Łączyła ich wyjątkowa więź. "Zmarł, siedząc w swoim ulubionym fotelu"

- Zmarł, siedząc w swoim ulubionym fotelu. Nawet głowa mu nie opadła. Kawa i kanapki leżały na stoliku tuż obok kartki z napisem: "lekarz godz. 9.00" - opowiada brat gwiazdy polskiego sportu.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Grzegorz Skrzecz WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Grzegorz Skrzecz
Paweł i Grzegorz Skrzeczowie przez lata byli jednymi z największych gwiazd polskiego sportu. Ten pierwszy był wicemistrzem olimpijskim z Moskwy z 1980 roku, obaj sięgali po medale mistrzostw świata i Europy, a w Polsce nie mieli sobie równych. Przez lata to właśnie braterski duet był stawiany jako przykład dla kolejnych pokoleń bokserów.

Łączyła ich wyjątkowa więź, przez całe życie codziennie razem trenowali, rozmawiali i spędzali czas. Rok temu ta relacja zupełnie niespodziewanie zakończyła się przedwczesną śmiercią jednego z nich. Paweł Skrzecz wspomina swojego brata, Grzegorza.

Grzegorz Skrzecz boksował w wadze ciężkiej. W 1982 roku sięgnął po brązowy medal mistrzostw świata w Monachium. W kolejnym sezonie w Warnie wywalczył brąz mistrzostw Europy. W 1980 roku dotarł do ćwierćfinału igrzysk olimpijskich w Moskwie. Pięć razy zostawał mistrzem Polski (1979, 1980, 1981, 1982, 1984) i dwukrotnie triumfował w prestiżowym Turnieju im. Feliksa Stamma (1979, 1981). Stoczył 236 walk, z czego wygrał aż 204.

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Właśnie minął rok od śmierci Grzegorza. Młody był, miał 65 lat. Wie pan, co się dokładnie stało?

Paweł Skrzecz, wicemistrz olimpijski z Moskwy z 1980 roku, podczas kariery stoczył 278 walk, z czego 239 wygrał: Same zdjęcia pokazują, że mógł ważyć mniej, a to, że mógł bardziej dbać o siebie, to też oczywiste. Wielokrotnie zresztą o tym rozmawialiśmy. Prosiłem go wiele razy, żeby poszedł do lekarza, żeby się badał i przeszedł na dietę. Przecież ciągle był w klubie i dość łatwo mógł nad tym zapanować. On jednak zawsze odpowiadał mi w ten sam sposób: przyganiał kocioł garnkowi.

Poznał pan ostatecznie przyczynę śmierci?

Dopiero po śmierci dowiedziałem się, że brat ukrywał przede mną, że ma problemy z sercem. Powiedziały mi to osoby trzecie, którym skarżył się na ból. Ze mną nigdy o tym nie rozmawiał. Nie dziwię się, że takie problemy się pojawiły, skoro on ważył nawet 150 kilogramów. Ostatecznie jednak nie będę przesądzał sprawy, bo nie wiemy, na co umarł.

ZOBACZ WIDEO: Adamek przemówił po walce z Chalidowem. Nawet nie udawał

Tuż przed śmiercią czuł się gorzej? Narzekał na coś?

Zmarł, siedząc w swoim ulubionym fotelu. Nawet głowa mu nie opadła. Kawa i kanapki leżały na stoliku tuż obok kartki z napisem: "lekarz, godz. 9.00". Nie zgodziliśmy się na to, by go kroili i analizowali, co się stało. I tak nic by to nie zmieniło, a nam taka wiedza nie była potrzebna.

Pan wyciągnął wnioski ze śmierci bliźniaka?

Raz w miesiącu jestem na badaniach. Jestem w tym wieku, że co trzy miesiące robię sobie poważniejsze testy i nie ma od tego żadnych wyjątków. Czuję się dobrze, ale po tych wszystkich doświadczeniach wiem, że warto chodzić do lekarza i monitorować swoje ciało.

Jak sobie radzi? Podobno ciągle pan w pracy, choć mógłby pójść na emeryturę.

