Zbigniew Boniek: To była histeria medialna

 Redakcja
Redakcja
Dużo kosztowała obsługa Nawałki przed wyjazdem na mistrzostwa? Nasz sztab jest teraz najliczniejszy w historii.

- Mamy szeroki sztab, czyli taki, jak w obecnych czasach powinna mieć poważna reprezentacja. Tylko umówmy się, że koszt jednego analityka dla PZPN to... żaden koszt. To po prostu mądra inwestycja. Oczywiście ta reprezentacja kosztuje, i to kosztuje bardzo dużo, ale dziś sukcesy muszą kosztować, nie da się mieć dobrych wyników za dwa złote. Na przygotowania do startu w turnieju we Francji wydaliśmy kilka ładnych milionów złotych, konkrety musiałbym sprawdzić w bilansie. Tyle że dzięki reprezentacji zarobiliśmy jako związek dwa, a może nawet kilka razy więcej niż wydaliśmy na jej funkcjonowanie. Zresztą nie oszukujmy się - jak mawiają specjaliści w tej materii, jeśli ktoś chce mieć fajną, zadbaną i świetnie ubraną narzeczoną, to też musi się liczyć z tym, że jej utrzymanie będzie kosztowne.

Opłacił pan z kasy PZPN tylu szpiegów rozpracowujących Irlandczyków, Ukraińców i Niemców, ilu selekcjoner sobie zażyczył?

- Adamowi nie brakowało niczego, co sobie zażyczył. Żartując, gdyby poprosił o wysłanie kilera w celu uszkodzenia czołowego zawodnika rywali, to na to też znalazłyby się środki w naszej kasie. Wiem oczywiście, jak to wyglądało od środka, ale o kulisach kuchni może opowiadać tylko Nawałka. Ja nie czuję się upoważniony, więc w tej kwestii odsyłam do selekcjonera.

Przyszłość Nawałki jest uzależniona od wyniku drużyny we Francji?

- Nie. W pracy trenera reprezentacji najważniejszy jest timing. Albo jest chemia między nim a zespołem, i wytrzyma próbę ognia podczas turnieju, albo już swoje zrobił. Pewnie, mogliśmy siąść teraz i przedłużyć kontrakt o kolejne dwa lata, tylko co byłoby później w sytuacji, gdyby na turnieju zespół przegrał wszystkie mecze po 0:3? Pewna era w funkcjonowaniu kadry musiałaby przejść do historii, ale na przeszkodzie stałaby długoterminowa umowa selekcjonera. W przeszłości popełnialiśmy takie błędy, więc teraz z Adamem umówiłem się na rozmowę w tej kwestii już po mistrzostwach Europy. Nie mam żadnego planu B, C, czy innego. Jedziemy na Euro z optymistycznym nastawieniem, czyli po to, aby rozegrać czwarty mecz, piąty, a najlepiej szósty, a dopiero potem będziemy rozmawiać o nowej umowie Nawałki. Tworzenie rzeczywistości na przyszłość po turnieju przypomina mi ustalanie terminu ślubu przez żołnierza, który wybiera się na wojnę. I nie wiadomo czy cało i zdrowo wróci do domu.

Nie obawia się pan, że jeśli biało-czerwoni rozegraliby piąty, albo - daj Boże - szósty mecz, to chętnych do zatrudnienia Nawałki będzie znacznie więcej, i PZPN nie będzie miał już uprzywilejowanej sytuacji?

- Gdyby Adama ktoś chciał zatrudnić i dać mu kontrakt wart 10 milionów euro, pierwszy bym go ucałował na pożegnanie mówiąc: - Cieszę się, że pomogłem zmienić twoje życie. Naprawdę chciałbym, żeby taki problem się pojawił.
A jeśli w takiej sytuacji chciałby zostać, ale na zupełnie innych, bardziej korzystnych dla siebie warunkach?

- PZPN ma swoje standardy. W Adama wierzymy, jest w PZPN bardzo dobrze traktowany. Ma u nas wynagrodzenie, na które nie może narzekać i wysokie bonusy za sukcesy sportowe. I taką drogą chcemy iść dalej także w przyszłości. Z Nawałką i każdym następnym selekcjonerem. Strategia jest czytelna, więc nie przewiduję żadnych problemów przy rozmowach kontraktowych.

