Justyna Kowalczyk-Tekieli za pośrednictwem "Przeglądu Sportowego" zdradziła, że zdecydowała się poprowadzić Izabelę Marcisz jako trenerka, bo zawodniczka bardzo ją o to prosiła.
- Ja ten etap w biegach na razie zakończyłam, zajęła się życiem prywatnym i biathlonem. W pewnym momencie Iza jednak odezwała się przez jeden z komunikatorów. To sport na najwyższym poziomie i prowadzenie zawodnika przez wysyłanie mailowo planów treningowych, to nie jest dobre rozwiązanie - zaznaczyła Kowalczyk.
Była sportsmenka miała więc spore obawy. Początkowo nie chciała przystępować do tej kooperacji.
ZOBACZ WIDEO: To może zadecydować o medalach w skokach. "Jedyny minus"
- Nie chciałam się więc zgodzić, bo po pierwsze mam dużo na głowie, a po drugie – tak się nie robi, po prostu. To nie jest fair wobec zawodnika - podkreśliła.
Później wyznała, że Marcisz zachowywała się tak, jakby to była "sytuacja bez wyjścia".
- Powiedziała, że ma pozwolenie Polskiego Związku Narciarskiego na taką drogę. Przedstawiłam jej wszystkie wielkie minusy takiego układu, bo ja jej nie widzę na większości treningów, nie mogę zmieniać tych planów zależnie o tego, co się dzieje. A jednak Iza bardzo chciała - powiedziała Kowalczyk w "PS".
Opowiedziała też o tym, że między nią i Marcisz bywało różnie. Okazuje się, że nadal nie zgadzają się w wielu kwestiach.
Czytaj także:
> Polki nie dały rady. Nie będzie walki o medale
> Cały świat o tym mówi. Zobacz, co zrobił mistrz olimpijski