Były prezes Stali Gorzów: Żużel pogrąża się z roku na rok

Jerzy Synowiec to były prezes Stali Gorzów, który wciąż aktywnie działa w gorzowskim sporcie, choćby jako radny. Postanowiliśmy zapytać mecenasa o obecną sytuację nie tylko klubu z Gorzowa, ale i całego żużla.

Marcin Malinowski
Marcin Malinowski

WP SportoweFakty: Niedawno dopiero rozpoczął się okres transferowy, ale Stal Gorzów już wcześniej skompletowała skład. Jak pan oceni te zmiany w zespole?

Jerzy Synowiec: Zmiany były potrzebne w gorzowskim zespole, ponieważ utrzymanie ubiegłorocznego składu było na tyle ryzykowne, że o mały włos nie spadliśmy z ligi, gdyby nie postawa Bartka Zmarzlika, niezwykle konsekwentna przez cały sezon, w postaci bardzo wysokiej formy. Był problem z Gapińskim, Świderskim i innymi zawodnikami. Wymiana na Jepsena Jensena i Przemka Pawlickiego powinna poprawić sytuację, aczkolwiek obydwaj ci zawodnicy w zeszłym sezonie prezentowali bardzo nierówną dyspozycję. Oprócz bardzo dobrych występów zdarzały im się wpadki rzędu jednego punktu. To znaczy, że nie są pewni, nie mają ustabilizowanej formy. Jeśli w Stali ją ustabilizują na jakimś przyzwoitym poziomie, bo i Przemysław Pawlicki potrafił jechać równo, i Michael Jepsen Jensen również, to Stal - przy wysokiej formie naszych juniorów - będzie bardzo silnym zespołem, który powalczy o play-offy. Gdyby tak się nie stało, to może być gorzej, ponieważ liga będzie bardziej wyrównana niż w tym roku. Generalnie oceniam te transfery pozytywnie, ale bez zachwytu. Ani Przemysław Pawlicki, ani Michael Jepsen Jensen nie należą do moich ulubionych zawodników, żebym widział w nich jakiś ogromny potencjał.

Jakie pana zdaniem były przyczyny słabej formy gorzowskich żużlowców? Czy te problemy mogły mieć jakiś związek z sytuacją klubu czy po prostu było to załamanie formy?

- Jeżeli chodzi o część zawodników, to oni nigdy nie prezentowali wysokiej formy, która by ich kwalifikowała do Ekstraligi. Myślę tutaj o Świderskim, Gapińskim, Sundstroemie. Ich kresem możliwości jest w zasadzie I liga. Mnie to wcale nie dziwiło, że jeździli źle, bo to były za wysokie progi. Jeżeli chodzi o Kasprzaka, to tutaj problem wynika z jego osobowości. Z równym powodzeniem może się to przerodzić w poprawę formy w przyszłym sezonie albo w kontynuację tego, co było. Zdaje się, że on nie poukładał swojego życia. Nie wie, co jest ważne. Jest niedojrzałym człowiekiem. Wielu ludzi wie, o co chodzi. To jest tak, że dużo się o tym mówi, ale to nie wypływa. Jak coś się dzieje, to nagle się okazuje, jak w przypadku Piotra Pawlickiego, że wszyscy wiedzą, jaki to człowiek rozrywkowy, rozrabia i ma sprawy. W przypadku Krzysztofa Kasprzaka te jego występy internetowe pokazują, że nie wyrósł z krótkich spodenek.

Stal Gorzów rozliczyła się z zawodnikami i wygląda na to, że nie ma kłopotów z finansami. Cały czas trzeba jednak pamiętać o kredycie. Jak pan widzi sytuację finansową klubu?

- Stal nie jest na pewno ani gorsza ani lepsza od wszystkich klubów żużlowych, których sytuacja jest bardzo niedobra. Była, jest i wszystko wskazuje na to, że doprowadzi to do generalnego krachu i upadku żużla w Polsce. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Kiedyś problemy miał jeden klub, dwa, potem cztery, a dzisiaj mają je dokładnie wszyscy. Tyle tylko, że niektórzy to skrzętnie ukrywają i im się to udaje, a niektórzy dochodzą do ściany i muszą wszystko powiedzieć wprost. Kto by pomyślał, że w połowie sezonu, przy stabilnej pani Marcie Półtorak, solidnym, dosyć poukładanym klubie, nagle się okazuje, że nikt nikomu za nic nie płaci i trzeba rozwiązać klub. Nikt tego nie wiedział. Podobnie jest u innych. Zielona Góra miała dwa miliony złotych długu i o mało nie upadła, gdyby nie wyciągnięto pomocnej dłoni. Gorzów też ma długi wielomilionowe, ale gwarantowane przez miasto, co oznacza, że nawet w przypadku kryzysu będzie miał kto pokryć te długi. Dzięki temu są w lepszej sytuacji. To nie zmienia jednak faktu, że problemy finansowe są i to jest bardzo smutne. Od prawie 20 lat kluby nie potrafią się porozumieć, co do wspólnej polityki finansowej.

Był pan prezesem Stali Gorzów w latach 1991-1996. Jak to wtedy wyglądało?