Kto odpowiadał za logistykę związaną z przygotowaniami kadry do startu w mistrzostwach Europy?

- Rozmach organizacyjny jest taki, że musiał zajmować się tym sztab ludzi, których zatrudniamy w PZPN. Za wszystko, co związane jest bezpośrednio z kadrą, odpowiadał oczywiście Tomasz Iwan. Tyle że na przykład w rozmowach z LOT-em, w sprawie czarterów na wszystkie mecze, na które będziemy latać z St. Nazaire, musiał już dostać wsparcie administracji zarządzanej przez Macieja Sawickiego. Nietaktem byłoby pominięcie w tym momencie także Andrzeja Zaręby z departamentu logistyki i całej rzeszy innych pracowników związku, bez których tak szeroko zakrojona operacja nie miałaby prawa się udać. Wybraliśmy naszego narodowego przewoźnika, bo jesteśmy polską drużyną i chcemy, aby inni to widzieli. A przecież musieliśmy przygotować jeszcze centrum prasowe dla dziennikarzy, w którym będą pracować, ale też stołować się, bo UEFA wymaga, aby każda federacja serwowała trzy posiłki, w tym jeden gorący dla przedstawicieli mediów. Nakarmimy więc, i to smacznie, tych którzy potem będą na nas... nadawali. Żartuję oczywiście. Kadra PZPN zagra już w La Baule, 8 czerwca, mecz z drużyną dziennikarzy. Chcemy was trochę zbić, aby nie było wątpliwości, kto tam rządzi, a kto pojechał do pracy. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik i mam nadzieję, że przebiegnie bez przeszkód. Choć jako szef polskiej misji we Francji wypełniałem ankietę, w której musiałem podać także grupę krwi i osoby, które powiadomić na wypadek mojej śmierci. Takie czasy.

Szef bezpieczeństwa w PZPN to ważny człowiek w ekipie wybierającej się do La Baule?

- Piłkarze nie będą się martwić o bezpieczeństwo, jego standardy będą najwyższe z możliwych. Zabieramy w tym celu swoich ludzi, ale nad wszystkim będą czuwać służby francuskie. O szczegółach nie mogę jednak mówić, ponieważ tego nie życzyli sobie gospodarze turnieju. Mam oczywiście pewne obawy o spokojny przebieg mistrzostw, żyjemy przecież w czasach, w których ktoś myślący inaczej niż wszyscy, którzy przygotowywali imprezę, może zostawić jakiś pakunek na stadionie albo inaczej zakłócić przebieg Euro. Nie można wykluczyć, że jakiś mecz odbędzie się bez udziału publiczności, gdyż szaleńców i idiotów nie brakuje - nawet w Polsce niedawno ktoś chciał zdetonować ładunek w autobusie - ale generalnie mam nadzieję, że na koniec i tak wygra futbol.

To przejdźmy do przyjemniejszych tematów. Kto jest pańskim faworytem Euro 2016?

- Francja. Ma mocny zespół, silny w każdej formacji, a już szczególnie w ataku, gdzie każdy z sześciu napastników gwarantuje najwyższy światowy poziom. A poza tym ten kraj organizował dwie duże imprezy, ME w 1984 i MŚ w 1998 i wygrał obydwie. Co prawda były selekcjoner trójkolorowych Raymond Domenech narzekał, że tamtejsi piłkarze miewają duży margines odlotu, ale potencjał mają teraz tak kapitalny, że żadne złe żywioły nie powinny zakłócić ich marszu po medale.

A kogo jeszcze można wyróżnić?

- Przed gonitwą można obstawiać wszystkie konie, ale na koniec może wygrać tylko jeden. Na pewno ciekawy zespół mają Belgowie i bez wątpienia zaliczają się do grona faworytów. To na dziś na pewno jest mocna piłkarska nacja. Choć krajową rzeczywistość mają w futbolu taką sobie, bo większość kadrowiczów gra w klubach zagranicznych, do których wyjechali w młodym wieku.

Nie wspomniał pan o Włochach. Przez przypadek?

- Włochów zawsze należy się obawiać, są drużyną trudną do pokonania w turnieju, zwłaszcza kiedy się rozkręcą, ale teraz z pewnością nie są tak mocni jak przed czterema laty. Brakuje sporo ważnych nazwisk, nie ominęły ich kontuzje. Tyle że ja nie zamierzam martwić się o drużynę z Italii. Śmiać mi się chce, kiedy ktoś mówi, że Boniek kibicuje Włochom. Mam nadzieję, że w półfinale ogramy ich 3:0.

