Damian Gapiński - Ta ostatnia niedziela: Rzeszowskie uNi(c)ki i "bycza" samowola

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Głównym tematem minionego tygodnia była odmowa startów zawodników PGE Marmy Rzeszów w meczu z Fogo Unią Leszno. Poszło o stan leszczyńskiego toru.

W tym artykule dowiesz się o:

Dzieci kochają cyrk. Ale taki ze zwierzątkami, klaunem. Zaproszone przez działaczy Fogo Unii Leszno na mecz z PGE Marmą Rzeszów dzieciaki nie spodziewały się jednak, że będą świadkami pokazów cyrkowych na Stadionie im. Alfreda Smoczyka. Jak do tego doszło?

W zasadzie trzeba rozpocząć od końca, czyli w tym przypadku od oświadczenia rzeszowskiej drużyny. To ono sprawia, że wszystkie klocki tej układanki zdają się stanowić spójną całość. A naszym zdaniem ta opowieść brzmi tak... Zespół PGE Marmy do Leszna jechał przekonany o tym, że w spotkaniu niezależnie od tego w jaki sposób będzie przygotowany tor, nie wystartuje Nicki Pedersen, to oznaczało jedno - możliwość porażki w rozmiarach, która odbierze również szanse na zdobycie punktu bonusowego, który może okazać się niezwykle ważny w kontekście walki rzeszowskiego zespołu o pierwszą czwórkę. Wiedzieli o tym, bo sobotnia, heroiczna walka Pedersena z bólem i rywalami przyniosła 11 punktów w Cardiff i spuchniętą rękę. Po drugie - warto przywołać wypowiedź prezes Marty Półtorak z wywiadu, w którym powiedziała: "Przyjechał do Leszna. Na ile czułby się na siłach, żeby jechać - tego nie jestem w stanie powiedzieć w przypadku żadnego z zawodników. Może się przecież zdarzyć tak, że w trakcie zawodów ktoś dostanie biegunki." Do Leszna Pedersen jednak musiał pojechać, bo inaczej zespół nie wypełniłby przepisu dotyczącego KSM.

Po przyjeździe do Leszna rzeszowianie dowiedzieli się, że tor został zbronowany przed przyjazdem komisarza. Mimo to, ani pisemnie, ani słownie nie odmówili sędziemu jazdy w tym spotkaniu! Zwracali jednak uwagę na to, że tor jest przygotowany w sposób niewłaściwy, czym wymusili kolejne prace na torze. Do samego końca (w tym przypadku decyzji o rozpoczęciu spotkania) utrzymywali, że chcą jechać, ale przeszkodą jest tor, który uniemożliwia normalną jazdę. Byli nawet gotowi do tego, żeby pisemnie zobowiązać się do tego, że w przypadku przełożenia meczu, nie wystartuje w nim Nicki Pedersen. Dlaczego utrzymując do końca, że chcą jechać w tym spotkaniu dążyli jednocześnie do jego przełożenia? Tutaj właśnie tkwi "haczyk". Ten haczyk polega na tym, że gdyby sędzia zamiast decyzji o rozpoczęciu spotkania, odwołał je, albo doszłoby za zgodą gospodarzy do jego przełożenia, wówczas rzeszowianie wyjęliby przysłowiowego "asa z rękawa". Ten as polegał na tym, że po przełożeniu spotkania powołaliby się na zacytowany w oświadczeniu artykuł 9 a punkt 4 Regulaminu Zawodów Motocyklowych Na Torach Żużlowych, który brzmi: "Nieprzestrzeganie zasad, o których mowa w ust. 1 oraz 3, będzie potraktowane jako nieregulaminowe przygotowanie toru do zawodów z winy organizatora."

Powołanie się na ten przepis spowodowałoby, że zamiast wyznaczenia daty nowego meczu, rzeszowianie domagaliby się nałożenia na drużynę Unii Leszno walkowera. W ten sposób ochroniony zostałby nie tylko punkt bonusowy, ale zainkasowane trzy ważne punkty (oczwiście przy założeniu, że Rzeszów wygra u siebie). Prawda, że układa się w logiczną całość?

Wnioski. Naszym zdaniem ukarane powinny zostać obie drużyny. Unia Leszno za to, że zbronowała tor przed przyjazdem komisarza, co jest zawarte w dokumentach, nad którymi pochyli się Komisja Orzekająca. I choć wielu fachowców od przygotowania toru twierdzi, że jego zbronowanie jest najlepszą metodą na osuszenie nawierzchni, to zrobili to w nieodpowiednim momencie, a tym samym niezgodnie z regulaminem, za co może na nich zostać nałożona kara w wysokości od 65 do 200 tysięcy złotych. Wystarczyłoby, że do zbronowania toru doszłoby już podczas obecności komisarza zawodów i nie byłoby problemu. Reszów ten fakt chciał jednak wykorzystać. Z konsekwencjami swoich działań musi się również liczyć PGE Marma Rzeszów, która karę może otrzymać z kilku paragrafów, a kwota do zapłacenia może wynieść nawet kilkaset tysięcy złotych. Mecz w każdym razie się odbył i walkowerze nie może być mowy.

Obie drużyny trzeba ukarać - prewencyjnie, w imię dobra dyscypliny i tego, abyśmy nie byli już świadkami tak marnych przedstawień. Niestety ktoś musi być pierwszy, ale do momentu, kiedy nie będą nakładane kary, to będziemy świadkami jeszcze niejednego cyrku, po którym wymyślane będą kolejne instytucje typu komisarz toru, a problem nadal pozostanie nierozwiązany. Ale to już temat na zupełnie inną opowieść...

[b]Damian Gapiński

[/b]

Źródło artykułu: