- Badminton to jest naprawdę widowiskowy sport, tu ciągle się coś dzieje. Podam przykład niesamowitego rekordu z naszej dyscypliny. Otóż podczas jednego z meczów zmierzono, że uderzona przez zawodnika lotka leciała z prędkością aż 493 km/h! To naprawdę robi wrażenie - mówi prezes Polskiego Związku Badmintona Marek Krajewski.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Ostatnio minister sportu Sławomir Nitras, w jednym z wywiadów, wymienił Polski Związek Badmintona jako jeden z najbogatszych w Polsce. Mówił to w kontekście zaangażowania polityki w sport. Mogliście liczyć w ostatnich latach na przychylność ze strony polityków?
Marek Krajewski, prezes PZBad: Traktuję wypowiedź pana ministra w Kanale Sportowym jako pewien rodzaj pozdrowienia. Ja też - przy okazji tej rozmowy - chciałbym pozdrowić pana ministra, bo czytam jego słowa jako pewną figurę publicystyczną, rzuconą w studio dla rozluźnienia. I przyjmuję to pozytywnie. Bo przecież wszyscy wiedzą, że są bogatsze związki sportowe w naszym kraju. Ale cieszę się, że zostało zauważone, że my w badmintonie nieźle sobie radzimy. Jak będę miał okazję bezpośrednio spotkać się z ministrem Nitrasem, to szerzej opowiem, jak my to w PZBad robimy.
Nie ma tu żadnej tajemnicy, nam żaden polityk pieniędzy w teczce nie przyniósł. Pozyskujemy środki sami, a metoda zbierania finansów na turnieje badmintonowe jest prosta. Opiera się na trzech składowych: środki z ministerstwa sportu, z lokalnego samorządu i od sponsorów. I wszystkie pieniądze musimy sami wychodzić, sami wynegocjować. Nie ma nic za darmo. To ciężka praca całego zespołu PZBad.
Patrząc na listę waszych partnerów, faktycznie można odnieść wrażenie, że za poprzednich rządów nie narzekaliście na brak wsparcia. Są Orlen, Lotto, PKO BP, a partnerem jest TVP Sport.
Ale mamy też Toyotę Okęcie, która przecież nie ma nic wspólnego z polityką. Rozumiem, że jak ktoś z zewnątrz spojrzy na nazwy spółek, które pan wymienił, to może pomyśleć, że płyną do nas miliony. No tak dobrze nie jest. Mogę ujawnić, że duzi sponsorzy wpłacali kwoty zwykle od kilkudziesięciu do stu kilkudziesięciu tysięcy na turniej. Nie więcej. Więc nie brnijmy w nieporozumienia, nie twórzmy mitów. Kontrakty podpisujemy co roku, nie na kilka lat.
Dla przykładu z Orlenem mamy podpisaną umowę na sponsoring trzech największych tegorocznych imprez. Ale naszym największym "sponsorami" są ministerstwo sportu, samorządy lokalne i wojsko. Co ważne, rzeczywistymi beneficjentami środków, które pozyskuje PZBad, są kluby w Polsce. Pieniądze idą do tych terenowych ośrodków, które szkolą zawodników, a my - jako związek - jesteśmy tu tylko operatorem.
ZOBACZ WIDEO: Szczęsny bohaterem w serii rzutów karnych. "Wybronił ten mecz"
O jakich pieniądzach mówimy w tym przypadku?
Ministerstwo przeznacza na szkolenie kadry elity około dwóch milionów złotych rocznie, a na szkolenie wszystkich grup juniorskich około miliona. Chyba nie muszę mówić, że gdy porównamy to do innych dyscyplin, to nie są to duże kwoty.
Czy zauważył pan, by spółki Skarbu Państwa stały się mniej przychylne dla PZBad po tamtej wypowiedzi ministra?
