagał mi, załatwiając część opału od sponsora Janusza Kołodzieja, Pawła Tarapaty. W tym roku też mogłem liczyć na pomoc, za co jestem bardzo wdzięczny. Tym razem udało się załatwić dwie palety. To jednak drobna część tego, co potrzebuję. Konieczne jest jeszcze drewno i ekogroszek. Renta starczy mi na opłaty i skromne życie. Z wpłat z 1 proc. mam pokrywaną częściowo rehabilitację. Koniec z końcem ciężko związać - nie kryje Szymański.

Stąd też utworzył specjalną zbiórkę na pomoc w zakupie opału na zimę. - Zawsze mogłem liczyć na pomoc kibiców i tym razem też się o nią zwracam. Wierzę, że ludzie dobrego serca mi pomogą. Z góry dziękuję za każdą złotówkę. Mam nadzieję, że uda mi się przetrwać te ciężkie czasy - kończy były żużlowiec.

Zobacz także:
Max Fricke nie dał się złamać
Mimo transferu pojawił się na gali w swoim byłym klubie
KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

< Przejdź na wp.pl