Koszmar 17-latki. "Ciągle jesteśmy w szoku. Nie dociera to do nas"

- Łzy same napływają do oczu. Tęsknię za swoim dawnym życiem. W kraju mnie skrzywdzono i nikt nie stanął w mojej obronie. To boli - mówi 17-letnia biegaczka narciarska z Białorusi, Daria Dalidowicz, która uciekła z rodziną do Polski.

Dariusz Faron
Dariusz Faron
Daria Dalidowicz Facebook / Archiwum prywane / Na zdjęciu: Daria Dalidowicz
Autorzy: Tatiana Kolesnychenko, Dariusz Faron 

Dalidowicz to jedna z najlepszych młodych biegaczek narciarskich na Białorusi. Jej ojciec, Siarhiej, siedem razy uczestniczył w igrzyskach olimpijskich. Po karierze pracował jako trener w Centrum Przygotowań Olimpijskich. Na łamach WP SportoweFakty opowiada, że gdy publicznie wsparł opozycję, władza zaczęła prześladować jego rodzinę.

- Usłyszałem w związku narciarskim, że mam trzymać gębę na kłódkę. Do sąsiadów pukali w naszej sprawie funkcjonariusze z biura do spraw walki ze zorganizowaną przestępczością. A Darii zakazano startów w zawodach - mówi nam Dalidowicz.

- Jako 15-latka uczestniczyłam w protestach. Policja wyłapywała i biła demonstrantów, wokół wybuchały granaty hukowe. Zrozumiałam, że są w tym kraju ludzie zdolni do wszystkiego. Kierują się zwierzęcą nienawiścią - opowiada WP SportoweFakty jego córka, Daria.

Tatiana Kolesnychenko, Dariusz Faron: Co czuje człowiek, który musi uciekać z własnego kraju?

Siarhiej: Przylecieliśmy do Polski ponad tydzień temu. Ciągle jesteśmy w szoku. Tak naprawdę jeszcze do nas nie dotarło, co się wydarzyło.

ZOBACZ WIDEO: Dramatyczne wyznanie polskiego olimpijczyka. Powiedział, ile zarabiają sportowcy

Daria: Boję się o przyszłość. Dowiedziałam się o wyjeździe tydzień wcześniej. Nie chciałam opuszczać Mińska. Zostawiłam przyjaciół, szkołę… całe swoje życie. Nie miałam jednak pretensji do rodziców. Rozumiałam, że stawka jest bardzo wysoka. I że jeśli zostaniemy na Białorusi, tata może trafić do więzienia. Gdy otwarcie wyrażał swoje poglądy polityczne, byłam z niego dumna. Jednocześnie cały czas się bałam.

W jaki sposób uciekliście?

Siarhiej
: Wszystko odbyło się bardzo szybko. Po podjęciu decyzji musieliśmy w tydzień przygotować dokumenty i spakować rzeczy. Całe szczęście, że mieliśmy wizy do strefy Schengen. Do samego końca utrzymaliśmy wyjazd w tajemnicy. Nawet z rodzicami żony skontaktowaliśmy się dopiero, gdy nasz samolot wylądował w Warszawie. Baliśmy się, że służby się dowiedzą. Niektórych sportowców próbujących opuścić Białoruś wyprowadzano z samolotu. Koszykarkę Jelenę Leuczankę zatrzymano na lotnisku.

Dario, zatem nikt z twoich znajomych nie wiedział, że znikniesz.


Daria:
Powiedziałam tylko przyjaciółce, Marcie. Znamy się od dziecka. Napisałam jej, że musimy się spotkać. W przeddzień wyjazdu poszłam wieczorem na przystanek. Autobus numer jeden, dokładnie ta sama trasa, którą codziennie jeździłam na lekcje. Patrzyłam przez okno na obskurne, pomarańczowo-białe bloki. Mijałam starą szkołę. Zdałam sobie sprawę, że być może nigdy nie wrócę do tego miejsca. Zawsze myślałam, że nie lubię Mińska. Cieszyłam się na każdy wyjazd. Dopiero tamtego wieczora uświadomiłam sobie, jak bardzo kocham to miasto. Płakałam przez całą trasę. Marta mnie wysłuchała, a potem powiedziała tylko: "To dobra decyzja. Na Białorusi nie ma przyszłości". Poczułam ulgę.

Rodzina Dalidowiczów. Daria pierwsza z prawej Rodzina Dalidowiczów. Daria pierwsza z prawej


Jak się zaczęły wasze kłopoty?