- To była prosta sprawa. Budżet wynosił kilkaset tysięcy złotych rocznie. Wprawdzie te pieniądze były wtedy więcej warte niż dzisiaj, ale jednak w Polsce nie było takiej gigantycznej inflacji, żeby nie można było tych kwot porównywać. Mimo to jeździł u nas mistrz świata Gary Havelock, Billy Hamill, Tony Rickardsson, Jason Crump. Te pieniądze wystarczyły, by jeździli tu tacy ludzie. Gdyby teraz te pieniądze - załóżmy - potroić, to też powinno wystarczyć, żeby żużel odbywał się na bardzo wysokim poziomie. Kiedy kończyłem przygodę z żużlem i w 2001 roku prezesem był Les Gondor, to budżet po raz pierwszy przekroczył milion złotych. Wtedy w klubie pracowały trzy osoby, zawodnicy do pomocy mieli co najwyżej po jednym mechaniku i ścigali się. To było równie emocjonujące, jak dzisiaj. Teraz żużel oszalał. Nie ma dochodów z telewizji, poważnego sponsora, bilety to jest jakiś ułamek klubowego budżetu, a w parkingu trudno nogę zmieścić, ponieważ przy każdym żużlowcu kręci się przynajmniej kilku pomagierów, w klubach pracuje po kilkudziesięciu ludzi, zawody obsługuje cała masa zbędnych komisarzy i rozmaitych speców od wszystkiego plus ochrona. To oczywiście tworzy ogromne koszty. Żużel nie tworzy dochodów, ale wydatki. To od lat nie daje się zbilansować. Poszło to w kierunku szaleństwa. Okazuje się, że obecnie klub ot tak może wisieć jednemu zawodnikowi milion, półtora po jednym sezonie. To są rzeczy niewyobrażalne. Długi wobec Hancocka to coś, czym ja, jako prezes, dysponowałem na całoroczny budżet.

Po czyjej stronie leży wina takiego stanu rzeczy?

- Moim zdaniem składają się na to trzy elementy. Po pierwsze, władze polskiego żużla. Przeczytałem wywiad z szefem PZM-otu, panem Andrzejem Witkowskim, który mówił, że w I i II lidze trzeba poluzować wymogi finansowe, bo te kluby znikną. Krótko mówiąc, to można to przełożyć następująco na język potoczny: pozwalajmy klubom kraść, ale nie za dużo i nie za mocno. Albo inaczej: pozwalajmy oszukiwać zawodników, tylko trochę z umiarem, żeby nie było tego widać. Tak być nie może. Po drugie, na pewno winni są szefowie klubów, którzy nie potrafią się porozumieć co do wspólnej polityki finansowej. Takie próby były już za Gondora, że wszyscy prezesi się spotykali. Kiedyś w Gorzowie o mało nie doszło do podpisania dokumentów. Był nawet notariusz. Kluby zobowiązywały się do płacenia tyle i tyle, limity były takie i nie wolno ich przekraczać pod groźbą kary. Mieliśmy podpisywać weksle. Po kilkunastu latach to się nadal nie zmaterializowało. Po trzecie, pazerność zawodników jest absolutnie niebywała. Oni są jak piranie albo gorzej. Potrafią zagryźć klub i nie popuścić. Niech wszystko się topi, ale ja swój milion lub dwa za sezon muszę dostać. To jest absurd. Zawodnicy mogą jeździć za wielokrotnie mniejsze pieniądze i też im się to będzie opłacało, a przy okazji żużel będzie żył. Tak jednak doprowadzą do upadku całej dyscypliny, jako jeden z elementów. Nie żądają przecież czegoś, czego nie mogą dostać, bo ostatecznie przyciśnięte do ściany kluby płacą.

Żużlowców może bronić fakt, że koszty inwestycji w sprzęt wzrosły...

- Pewno tak, ale na przestrzeni ostatnich lat nie urosły one dziesięć czy dwadzieścia razy. To niemożliwe. Zatrudnia się cały tłum zbędnych zawodników. Antal Kocso - zawodnik, który jeździł w Stali, był lubiany przez kibiców i przyjeżdżał z Węgier swoim samochodem osobowym kombi. W środku miał motocykl, a mechanikiem była jego żona. Jeździł widowiskowo, świetnie i mu się to opłacało, a dostawał - w porywach, jak zdobył powyżej 10 punktów - pięć tysięcy złotych, za co musiał pokryć koszty podróży. Oczywiście tamta kwota jest większa, niż dzisiejsze pięć tysięcy złotych, ale pewne proporcje są zachowane.

Jest pan prawnikiem, więc jak od strony prawnej może pan opisać przyzwalanie na długi? Wspomniał pan o tej umowie między prezesami, a teraz są niby limity finansowe, ale także sposoby na ich obejście.

- To robi klub. Zawodnik podpisuje takie dokumenty, na które się zgadza. Dobrym przykładem jest Hancock. Stal Rzeszów mówi tak: "Hancock był nie w porządku, bo podpisał dodatkowe umowy". No tak, ale z kim je podpisał? Czy bez wiedzy i woli klubu? No chyba nikt nie uwierzy w to, że klub o takich rzeczach nie wiedział. Musiał, bo to sponsorzy klubowi się do tego zobowiązywali. Jeżeli klub podpisuje z zawodnikiem kontrakt, nie mając pokrycia w pieniądzu na opłacenie go, to dopuszcza się przestępstwa oszustwa. To jest art. 286 Kodeksu Karnego. Jeżeli umawiam się na coś i wiem, że nie zapłacę, a wyegzekwuję czyjąś pracę, to jest oszustwo. Co zawodnik ma zrobić? Do kogo iść na skargę, skoro klub upada i w tym samym miejscu, na tym samym stadionie, ci sami ludzie tworzą nowy byt prawny, np. stowarzyszenie czy inną spółkę, i udają, że nie ma problemu? Tamtych długów nie opłacą, bo to nie byli oni. Tak być nie może. Władze polskiego żużla powinny tego bezwzględnie pilnować. Nieważne, czy przetrwa osiemnaście zespołów czy tylko dziesięć. Ważne, żeby żużel przetrwał jako dyscyplina, a w ten sposób pogrąża się z roku na rok.

Czy zgadzasz się z opinią, że żużel czeka upadek?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×