Mam nadzieję, że tak nie będzie, a pan minister zwróci uwagę na nasze działania. Bo moim zdaniem mamy wiele zbieżnych celów. Cieszy mnie, że minister Nitras głośno i od początku swojej kadencji mówi o misji upowszechniania sportu, bo tu jesteśmy w jednej linii z tym przekazem ministerstwa. Badminton jest idealnym sportem do tego, żeby ludzi zachęcić do ruchu. Mocno stawiamy na upowszechnienie sportu, na ten cel mamy z różnych funduszy nawet trzy miliony złotych rocznie. W tygodniu odbywa się 20-30 turniejów badmintonowych w całej Polsce. To oznacza około tysiąc dzieci grających w badmintona w każdy weekend.
W zeszłym roku zorganizowaliśmy 300 pikników badmintonowych dla rodzin przy okazji większych imprez w różnych miastach. Organizujemy Narodowe Dni Badmintona, które są największą tego typu imprezą badmintonową w Europie. Co ważne, szkolimy też nauczycieli, żeby oni wiedzieli, jak na lekcjach WF uczyć gry w badmintona. To mniej wymagający sport, który może zafascynować tych, którzy do tej pory nie lubili biegać i nie lubili zajęć ruchowych. Zabraliśmy się do pracy i wyszkoliliśmy w ostatnich latach pięć tysięcy nauczycieli! Daliśmy im podręczniki, rozpisaliśmy wszystkie lekcje i zachęcamy do pokazywania uczniom badmintona. My właśnie tę pracę u podstaw już wykonujemy.
Współpracujecie też z wojskiem, prawda?
Tak, to dla nas bardzo ważny partner. Dzięki współpracy z Ministerstwem Obrony Narodowej wielu naszych reprezentantów może liczyć na angaż w armii. Otrzymują pensje, a część pieniędzy inwestują w rozwój swoich karier. Organizujemy wojskowe mistrzostwa Polski, niedługo mają odbyć się także mistrzostwa każdej z dywizji. Kto wie, czy to w przyszłości nie będzie stanowiło zalążka ligi amatorskiej. Zresztą w akademickich mistrzostwach Polski swoje drużyny wystawiło w tym roku aż 38 uczelni.
Nie obawia się pan, że zostaniecie okrzyknięci ulubieńcami poprzedniego rządu. W zarządzie PZBad wciąż figuruje Tomasz Poręba, europoseł PiS.
Żeby była jasność. Mnie do badmintona nikt w teczce nie przyniósł. Kocham tę dyscyplinę sportu. Badminton to moja pasja i kawał życia. Zanim zostałem prezesem PZBad, miałem całkiem udaną karierę jako zawodnik. Byłem nawet medalistą mistrzostw Polski. Ja z badmintona nie żyję, bo jestem przedsiębiorcą w branży nieruchomości. A to, czego nauczyłem się w biznesie, przekładam na działalność w sporcie. Znam mechanizmy, wiem czego oczekują partnerzy, mam świadomość, że nikt nie daje pieniędzy na piękne oczy.
Podstawą jest sprawność organizacyjna i know-how. Dlatego mamy w związku narzędzia i partnerów, którzy mierzą ekwiwalent medialny, jaki otrzymują sponsorzy, którzy współfinansują nasze imprezy. Pod tym względem jesteśmy związkiem nowoczesnym, spełniamy wszystkie standardy. Co się zresztą potwierdziło, nawet gdy w ostatnich latach byliśmy dokładnie sprawdzani przez 2,5-letnią kontrolę z ministerstwa sportu. Ulubieńcy polityków raczej uniknęliby takiej kontroli, prawda? A u nas ona była. Prześwietlono dokładnie całe nasze finanse i nie wykazano żadnych większych nieprawidłowości. Więc bez przesady z tym dorabianiem nam politycznej gęby. A wie pan co jest najśmieszniejsze?
Słucham?
Że kilka lat temu zarzucano nam coś zupełnie odwrotnego. Swego czasu byłem zaproszony na spotkanie do ówczesnego ministra sportu Piotra Glińskiego. W czasie rozmowy okazało się, że do ministerstwa wpływały skargi na to, że w zarządzie mamy… dwóch przedstawicieli Platformy Obywatelskiej. Przyznam, że wcześniej nawet o tym nie wiedziałem, bo oni się nie afiszowali na co dzień ze swoim poglądami. No, ale minister Gliński dostał taką notatkę od jednej z pracownic ministerstwa.