Siarhiej:
Przed wyborami prezydenckimi w 2020 roku powiedziałem publicznie, że nie będę głosował na Aleksandra Łukaszenkę. Rządzi nieprzerwanie od 27 lat, kraj potrzebuje zmian. Po wyborach kilka dni przebywałem z córkami w Raubiczach w Centrum Przygotowań Olimpijskich. Kraj był odcięty od internetu. Nie miałem pojęcia, że na ulicach Mińska leje się krew. Po powrocie do stolicy przeżyliśmy szok. Następnego dnia poszliśmy na marsz protestacyjny przeciwko Łukaszence.

Daria:
Wcześniej nie interesowałam się polityką, w domu się o niej nie rozmawiało. Ale tamtego dnia zobaczyłam na ulicach tysiące Białorusinów. Rozpierała mnie duma, że jest nas aż tylu. Ze wzruszenia chciało mi się płakać. Otaczali mnie ludzie myślący i czujący podobnie. Panowała niesamowita atmosfera. Trzeciego dnia protestów, gdy mieliśmy wracać do domu, zobaczyłam policyjne wozy blokujące drogę. Usłyszałam huk. Pierwsza myśl: strzelają do ludzi! Po chwili zdałam sobie sprawę, że to wystrzały w powietrze. Policjanci wyłapywali protestujących, bili ich i wsadzali do wozów. Tłum ogarnęła panika, każdy gdzieś biegł. Ruszyliśmy z tatą w kierunku parku. Dotarliśmy pod Dom Młodzieży. Jakimś cudem drzwi na tyłach budynku były otwarte. Spędziliśmy tam trzy godziny.

Siarhiej:
W środku schroniło się około trzydziestu osób. Gdybyśmy tam nie przybiegli, najprawdopodobniej zostalibyśmy pobici. Cały czas wybuchały granaty hukowe, za oknami błyskało.

To musi być traumatyczne przeżycie, zwłaszcza dla nastolatki. Daria miała wówczas 15 lat.


Daria:
Kiedy się boję, zaczynam się histerycznie śmiać. W Domu Młodzieży było tak samo. Wokół wybuchały granaty, a ja wybuchłam śmiechem. Tak naprawdę nie docierało do mnie, co się dzieje. Pamiętam dziewczynę, która stała obok. Była przerażona. Jej źrenice nagle się powiększyły. Wyglądała, jakby jej oczy stały się czarne. Zrozumiałam wtedy, że są w tym kraju ludzie zdolni do wszystkiego. Kierują się zwierzęcą nienawiścią. I krzywdzą niewinnych. Więcej nie poszliśmy na demonstracje.

Twój tata jest na Białorusi znaną postacią. Jako biegacz narciarski był na siedmiu igrzyskach olimpijskich. Rozumiemy, że jego wypowiedzi i udział w protestach nie przeszły niezauważone?


Siarhiej:
Gdy przyjechaliśmy do Centrum Przygotowań Olimpijskich, coś się zmieniło. Między mną i innymi trenerami oraz działaczami wytworzyła się jakaś próżnia. Trzymali mnie na dystans. Ludzie wypytywali żonę, czy wyjechaliśmy już z kraju. A ja usłyszałem od znajomego, że "mam trzymać gębę na kłódkę, bo inaczej poniosę konsekwencje". A potem wokół mnie zapanowała cisza. Czułem się jak w książkach Stephena Kinga, nadciągało coś złego. Pomyślałem, że wszyscy skupiają się wyłącznie na igrzyskach w Pekinie, ale potem mogą po mnie przyjść.

Przyszli?

Siarhiej: Tak. Kilka dni po naszym wyjeździe do sąsiadów zapukali funkcjonariusze z biura do walki ze zorganizowaną przestępczością. Zapytali, czy będą świadkami w pewnej sprawie i wskazali na nasze drzwi. Niedługo przed tym zdarzeniem żona powiedziała, że jeśli mamy uciekać, nie możemy zwlekać. Miała rację.

Czy wokół Darii też zaczęły się dziać dziwne rzeczy?

Daria: Na początek wnuczka Aleksandra Łukaszenki zablokowała mnie w mediach społecznościowych.

Mówisz poważnie?

Daria:
Przez kilka lat chodziłyśmy do jednej klasy. Byłyśmy nawet na swoich imprezach urodzinowych. Na co dzień nie odczuwałam, że jest wnuczką prezydenta. Po protestach z dnia na dzień zerwała ze mną kontakt.

Siarhiej: Syn Łukaszenki, Dzmitryj, i jego żona pomagali w przygotowaniu balu absolwentów. Regularnie widywaliśmy się w szkole.
Daria marzyła o występie na igrzyskach olimpijskich. Daria marzyła o występie na igrzyskach olimpijskich.


Opowiadaliście w rozmowie z Reutersem, że Darii zawieszono licencję na start w zawodach biegów narciarskich.


