Marco Huck: wielki mistrz czy "bokserski cham"?

Pas dzierży od 6 lat, ale w Niemczech był "pod kloszem". Miał za sobą potężnego promotora i telewizję. Kilka razy rywale czuli się oszukani. Czy w USA, z nowym trenerem, "Kapitan Hak" sobie poradzi?

Michał Fabian
Michał Fabian

W nocy z piątku na sobotę polskiego czasu (ok. godz. 3.00) odbędzie się - w Newark - pojedynek o mistrzostwo świata w wadze junior ciężkiej federacji WBO. Dla Krzysztofa Głowackiego (24-0, 15 KO) to walka życia. Pretendent z Polski stanie przed szansą odebrania tytułu Niemcowi Marco Huckowi (38-2-1, 26 KO). Z kolei mistrz jest o krok od pobicia rekordu Johnny'ego Nelsona - w liczbie zwycięskich obron pasa w kategorii cruiser. Obecnie - wraz z Brytyjczykiem - dzieli to osiągnięcie (13 udanych obron).

Huck to barwna postać w środowisku bokserskim. Pochodzi z byłej Jugosławii, urodził się w 1984 r. (na terytorium serbskim) jako Muamer Hukić. Jego ojciec to Albańczyk, matka - Bośniaczka. W 1993 r. rodzina przeprowadziła się do Niemiec. Nastoletni Marco zaczął trenować kickboxing, później zajął się boksem.
"Boksować nie umiesz, ale..."

W 2004 r. został zauważony przez grupę promotorską Sauerland Event. - Boksować to ty jeszcze nie umiesz, ale masz talent. Możemy coś z ciebie zrobić - powiedział mu Ulli Wegner, trener, z którym związał się na długie lata. Jego kariera nabrała rozpędu, w ciągu 14 miesięcy stoczył 12 zwycięskich pojedynków, szybko piął się w rankingach.

Pierwsza próba zdobycia mistrzowskiego pasa nie była jednak udana. W grudniu 2007 r. "Kapitan Hak" (Niemcy nadali mu przydomek "Kapitaen Huck"; to nawiązanie do ang. "Captain Hook" - bohatera z "Piotrusia Pana") nie sprostał Steve'owi Cunninghamowi w starciu o tytuł federacji IBF. Amerykanin siedem miesięcy wcześniej odebrał go Krzysztofowi Włodarczykowi, wygrywając w katowickim Spodku. W pojedynku w Bielefeld, zwłaszcza w końcowych rundach, Cunningham niemiłosiernie obijał Hucka. W końcu zlitowali się trenerzy pretendenta, którzy w ostatnim starciu rzucili ręcznik.

Ludzie z Sauerlanda szybko postanowili odbudować Hucka. Marco toczył walkę za walką z mniej znanymi rywalami. Po sześciu wygranych doczekał się drugiej szansy zdobycia mistrzostwa - tym razem federacji WBO. W sierpniu 2009 r. do Halle przyjechał czempion z Argentyny, Victor Emilio Ramirez. Huck - "świeżo upieczony" obywatel Niemiec - stoczył z nim bardzo wyrównaną walkę. W przedostatnim starciu stracił jednak punkt za cios poniżej pasa. Wydawało się, że to może przeważyć szalę na korzyść Ramireza.

"Huck, Huck, Hurra!"

Nie na gali w Niemczech. Latynosowi zrzedła mina, gdy usłyszał werdykt sędziów. Cała trójka wskazała na Hucka, dwóch z nich punktowało aż 116-111 na korzyść miejscowego pięściarza. Wściekły Ramirez nie podał ręki rywalowi. W mediach naszych zachodnich sąsiadów wychwalano nowego mistrza. "Huck, Huck, Hurra!" - pisał "Bild".

Od wygranej z Ramirezem "Kapitan Hak" dzierży pas WBO do dziś. Choć nie brakuje głosów, że... już kilka razy go stracił, a miano mistrza zawdzięcza tylko i wyłącznie sędziom. Przykłady?

W grudniu 2010 r. Huck bił się w berlińskiej Max Schmelling Halle z piekielnie silnym Rosjaninem Denisem Lebiediewem (późniejszym pogromcą Pawła Kołodzieja). Tym razem niemieckie media zauważyły, że zapadł "wielce kontrowersyjny werdykt". - Atut gospodarza uratował Hucka - to jeden z tytułów. A konkretnie sędziowie z Hiszpanii i Holandii, którzy punktowali walkę 115:113 dla mistrza. Ich amerykański kolega widział to zupełnie inaczej - 116:112 dla Lebiediewa.

Huck tłumaczył słabszą dyspozycję kontuzją. W 4. rundzie złamał żebro. - Przy każdym moim ciosie czułem się tak, jakbym dostawał cios nożem - mówił. - Rosjanin prowadził walkę, ale to my zadawaliśmy celniejsze ciosy. Jedną-dwiema rundami wygraliśmy - wspierał go trener Ulli Wegner.

Zobacz, jak Huck trenował z Wegnerem (film z oficjalnego kanału boksera)

Sędzia z zamkniętymi oczami

Do ogromnego skandalu doszło w listopadzie 2012 r. Bokser z Berlina przystępował do 10. obrony mistrzowskiego tytułu. Naprzeciw niego stanął doświadczony, 43-letni Firat Arslan (Niemiec tureckiego pochodzenia). - Nie ma siły, Huck straci tytuł - komentowali kibice, którzy oglądali walkę w Halle. Arslan był aktywniejszy, zadawał więcej ciosów. Po zakończeniu dwunastego starcia cieszył się z wygranej. Za wcześnie. Sędziowie wprowadzili wszystkich w osłupienie. 115:113, 115:113 i 117:111 - dla Hucka! Rozległy się gwizdy. Tego werdyktu nie dało się wytłumaczyć. Media kpiły, że ostatni z sędziów - Włoch Giustino Di Giovanni - siedział przy ringu z zamkniętymi oczami.

Arslan był załamany, bliski płaczu. - Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Od pierwszej do ostatniej rundy kontrolowałem walkę, zadałem dziesięć razy więcej celnych ciosów niż Huck. Taki werdykt zabija boks - ubolewał pretendent do mistrzowskiego tytułu. W ostrzejszych słowach ujął to jego trener Dieter Wittmann. - Ten werdykt to wstyd dla Sauerlanda i stacji ARD. Wszyscy jesteście oszustami - grzmiał.

Odezwał się nawet Artur Szpilka. - To, co dziś się wydarzyło na walce o mistrzostwo świata, jest po prostu żenujące. Jak można tak oszukać! Huck jeszcze podniósł ręce. Żal.pl - napisał polski bokser na Facebooku.

"Za każdym razem dostaje prezenty"

Po raz kolejny potwierdziła się stara zasada: boks to nie tylko sport, ale także - a czasem przede wszystkim - wielki biznes. Stało się jasne, że Hucka na gali w Niemczech trzeba znokautować, bo inaczej nikt nie pozwoli zrobić mu krzywdy. Za mistrzem federacji WBO stała potężna grupa promotorska, a także wspomniana telewizja ARD, z którą miał podpisany wieloletni kontrakt.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×