Zdecydowanym faworytem sobotniej konfrontacji był 31-letni Amerykanin, który zaliczany jest do najlepszych pięściarzy na świecie bez podziału na kategorie wagowe. Dość powiedzieć, że Bradley za udział w tej potyczce miał zagwarantowane 2 miliony dolarów, zaś Chaves zaledwie 30 tysięcy dolarów.
[ad=rectangle]
W ringu takiej przepaści pomiędzy bokserami nie było, choć od początku pojedynku inicjatywa należała jednak do "Pustynnej Burzy". Utytułowany zawodnik niemal w każdej kolejnej odsłonie udowadniał swoją wyższość nad argentyńskim rywalem, lecz sędziowie punktowi widzieli to zupełnie inaczej. Po dwunastorundowym boju niespodziewanie orzekli remis (116-112, 113-115, 114-114). Tym samym reprezentantowi Stanów Zjednoczonych nie udał się powrót na ring po kwietniowej porażce z Mannym Pacquiao. Choć większa część pojedynku toczyła się pod jego dyktando, wieczór postanowili popsuć mu arbitrzy.
W najciekawiej zapowiadającym się pojedynku, który odbył się na gali w hotelu Cosmopolitan, Andy Lee pokonał przez techniczny nokaut w 6. rundzie Matta Korobowa. Tym samym Irlandczyk wywalczył wakujący pas mistrza świata WBO wagi średniej. Co ciekawe, do momentu przerwania walki przez sędziego ringowego wyraźną przewagę na kartach sędziowskich miał Rosjanin, który w przeszłości był dwukrotnym mistrzem świata w boksie amatorskim.
W innym interesującym starciu, którego stawką był tytuł tymczasowego mistrza świata federacji WBA w kategorii junior półśredniej, Jose Benavidez wygrał na punkty z Mauricio Herrerą. 22-letni pupil grupy Top Rank zwycięstwo może zawdzięczać głównie sędziom punktowym, ponieważ ich werdykt był co najmniej dyskusyjny. Żeby nie powiedzieć, że kontrowersyjny.