Siarhiej:
Pracowałem jako trener w Centrum Przygotowań Olimpijskich. Najpierw nie puszczano nas na zawody. Był cichy przykaz od ministra sportu, by krytycy władzy nie jeździli poza Białoruś. Reżim nie chce drugiej Cimanouskiej, która wyjechała za granicę i krytykowała w mediach rząd. Gdy Darii unieważniono kod FIS (Międzynarodowa Federacja Narciarska - przyp. red.), przez dwa dni baliśmy się jej z żoną o tym powiedzieć.

Daria
: Mama w końcu do mnie zadzwoniła. Myślałam, że żartuje. A potem poczułam ogromną pustkę. Szykowałam się właśnie do zawodów i nagle usłyszałam, że nic z tego. Leżałam kilka godzin w pokoju, nie mogąc przestać płakać. Wpadłam w histerię. Od kilku lat moją główną motywacją były występy w drużynie narodowej i perspektywa udziału w igrzyskach olimpijskich.

Siarhiej:
Daria to jedna z najlepszych juniorek w kraju. Dezaktywując jej kartę FIS, odebrano jej nadzieję i marzenia. Zrobiono to w najgorszy możliwy sposób. Nikt niczego nie tłumaczył.

Co było bezpośrednią przyczyną zawieszenia?


Daria:
Doszło do kuriozalnej sytuacji. Podczas Puchar Świata w Mińsku wygrałam wszystkie sześć biegów. Tyle że wręczono mi nagrodę za trzecie miejsce. Pytaliśmy z tatą, co jest grane, ale organizatorzy nas zbywali. Postanowiłam, że zwrócę nagrodę. Organizatorzy nie chcieli jej przyjąć, więc po prostu położyłam ją na ziemi i pojechaliśmy do domu.

Siarhiej:
Białoruski Związek Narciarski zarzucił jej niesportowe zachowanie. Stwierdzono, że podczas odgrywania hymnu nie przyjęła należytej postawy i potraktowano to jako zniewagę symboli państwowych. Na Białorusi to bardzo poważne oskarżenie, za coś takiego można trafić za kratki. Problem w tym, że po wspomnianych zawodach w ogóle nie odgrywano hymnu! Zrozumiałem, że może się wydarzyć dosłownie wszystko. Prezes związku przekazał mi przez wspólnych znajomych, że "jeśli nadal będę udzielał wywiadów, zostaną podjęte inne kroki".

Jaka była reakcja w środowisku białoruskich biegów narciarskich?

Wszyscy wiedzą, że w sprawie Darii przyszły dyrektywy z góry. Boją się i milczą. Zwróciliśmy się o pomoc do Międzynarodowej Federacji Narciarskiej i Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Działacze poprosili białoruski związek o wyjaśnienia, ale nie dostali odpowiedzi.

Dario, naprawdę nikt z tobą nie rozmawiał o zawieszeniu?


Daria:
Nie. Trenerzy się nie odezwali, nie wysłali nawet głupiej wiadomości. Nie mówię już o tym, że powinni stanąć w mojej obronie, bo przecież potraktowano mnie bardzo niesprawiedliwie. Największy żal czuję do prezesa Białoruskiego Związku Biegów Narciarskich, Aleksandra Dorohowicza.

Siarhiej
: To też zastępca przewodniczącego Komitetu Wykonawczego Mińska. Człowiek z ramienia władzy. Z jego inicjatywy w miejscu zabójstwa Aleksandra Tarajkowskiego (pierwsza ofiara protestów na Białorusi – przyp. red.), gdzie ludzie zostawiali kwiaty i palili znicze, postawiono śmietnik. W internecie krąży czarna lista osób odpowiedzialnych za pacyfikacje. Nazwisko Dorohowicza się na niej znajduje.

Sytuacja polityczna mocno wpływa na białoruski sport?

Siarhiej
: Bardzo podzieliła środowisko. Minister kultury powiedział wprost, że jeśli ktoś nie podziela poglądów władzy, nie jest godny, aby państwo na niego pracowało. Sporo zawodników się temu podporządkowało. Gdy aresztowano koszykarkę Jelenę Leuczankę, niektórzy stwierdzili, że zapewne nie zrobiono tego bez powodu i że lepiej poczekać na wyniki śledztwa. Bezmyślnie powtarzają propagandowe hasła. To przerażające. Największym problemem Białorusi nie jest dziś Łukaszenka, tylko ludzie, którzy za nim idą. W sporcie jest tak samo.

Kiedyś wyglądało to inaczej? Gdy startował pan na swoich igrzyskach w 1994 roku, Łukaszenka obejmował władzę.

