WP SportoweFakty: W Polsce reprezentacja Litwy nie jest traktowana poważnie. Czy to błąd?
Marek Zub: Biorąc pod uwagę sytuację naszej kadry, rzeczywiście można tak pomyśleć. Z drugiej strony to dobry rywal na kilka dni przed rozpoczęciem turnieju.
Patrząc przez pryzmat eliminacji Euro 2016, Litwini szału nie robią. Trzy zwycięstwa: jedno z Estonią, dwa z San Marino.
- Tak naprawdę w styczniu przyszedł nowy trener. Edgaras Jankauskas rozpoczął zmianę pokoleniową. Zawodnicy tacy jak Mindaugas Panka, Tadas Kijanskas czy Darvydas Sernas powoli kończą z reprezentacją.
ZOBACZ WIDEO Glik zdradził, dlaczego odrzucił ofertę Legii (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Właśnie, w kadrze Litwy próżno szukać piłkarzy europejskiego formatu. Więc co jest ich mocną stroną?
- Nie można mówić o sile. Trudno znaleźć określenie dla tego zespołu, które moglibyśmy przypisać do pola "wartości". Zmienił się selekcjoner, mają jakiś kierunek, ale to dopiero początek. Oglądałem mecz przeciwko Estonii w Pucharze Bałtyckim (Litwini wygrali 2:0 - przyp. MK). Zobaczyłem wielu młodych chłopców, budują zupełnie nowe oblicze. Jakie ono będzie? Nie wiem.
Czyli spodziewajmy się futbolu typowo siłowego?
- Zagrają uważnie w defensywie. Zrobią wszystko, by nie stracić bramki i poszukają okazji z kontrataku. Mają zawodników, którym taki wariant odpowiada. Choćby napastnik Jagiellonii Białystok, Fiodor Cernych. Jest też Lukas Spalvis, król strzelców ligi duńskiej. Uważać trzeba również przy stałych fragmentach, mam na myśli głównie rzuty wolne.
Kiedy rozmawialiśmy przed meczem Jagiellonii z FK Kruoja, mówił pan, że Litwini mają na Polaków "napinkę".
- Teraz też tak będzie. Sąsiedzka rywalizacja ich nakręca. Spójrzmy na poprzednie spotkanie. W Gdańsku wygraliśmy z nimi 2:1 i choć do boju wypuściliśmy silny skład, do przerwy przegrywaliśmy 0:1. To potwierdza, że coś jednak potrafią. Oczywiście, w porównaniu z Polską wypadają słabo. Są małym krajem, z małym potencjałem i każda zdobycz bramkowa będzie dla nich dużym sukcesem.
W związku z tym część reprezentantów Litwy może przeżyć szok infrastrukturalny po przyjeździe do Krakowa?
- Aż tak źle nie jest. Stadion nie będzie już stanowił elementu zaskoczenia. Choćby dlatego, że tamtejsze drużyny często rozgrywają w Polsce mecze towarzyskie.
Co Litwini sądzą na temat naszej kadry?
- Darzą nas ogromnym respektem. Doceniają wyniki, patrzą z pewnym podziwem. Będą kibicowali Polsce podczas mistrzostw Europy. Po pierwsze: są naszym ostatnim rywalem. Po drugie: sąsiadujemy ze sobą.
Był pan blisko prowadzenia reprezentacji Litwy. Dlaczego się nie udało?
- Sytuacja wyglądała dość zawile i nie dotyczyła tylko sztabu reprezentacji. Odbywały się wybory w tamtejszej federacji piłkarskiej. Zwolennikiem zatrudnienia mnie był prezes, który ustąpił. Nowy zarząd chciał, by kadrę poprowadził ktoś z ich kraju. Wydawało mi się, że moja koncepcja pracy jest na tyle realna, by dostać tę posadę. Trudno, szanuję tę decyzję.
Co to był za pomysł?
- Odnosiłem wrażenie, że dzięki rozeznaniu mógłbym szybko zbudować coś z młodych ludzi. Znam tamtejsze środowisko trenerskie. Chciałem tworzyć reprezentację w oparciu o ich pomoc.
Zabrałby pan tam polski sztab?
- Nie było sensu. Myślałem tylko o naszych fachowcach od przygotowania fizycznego. W roli swojego asystenta widziałem między innymi Andriusa Skerlę. Zna nasz język, a jest najbardziej zasłużonym zawodnikiem w historii ich futbolu. Współpracowaliśmy w Żalgirisie Wilno, jest bardzo uzdolnionym szkoleniowcem. Całość uzupełniliby tamtejsi trenerzy. Przedstawiłem tę koncepcję zarządowi litewskiej federacji, mój pomysł się spodobał, ale nie wypaliło.[nextpage]Nagle wylądował pan w Chinach. Kierunek nietypowy, choć ostatnio coraz bardziej modny.
- Czekałem na decyzję z Litwy prawie cztery miesiące. W tym czasie nie podejmowałem żadnych rozmów, ponieważ zamierzałem być fair. Kiedy klamka zapadła, był styczeń. Wówczas na naszym rynku karty są rozdane. Pojawiła się egzotyczna propozycja, po chwili namysłu uznałem, że spróbuję. Dwa dni później wylądowałem już w Hong-Kongu.
Shenyang Urban FC ma duże aspiracje?
- Zdecydowanie. Klub istnieje od prawie roku. Gra w drugiej lidze, czyli na trzecim szczeblu. Są ambicje, by awansować. Odczuwam tę presję.
Szukając informacji o Shenyang Urban, znalazłem całkiem ładny stadion.
- To akurat nie jest prawda. Zbudowano go przy okazji olimpiady. Swoje mecze rozgrywa tam Liaoning Whowin z Super League. Mój klub, jeszcze w rozgrywkach amatorskich, miał tam krótki epizod. Stąd ta informacja, którą należy wyprostować.
Więc gdzie gra pańska drużyna?
- Funkcjonujemy w oparciu o uniwersytet. Studiuje tu kilkanaście tysięcy osób. Na terenie ośrodka znajduje się cały kompleks piłkarski. Mamy nawierzchnię sztuczną i naturalną. Stadion może pomieścić kilkanaście tysięcy. Z frekwencją jest różnie, naszymi kibicami są studenci oraz ludzie mieszkający w okolicy. To peryferie miasta Shenyang.
Radosławowi Kałużnemu w Chinach przeszkadzało, że zawodnicy stają równo z liną i kłaniają się trenerowi w pas.
- Nikt mi się nie kłania, choć rzeczywiście szczególnie się do mnie odnoszą. Nie wiem, czy to wynika z tego, że jestem trenerem, obcokrajowcem czy sympatycznym gościem. Mówiąc poważnie, ta postawa czasami budzi zażenowanie.
Coś pana zaskoczyło?
- U nas funkcjonuje mit o pracowitości Chińczyków, ale na razie się z tym nie spotkałem. Mówię tutaj przede wszystkim o piłkarzach. Może z czasem to ulegnie zmianie? Wiele osób dopiero uczy się treningu typowo piłkarskiego.
Wiąże pan przyszłość z Dalekim Wschodem?
- Najbliższą na pewno. Mam kontrakt do końca października. Chciałbym zrealizować cel. Bez awansu będzie mi trudniej tutaj zostać. To trudna praca, klub jest nowy i trener musi o wszystkim pamiętać. Podejrzewam, że wiedza piłkarska w wyższych ligach jest zdecydowanie inna.
Rozmawiał Mateusz Karoń