Rzuciłem się w wir pracy. Żona wiele razy mnie pyta, po co mi to wszystko. Mógłbym już nic nie robić. Ja jednak wolę jechać na trening niż jeść w domu kolejne ciasto. Praktycznie od dwóch lat jestem w klubie codziennie, a trzy dni w tygodniu od godz. 7 do godz. 22. To całe moje życie. Codziennie coś robię, mam kontakt z młodzieżą.

Czym pan się konkretnie zajmuje?

Wspólnie z synem prowadzimy w Warszawie Akademię Walki, a moim zadaniem jest szkolenie początkujących zawodników. Każdy, kto przychodzi do nas na zajęcia, przechodzi przez moje ręce. Dopiero potem oddaję go synowi, który wchodzi z nimi do ringu i pracuje nad detalami. Ja już nie mam na to siły i nerwów.

Jak się ma boks? Pytam, bo mówi się, że ta dyscyplina w Polsce umiera.

Nie ma co ukrywać, to już jest niszowa dyscyplina, zaścianek. Zobaczmy, co się dzieje z federacjami MMA, na które przychodzą pełne hale młodych ludzi. Byłem nawet na jednej gali, bo syn przygotowywał do walki jednego z takich youtuberów. Na trybunach był komplet kibiców, a zdecydowana większość to nastolatkowie. To przykre, że dajemy im takie wzorce.

Aż tak się panu to nie podobało?

Przyznam, że oglądając te walki, nie za bardzo wiedziałem o co tam chodzi. Siedziałem w jednym kącie sali, a oni się przewrócili po drugiej stronie oktagonu i przez pięć minut tam leżeli. Nie wiedziałem o co chodzi, co oni tam robili. Nie wiem, czy się bili, czy może całowali. To zupełnie nie jest sport dla mnie. Widać jednak, że potrafi przyciągnąć młodych ludzi lepiej niż boks. Trzeba wyciągnąć wnioski.

Na bokserach chyba nie za bardzo można się wzorować, bo brakuje u nas zawodników, którzy mogliby walczyć o mistrzostwo świata.

Brakuje nam sukcesów i to jest największy problem. Nie ma ligi bokserskiej, która przez lata ciągnęła polski boks. Nie mamy systemu. Pojawiają się młodzi chłopcy, ale ciągle czegoś im brakuje. O Arturze Szpilce, Głowackim, czy Włodarczyku nawet nie ma już co mówić, bo to wszystko żart. Uważam, że najbliższy rywal Włodarczyka to kpina z publiczności, nie wiem, czy ktoś na to przyjdzie. Tak dzisiaj wygląda polski boks. Największym wydarzeniem jest walka bokserska Adamka z Chalidowem. Mnie najbardziej interesuje boks olimpijski, ale niestety i w tej dziedzinie nie mamy się czym pochwalić.

Widzi pan kogoś, kto niedługo może zostać idolem młodzieży i kolejnym bokserskim mistrzem świata?

Mamy Różańskiego i się cieszmy z tego. Wśród pozostałych zawodników nie widzę nikogo, kto w ciągu pięciu lat mógłby zdobyć pas mistrza świata. Na odbudowę boksu olimpijskiego potrzeba nam dekady, licząc od dzisiaj. Mam jednak wrażenie, że rozpoczęliśmy już ten proces. To jakiś pozytyw.

Za nami drugi Memoriał Grzegorza Skrzecza, w którym młodzi zawodnicy stoczyli ponad 40 walk. Co planujecie za rok?

Pierwszy Memoriał zorganizowaliśmy u nas w klubie na nieco mniejszą skalę, ale już wtedy szukaliśmy sponsorów, by teraz zrobić to jeszcze lepiej. Pierwszy turniej się udał i teraz rzuciliśmy się na głęboką wodę. Musieliśmy mocno wychodzić pieniądze u sponsorów, ale ostatecznie się udało. Chcemy by co roku była to okazja do spotkania się wielu młodych zawodników. Trzeba robić wszystko, by dzieci zapałały miłością do boksu.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Jest legendą na Ukrainie. Mówi, dlaczego nie przyjedzie do Polski
Ma w sobie bombę z opóźnionym zapłonem

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×