Ówczesny minister sportu poprosił o usunięcie tych działaczy?
Nie, nie naciskał. Nawet stwierdził, że to żenujące, by wytykać poglądy polityczne działaczy sportowych. Nie wracaliśmy już do tej sprawy.
Choć środków w polskim badmintonie nie jest za wiele, to związek organizuje drogie imprezy jak choćby drużynowe mistrzostwa Europy. Dlaczego?
Chcemy się sportowo rozwijać i robimy wszystko, by nasi zawodnicy już teraz mieli okazję mierzyć się na poważnych zawodach z czołowymi drużynami. Organizacja tej imprezy nie miała wpływu na finansowanie szkolenia. Nie zabraliśmy środków ze szkolenia. A przecież musimy też budować zainteresowanie badmintonem. W czasie mistrzostw Europy w Łodzi, w momencie najważniejszych rozstrzygnięć, na trybunach pojawiło się ponad dwa tysiące osób, które zakupiły bilety! To – jak na badminton – nie byle co. Mówimy o naprawdę dużym sukcesie.
A przypomnijmy, że myśmy zrobili imprezę, której gospodarzem pierwotnie miała być Rosja. Po wybuchu wojny w Ukrainie zaproponowano te mistrzostwa nam, w trybie awaryjnym. Normalnie musielibyśmy zapłacić grube pieniądze za prawo do organizacji tego turnieju. Nie byłoby nas na to stać. Skorzystaliśmy z tej okazji i dziś mam pewność, że było warto. To była pierwsza taka impreza badmintonowa w Polsce od ponad 20 lat. I przyniosła dyscyplinie wiele korzyści. Reprezentacja zmierzyła się z czołowymi drużynami Europy, a my podjęliśmy kongres europejskiej federacji. Pokazaliśmy się jako sprawni organizatorzy, ugruntowaliśmy kontakty międzynarodowe. Dzięki temu nasi zawodnicy dostali zaproszenie na turnieje do Singapuru i Malezji, gdzie my płacimy tylko za bilety lotnicze.
Najprawdopodobniej znów nie będzie żadnego polskiego badmintonisty podczas igrzysk olimpijskich. To chyba spory problem.
Najlepsi polscy zawodnicy kilka lat temu zakończyli kariery, a naszym sukcesem jest to, że udało się nam ich nakłonić, żeby zostali przy sporcie i pracowali w roli trenerów. Polski sport jest pełen takich przypadków - w wielu dyscyplinach - że odnosimy jakieś sukcesy, zdobywamy medale, bo gdzieś się pojawił jakiś niespodziewany talent, samorodek, który nie jest produktem żadnego systemu, tylko raczej wyrósł na ugorze. Ja nie chcę czekać na takie samorodki, wolę sobie pomóc tworząc system, budując struktury. Nasze działania już przynoszą pierwsze rezultaty w postaci medali na mistrzostwach Europy U17 i U19.
Ale nie chcę chwalić dnia przed zachodem słońca. Mamy młodych, zdolnych zawodników. Otoczyliśmy ich fachową opieką trenerską, staramy się tworzyć jak najlepsze warunki do rozwoju, chuchać i dmuchać. Nie znam innej metody na sukces jak po prostu ciężka praca. Nie chcę zapeszyć, ale myślę, że za cztery lata podczas igrzysk olimpijskich w Los Angeles, a wcześniej podczas mistrzostw Europy powinniśmy mieć już reprezentację, z której będziemy zadowoleni. Dbamy o najlepszych, ale też promujemy naszą dyscyplinę. Dzięki umowie z TVP Sport docieramy do większej liczby odbiorców. A badminton to jest naprawdę widowiskowy sport, tu ciągle się coś dzieje. Podam przykład niesamowitego rekordu z naszej dyscypliny. Otóż podczas jednego z meczów zmierzono, że uderzona przez zawodnika lotka leciała z prędkością aż 493 km/h! To robi wrażenie.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Milioner poproszony o pomoc zatrzymanemu
Sensacyjne powołanie do kadry