Gdyby miał pan wytypować kandydatów na czarne konie to w pierwszej kolejności wskazałby pan na...

... Słowację. Mało ludzi zna tę drużynę, ale piłkarze stamtąd grają w poważnych klubach, mają charyzmatycznego lidera i generalnie wiedzą, o co w tym sporcie chodzi. Polska oczywiście także ma podstawy, aby pretendować do takiego miana. Nie zapominajmy tylko o jednym - najważniejszy będzie początek.

Czyli mecz z Irlandią Północną?

- Oczywiście! Strata trzech punktów w pierwszym meczu jest nie do odrobienia. Generalnie zresztą historia polskiej piłki uczy, że pierwszego meczu nie można przegrać. Nie trzeba wygrywać, zresztą taka sztuka udała się naszej drużynie tylko w finałach MŚ 1974 z Argentyną, ale nie wolno przegrać. Pierwszy mecz układa wiele spraw. Nie tylko atmosferę, bo i regeneracja jest szybsza po wygranym meczu niż po przegranym, psychiczna i fizyczna. Zwycięstwo na inaugurację dodałoby z pewnością poweru. Dlatego, jeśli chcemy dożyć do czwartego spotkania, które może otworzyć zupełnie nowy rozdział, starcie z Irlandią Północną musimy potraktować jak finał. Taka jest prawda.

Może pan wrócić z Francji w innej roli - kandydata na prezydenta UEFA?

- Widzę, że w Polsce zrobił się pewien lobbing pod tytułem: Wyślijmy Bońka do UEFA, to zwolni fotel w PZPN. Teraz jest grupa ludzi, którzy mają apetyt na tę posadę, ale trochę im głupio stawać do walki ze mną, kiedy wszystko w związku - i to nie tylko w mojej ocenie - wygląda lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Tymczasem ja jeszcze nie przesądziłem, czy będę ubiegał się o drugą kadencję. Decyzję podejmę po Euro, ale wynik reprezentacji nie będzie miał żadnego znaczenia w kwestii mojego kandydowania w Polsce. Dalsze sprawowanie funkcji prezesa związku musi mi po prostu sprawiać przyjemność. Kiedy będę odchodził, chciałbym to zrobić z podniesioną głową. Uważam bowiem, że zrobiłem tyle dobrego przez minione 3,5 roku, że na inne pożegnanie zwyczajnie nie zasługuję.

Posada w UEFA byłaby dla pana wyzwaniem?

- Nie wiem nawet, czy to by mnie kręciło, decyzji też oczywiście jeszcze nie podjąłem. Zresztą, aby to w ogóle było realne, musiałoby do mnie przyjść wcześniej dziesięciu, a najlepiej piętnastu prezesów krajowych federacji z informacją, że chcieliby, abym ich reprezentował. Kilku już dzwoniło w tej sprawie, zresztą polski związek cieszy się dużym szacunkiem w Europie, a ja jestem - bez fałszywej skromności - rozpoznawalny, a nawet popularny wśród tych, którzy będą wybierać nowego prezydenta. Byłych piłkarzy w gronie potencjalnych kandydatów jest niewielu, zaś tych z najwyższej półki tylko trzech: Suker, Savicević i Boniek. Co by nie mówić o Platinim, to był jeden z najlepszych prezydentów UEFA w historii. A może nawet najlepszy. Także z uwagi na sportową przeszłość. Więc trzeba brać pod uwagę, że będzie bardzo trudno dobrze rządzić po nim europejską federacją. Zresztą nikomu, kto po Bońku przyjdzie do PZPN, też nie będzie - właśnie z tego względu - łatwo. Zarzucaliście nam, że to głównie PR i lans, tymczasem odwaliliśmy kawał dobrej roboty nie tylko wizerunkowej. Uważam, że dobrze jest jak piłką rządzą byli piłkarze, bo akurat my nie bijemy się o popularność, tylko zajmujemy robotą. Ja już przecież byłem popularny. I bardziej nie będę, ponieważ goli już nie strzelam...

Rozmawiał: Adam Godlewski

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×