Siarhiej: Pamiętam, jak w 1991 roku przyjechałem do Polski na wymianę międzynarodową. Przywiozłem na handel rower, proszek do prania i wódkę. Sprzedaliśmy wszystko pod Pałacem Kultury i Nauki. Od razu pobiegłem na Stadion Dziesięciolecia po buty i ubrania. Polscy studenci nie mogli się nadziwić, że dostajemy tylko pięć dolarów stypendium. Było biednie, ale nie czułem na sportowcach takiej presji ze strony państwa. Z czasem ona rosła. Dziś jest pod tym względem dużo gorzej. Przed wyborami zakazywano niektórym sportowcom wypowiadania się. A teraz zawodnicy, którzy wracają z Pekinu, muszą przepraszać za złe wyniki. To absurd.

Siarhiej Dalidowicz najpierw był biegaczem narciarskim, potem trenerem. Siarhiej Dalidowicz najpierw był biegaczem narciarskim, potem trenerem.


Dario, nie masz już sportowych marzeń?


Daria:
Jest nadzieja, że wznowię karierę. Skontaktował się z nami wieloletni trener Justyny Kowalczyk, Aleksander Wierietielny. Zapytał, czy nie chciałabym trenować w Polsce biathlonu. Jesteśmy w specyficznej sytuacji, więc nie padła konkretna propozycja, ale widzę światełko w tunelu. I jestem otwarta na biathlon.

Siarhiej:
Wierietelny zaczął od pytania, jak szybko córka biega na nartach. Jego telefon bardzo mnie ucieszył. Znam się z Justyną Kowalczyk. Wiele razy widywaliśmy się na zawodach, spaliśmy w tych samych hotelach. Mam nadzieję, że z pomocą jej byłego trenera Daria wróci na trasę. Przed nami mnóstwo spraw do załatwienia. Daria nie ukończyła liceum, a my nie mamy nawet dokumentów z jej szkoły.

Jak wygląda wasze życie w Warszawie?

Siarhiej:
Na razie z żoną nie pracujemy. Wynajmujemy mieszkanie, tyle że mamy rezerwację do poniedziałku. Nie wiemy, co dalej. Trudno znaleźć coś na dłuższy okres. Właściciele mieszkań boją się obcokrajowców z niepełnoletnimi dziećmi, bo w razie czego prawo będzie nas chronić przed eksmisją. Na razie nasza sytuacja prawna jest niejasna. Staramy się o uzyskanie statusu uchodźców. I tak jesteśmy w komfortowej sytuacji, bo mamy oszczędności. Nasza druga córka, sześcioletnia Złata, zabrała ze sobą walizkę pełną zabawek. To luksus. Wielu rodaków opuszczało Białoruś z pustymi rękami.

Dopuszczacie myśl o powrocie?


Siarhiej:
Dopóki rządzi Łukaszenka, to niemożliwe. Wiedzieliśmy, że kupujemy bilet w jedną stronę. Gdybyśmy wrócili, czekałoby mnie więzienie. Złata powiedziała dziś, że pewnie nigdy nie wrócimy na Białoruś. Zapytałem, dlaczego chciałaby tam pojechać. Odpowiedziała, że tęskni za zabawą we własnym domu.

Napisał pan w mediach społecznościowych, że w Polsce łatwiej się oddycha.


Siarhiej:
Jest na Białorusi takie powiedzenie: Jeśli mówisz prawdę szeptem, to twój
kraj opanowali wrogowie. Mimo że krytykowałem władzę, i tak uważałem na każde słowo. W Polsce poczułem, że mogę otwarcie wyrażać poglądy. I nie muszę się bać. Poniekąd czuję ulgę.

Dario, ty masz podobne odczucia?


Daria:
Jestem zagubiona. Przepraszam, łzy same napływają do oczu. Chciałabym, aby sytuacja się ustabilizowała. Gdy uświadamiasz sobie, że nie możesz wrócić do domu, tęsknisz za utraconym życiem. Brakuje mi przyjaciół. Wspólnych wygłupów, zwykłej rozmowy. Najtrudniej jest, kiedy chodzę po Warszawie. Patrzę na obce ulice i wiem, że jestem w innym kraju, wśród nieznajomych. Jeśli nie odzyskam dawnego życia, zacznę zupełnie nowe w Polsce. Ale ciągle mam nadzieję, że kiedyś będę jeszcze spacerować po Mińsku.

***

Przed publikacją materiału zapytaliśmy Białoruski Związek Narciarski, dlaczego kod FIS Darii Dalidowicz został zdezaktywowany i kto o tym zdecydował. W razie otrzymania odpowiedzi przedstawimy na naszych łamach także stanowisko związku.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×